Szczurek umarł.
Myślał, że dobrze się nim zajął, był bezpieczny i jedyne co mu groziło, to głód. Niestety przeliczył się i stracił jedynego bliskiego sobie kota. Chociaż jego relacje z innymi były często dość płytkie i nie tęsknił za większością z nich, to jego więź z niebieskim była inna. Był jak jego własny syn, chociaż chyba był szczurem. Chyba. Po tym wszystkim co się stało, nie był tego tak pewny. Czy naprawdę pomylił się w takiej kwestii? Zresztą, to i tak nie miało teraz znaczenia. Życia Szczurkowi nie przywróci. Jego ciało nie odzyska ciepła i energii, tylko dalej będzie leżeć drętwe i zimne pod ziemią z gdzie go pochował. Przychodził tam najczęściej jak mógł, po prostu by wpatrywać się ziemię. Czy czuł wyrzuty sumienia? Tak. Gdyby się postarał, to mógłby go nauczyć samoobrony i nie umarłby w taki głupi sposób. Zabił go jego własny gatunek…
Od tamtej pory sam nie wiedział co ze sobą począć. Nie trzymał się już nikogo ani niczego, był… Wolny. Chociaż nie do końca, bo gang Bylicy dalej mógł być na niego wkurzony i chętny na zemstę za coś, co wydarzyło się szmat czasu temu, lecz oprócz nich, nie znał nikogo w mieście. Nie rozmawiał z żadnymi samotnikami bo wiedział, że najprawdopodobniej skończyłoby to się szarpaniną, a nie był na tyle dobry w walce, by stawić czoła jakimś gangsterom z podejrzanych uliczek. To był ten moment by się poddać i znaleźć sobie Dwunożnych? Tak właśnie kończył każdy słaby kot?
Nie chciał się zgodzić na taki los, dlatego walczył dalej, bo co innego mu zostało? Szukanie jedzenia w śmieciach, uciekanie wszelkiej ruszającej się istocie i zbieranie drobiazgów… To ostatnie było najciekawsze. Właśnie tego mu najbardziej brakowało, kiedy jeszcze mieszkał w stodole. Tam nie było szansy by natrafić na jakieś ciekawe przedmioty wyrzucone przez Wyprostowanych. Najśmieszniejsze były takie, które wydawały dużo dźwięków, dlatego wszelkie wytwory z metalu były przez niego szczególnie lubiane. Brzdęki puszek, dzwonienie dzwonków, szelest kapsli… To wszystko sprawiało, że szczerze się uśmiechał, wskakując w stosy śmieci. W końcu, co mu innego zostało niż cieszyć się z każdej napotkanej w życiu pierdoły? Nie mógł się zamknąć w sobie przez jeden incydent… Zresztą, dlaczego miałby to zrobić? Szczurek po prostu już nie wróci. I… Tyle.
Zasypiając w kartonie, otulony starym szalikiem, zastanawiał się nad tym czy będzie mu w ogóle dane przeżyć kolejny dzień. Czy jest w ogóle bezpieczny. Zawsze mógł tu przyjść jakiś gangster i go wygonić albo co gorsze, zaatakować. Próbowanie by się nie wykrwawić, nie wydawało się być zbyt dobrym zajęciem w wolnym czasie, dlatego wolał zostać przy dobrym, sprawdzonym egzystowaniu. Brzmiało to tak absurdalnie… Po prostu chciał żyć. Tylko, że nie zawsze miało się wybór…
***
Musiał przyznać, że pogoda była naprawdę ładna jak na Porę Opadających Liści. Było to widać nawet w zachowaniu Dwunożnych. Nosili na sobie mniej okryć, nie smarkali z zimna i spędzali dużo czasu na polu. Niestety to mu się niezbyt podobało. Młodzi Wyprostowani byli wszędzie, doprowadzając go do białej gorączki. Zamiast uciekać przed gangsterami, musiał zmykać przed wściekłymi, wręcz rozjuszonymi Dwunożnymi bądź ich dziećmi. A co, jego wina, że nie podobał mu się ich ogródek? Lekka zmiana wyglądu nigdy nikomu nie przeszkodziła, w szczególności jeśli chodzi o jakieś chwasty… Jedna baba nawet się popłakała, gdy zobaczyła, że całe jej grządki są rozkopane, kwiatki połamane… Gdyby siedzieli w domu, to by mieli to wszystko w nosie, ale zachciało im się wychodzić.
Jednak chyba bardziej wolał ich, niż młode, które przekroczyły jakiekolwiek granicę rozsądku! Niestety nie dało się ich powstrzymać przed atakowaniem go. Nie był przecież żadnym pieszczochem, by dać im się w całości i być niewolnikiem! Był wolny, więc czemu nie mogli zaakceptować tego, że nie chce być przez nich dotykany?! Czasem gdy się zagapił, było już za późno i czuł te brudne macki na swoim futrze. Nie potrafił jednak ich zaatakować, bo on w przeciwieństwie do nich, miał jakiś szacunek do drugiej istoty! Przez jego pacyfizm niestety pojawiało się coraz więcej dzieciaków chętnych by się z nim "pobawić". Było to straszne nieznośne, ale przynajmniej miał z tego jakieś benefity. Wszelkiego rodzaju jedzenie było naprawdę dobrą zapłatą za minuty udręki. Czasem otrzymywał kawałek szynki, jakieś kruche jedzenie Dwunożnych śmierdzące chemią albo i jeszcze inne, ciekawsze przysmaki… Tym właśnie był ten dziwny brązowy przedmiot.
Z zaciekawieniem obwąchiwał jedzenie, które podsunęła mu młoda Wyprostowana. Po raz pierwszy widział coś takiego. Pachniało tak… Delikatnie. Ciężko mu było to określić, w końcu, był to jakiś wyrób Dwunożnych a one często miały w sobie jakieś dziwne rzeczy. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że może lepiej nie zaufać temu dzieciakowi i samemu zdobyć jedzenie, ale jego brzuch głośno domagał się pożywienia. Nie pamiętał kiedy ostatni raz coś jadł. W takiej sytuacji, nawet ten dziwny, na wpół roztopiony i rozpaćkany pokarm, wydawał się w jakiś sposób apetyczny, a on nie chciał wybrzydzać. Młoda Dwunożna tylko uśmiechnęła, gdy biały zaczął jeść czekoladę, którą mu dała i po raz ostatni pogłaskała go po głowie.
Myślał, że dobrze się nim zajął, był bezpieczny i jedyne co mu groziło, to głód. Niestety przeliczył się i stracił jedynego bliskiego sobie kota. Chociaż jego relacje z innymi były często dość płytkie i nie tęsknił za większością z nich, to jego więź z niebieskim była inna. Był jak jego własny syn, chociaż chyba był szczurem. Chyba. Po tym wszystkim co się stało, nie był tego tak pewny. Czy naprawdę pomylił się w takiej kwestii? Zresztą, to i tak nie miało teraz znaczenia. Życia Szczurkowi nie przywróci. Jego ciało nie odzyska ciepła i energii, tylko dalej będzie leżeć drętwe i zimne pod ziemią z gdzie go pochował. Przychodził tam najczęściej jak mógł, po prostu by wpatrywać się ziemię. Czy czuł wyrzuty sumienia? Tak. Gdyby się postarał, to mógłby go nauczyć samoobrony i nie umarłby w taki głupi sposób. Zabił go jego własny gatunek…
Od tamtej pory sam nie wiedział co ze sobą począć. Nie trzymał się już nikogo ani niczego, był… Wolny. Chociaż nie do końca, bo gang Bylicy dalej mógł być na niego wkurzony i chętny na zemstę za coś, co wydarzyło się szmat czasu temu, lecz oprócz nich, nie znał nikogo w mieście. Nie rozmawiał z żadnymi samotnikami bo wiedział, że najprawdopodobniej skończyłoby to się szarpaniną, a nie był na tyle dobry w walce, by stawić czoła jakimś gangsterom z podejrzanych uliczek. To był ten moment by się poddać i znaleźć sobie Dwunożnych? Tak właśnie kończył każdy słaby kot?
Nie chciał się zgodzić na taki los, dlatego walczył dalej, bo co innego mu zostało? Szukanie jedzenia w śmieciach, uciekanie wszelkiej ruszającej się istocie i zbieranie drobiazgów… To ostatnie było najciekawsze. Właśnie tego mu najbardziej brakowało, kiedy jeszcze mieszkał w stodole. Tam nie było szansy by natrafić na jakieś ciekawe przedmioty wyrzucone przez Wyprostowanych. Najśmieszniejsze były takie, które wydawały dużo dźwięków, dlatego wszelkie wytwory z metalu były przez niego szczególnie lubiane. Brzdęki puszek, dzwonienie dzwonków, szelest kapsli… To wszystko sprawiało, że szczerze się uśmiechał, wskakując w stosy śmieci. W końcu, co mu innego zostało niż cieszyć się z każdej napotkanej w życiu pierdoły? Nie mógł się zamknąć w sobie przez jeden incydent… Zresztą, dlaczego miałby to zrobić? Szczurek po prostu już nie wróci. I… Tyle.
Zasypiając w kartonie, otulony starym szalikiem, zastanawiał się nad tym czy będzie mu w ogóle dane przeżyć kolejny dzień. Czy jest w ogóle bezpieczny. Zawsze mógł tu przyjść jakiś gangster i go wygonić albo co gorsze, zaatakować. Próbowanie by się nie wykrwawić, nie wydawało się być zbyt dobrym zajęciem w wolnym czasie, dlatego wolał zostać przy dobrym, sprawdzonym egzystowaniu. Brzmiało to tak absurdalnie… Po prostu chciał żyć. Tylko, że nie zawsze miało się wybór…
***
Musiał przyznać, że pogoda była naprawdę ładna jak na Porę Opadających Liści. Było to widać nawet w zachowaniu Dwunożnych. Nosili na sobie mniej okryć, nie smarkali z zimna i spędzali dużo czasu na polu. Niestety to mu się niezbyt podobało. Młodzi Wyprostowani byli wszędzie, doprowadzając go do białej gorączki. Zamiast uciekać przed gangsterami, musiał zmykać przed wściekłymi, wręcz rozjuszonymi Dwunożnymi bądź ich dziećmi. A co, jego wina, że nie podobał mu się ich ogródek? Lekka zmiana wyglądu nigdy nikomu nie przeszkodziła, w szczególności jeśli chodzi o jakieś chwasty… Jedna baba nawet się popłakała, gdy zobaczyła, że całe jej grządki są rozkopane, kwiatki połamane… Gdyby siedzieli w domu, to by mieli to wszystko w nosie, ale zachciało im się wychodzić.
Jednak chyba bardziej wolał ich, niż młode, które przekroczyły jakiekolwiek granicę rozsądku! Niestety nie dało się ich powstrzymać przed atakowaniem go. Nie był przecież żadnym pieszczochem, by dać im się w całości i być niewolnikiem! Był wolny, więc czemu nie mogli zaakceptować tego, że nie chce być przez nich dotykany?! Czasem gdy się zagapił, było już za późno i czuł te brudne macki na swoim futrze. Nie potrafił jednak ich zaatakować, bo on w przeciwieństwie do nich, miał jakiś szacunek do drugiej istoty! Przez jego pacyfizm niestety pojawiało się coraz więcej dzieciaków chętnych by się z nim "pobawić". Było to straszne nieznośne, ale przynajmniej miał z tego jakieś benefity. Wszelkiego rodzaju jedzenie było naprawdę dobrą zapłatą za minuty udręki. Czasem otrzymywał kawałek szynki, jakieś kruche jedzenie Dwunożnych śmierdzące chemią albo i jeszcze inne, ciekawsze przysmaki… Tym właśnie był ten dziwny brązowy przedmiot.
Z zaciekawieniem obwąchiwał jedzenie, które podsunęła mu młoda Wyprostowana. Po raz pierwszy widział coś takiego. Pachniało tak… Delikatnie. Ciężko mu było to określić, w końcu, był to jakiś wyrób Dwunożnych a one często miały w sobie jakieś dziwne rzeczy. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że może lepiej nie zaufać temu dzieciakowi i samemu zdobyć jedzenie, ale jego brzuch głośno domagał się pożywienia. Nie pamiętał kiedy ostatni raz coś jadł. W takiej sytuacji, nawet ten dziwny, na wpół roztopiony i rozpaćkany pokarm, wydawał się w jakiś sposób apetyczny, a on nie chciał wybrzydzać. Młoda Dwunożna tylko uśmiechnęła, gdy biały zaczął jeść czekoladę, którą mu dała i po raz ostatni pogłaskała go po głowie.
***
Od tamtego czasu czuł się coraz gorzej z dnia na dzień. Myślał na początku, że to jakieś delikatne zatrucie i przejdzie mu po jakimś czasie, ale te tortury nie miały końca. Wymiotował dalej niż patrzył, a jego serce kołotało jak szalone, chcąc wyskoczyć z klatki piersiowej. Chciał się ruszyć z miejsca, ale czasem wyczerpanie tym wszystkim doprowadzało do tego, że leżał jak nieżywy, prawie dusząc się śliną. Kiedy jednak był trochę "wypoczęty", czuł cholerny napływ energii, która wykorzystywał na szukanie cokolwiek zdatnego do jedzenia (i tak wszystko później zwracał) oraz w miarę czystej kałuży, bo od wzmożonego pragnienia suszyło go w gardle. To wszystko nie chciało się zakończyć. Drgawki, ślinotok. Próby trzymania się na łapach i odpoczęcia chociaż na chwilkę. Ale nie, dlaczego miałoby się takie coś wydarzyć? Czekolada spowodowała u niego zatrucie, które prowadziło tylko do śmierci, z czego niestety nie zdawał sobie sprawy. Dalej miał nadzieję, że któregoś ranka obudzi się bez tych wszystkich objawów.
Nie mógł się jednak łudzić zbyt długo. Chciał już, by to wszystko się skończyło. Przymykał oczy czekając na koniec męki. Ciężko dysząc na boku, z drżącym ciałem, był w stanie jedynie popatrzeć się na ścianę przed nim. Powoli obraz zaczął się zamazywać. To był koniec? Już? Mimowolnie zamknął powieki i nadeszła ciemność. Miał nadzieję, że gdziekolwiek trafi, spotka się jeszcze ze Szczurkiem i będzie go w stanie przeprosić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz