Zatrzymał się i spuścił łeb.
Zawiódł. Obiecał, że zawsze będzie przy niej a nie przyszedł, gdy go najbardziej potrzebowała.
Woda kapiąca z jego mokrych policzków była słona. Nawet tego nie potrafił zrobić dobrze.
Bał się o nią. Tysiące najgorszych scenariuszy krążyło po jego głowie jak chmara czarnych kruków, kracząc o jego winie. O tym, jak beznadziejnym ojcem się okazał.
Miał jedno proste zadanie. To wszystko przez niego. Gdyby do niej poszedł, gdyby zatrzymał wtedy Dzierzbę, gdyby dotrzymał słowa, gdyby…
Najzwyklej na świecie się bał. Nawet nie chciał wyobrażać sobie, co mogło się z nią teraz dziać. O ile… o ile jeszcze żyła.
Zacisnął mocniej powieki. Strach dławił go w gardle olbrzymią kulą nie do przełknięcia.
Musiał coś zrobić. Ciało wyrywało się do biegu na oślep, cichy głos podpowiadał, że jeszcze nie wszystko stracone. Ale dalej stał, nie potrafiąc zrobić nawet kroku.
Zawiódł ich wszystkich.
Siedzieli z Cętką w kociarni. Nie potrafił skupić się na ani jednym słowie, które do niego mówiła. Ciągle chciał biec, szukać dalej, upewnić się. Może ją przeoczył? A może wróciła?
Z chaosu jego myśli powoli wyłaniała się szylkretowa sylwetka.
Szalona kotka. Mówiła mu, co się stanie. Może i teraz…
Rozpacz ma to do siebie, że chwytamy się każdej, nawet najbardziej bezsensownej iskierki nadziei. Dlatego bez słowa wybiegł z legowiska, nie zwracając uwagi na swoją partnerkę i nie oglądając się za siebie. Deszcz rozmazywał mu obraz i moczył futro, ale nie dbał o to. Zwolnił dopiero, gdy płuca paliły go żywym ogniem, odmawiając dalszego biegu, a łapy jego zrobiły się dużo cięższe niż zwykle. Nawet nie zauważył, ile błota przykleiło się do nich po drodze.
Strumień już nie był tym samym spokojnym potoczkiem. Zmienił się w rwącą rzekę o mętnej, brunatnej wodzie. Jego szum przebijał się nawet przez nieustający dźwięk deszczu.
Podszedł bliżej brzegu, szukając jakichkolwiek śladów obecności kocicy.
Stawiał kolejne kroki, a jego serce, bijące szybko po szaleńczym biegu, ani myślało zwalniać. Przetarł pysk łapą, starając się zetrzeć krople lecące mu do oczu.
Prawie go przeoczył. Blisko brzegu, teraz już oblewany wartkim strumieniem, ktoś wbił w ziemię patyk. Wystający w górę koniec miał ostry, czymś pobrudzony. Sterczało na nim coś, co dawniej pewnie było zwłokami jakiegoś zwierzątka, teraz stanowiło zaś smętne resztki, obdziobane przez ptaki i poszarpane ulewą. Wilcze Serce nie znał się na tym i nie potrafił dokładnie określić, jak długo małe zwłoki tu tkwiły. Parę wschodów słońca? Kwadrę? Księżyc? Nie wiedział.
Mimo wszystko znak był czytelny. Przegrał po raz kolejny.
Łapa za łapą powlókł się z powrotem do obozu, nie mając siły nawet ścierać kapiącego po pysku deszczu. W uszach brzmiał mu szyderczy śmiech Dzierzby.
Nie chciał wstawać. Nie potrafiła przekonać go do tego Senny Świt, ani Biały Puch. Nawet przysłana przez Igłę Miedź nic nie wskórała. Dopiero, gdy w wejściu pojawił się Sójcze Gniazdo z wiadomością, że jego partnerka rodzi, kocur otworzył ślepia. Bez słowa wstał i powlókł się w stronę kociarni. Nie wiedział, ile czasu tam spędził. Z odrętwienia wyrwał go głos Sosnowego Zagajnika, która z nieprzyjemnym uśmiechem na pyszczku powiedziała, żeby był cicho, bo świeżo upieczona mama właśnie zasnęła. Poczekał, aż niebieska się oddali i wszedł do środka.
Boki Cętkowanej unosiły się i opadały w rytm miarowego oddechu. Przy jej brzuchu wiły się trzy maleńkie ciemne kształty, popiskując cichutko.
Zatrzymał się, nie wiedząc, czy powinien podejść bliżej. Czuł się… skalany. Istotki, które miał przed sobą były tak niewinne, tak kruche i delikatne… Ze swoimi łapami przywykłymi raczej do krzywdzenia niż okazywania czułości, z głową ciężką od złych myśli zdawał się ranić je samym swoim bytem.
Jedno z maleństw poskarżyło się cichutko, gdy pozostałe odepchnęło je od ciepła matki. Na drżących łapach zrobił niepewny krok w jego stronę, bojąc się mocniej odetchnąć. Najostrożniej jak potrafił, dotknął kuleczkę nosem i przesunął bliżej cętkowanego brzucha. Było takie… miękkie i ciepłe. Żywe. Zupełnie tego nieświadome, a jednak walczące o swój byt.
- Witaj, kruszyno - szepnął. A później, najciszej jak potrafił, wyszedł na zewnątrz.
<Skowronku? Dzień dobry :3 Możesz zrobić time skip jak chcesz>
*wdech* AAAAAAAAAAAAAAAAAAAA JAK SŁODKO
OdpowiedzUsuń