– No i jest – zamruczał, z dumą przeciągając spojrzeniem po świeżo wyłożonym mchu. Choć stęchły zapach kocich ciał nie zniknął całkowicie, zelżał nieco i wyczuwało się go teraz w akceptowalnym natężeniu.
– Czyli koniec? No wreszcie – sapnęła kotka z mieszaniną irytacji i ulgi. – Mam nadzieję, że jej się to spodoba, bo jak nie, to…
Nie kończąc swojej groźby, zrobiła kilka kroków w kierunku wyjścia z legowiska; więcej nie trzeba było, bowiem Rzeczny Nurt, która wcześniej pozostawiła młodziaki samym sobie, upewniwszy się, że wiedzą, co robić, właśnie znowu przekroczyła jego próg. Na szczęście nic nie wskazywało na to, by usłyszała wypowiedź swojej uczennicy.
– Skończyliście już, tak? – Słonik z oczarowaniem wpatrywał się w wielki cień jej głowy, którego wydęte kształty pląsały po ścianach jaskini, w miarę jak wojowniczka oceniała ich wysiłki. – No, całkiem nieźle. Dobrze sobie poradziliście, szczególnie jak na pierwszy raz.
– Dziękujemy – padła odpowiedź, a chociaż Melodyjka chyba starała się zabrzmieć uprzejmie, słychać było, że niecierpliwi się już, by poruszyć kolejną kwestię – i rzeczywiście, długo czekać nie było na to trzeba. – Robi się już późno, wszyscy będą chcieli wrócić do swoich legowisk…
– Tak, możecie już iść. – Rzeka uśmiechnęła się, rozbawiona. – Przecież nie będę was tu trzymać po nocy.
Słonik ożywił się. Otrzepawszy się z resztek mchu, opuścił legowisko tuż za Melodyjką, nie zapominając oczywiście o grzecznym pożegnaniu ze starszą kotką.
– No – zaczął, kiedy wyszli już na środek obozu – nie było chyba tak źle? Trochę tam u nich śmierdzi, ale da się to przeżyć, nie?
– Tu nie o to chodzi, czy się da, czy się nie da, chodzi o zasadę. – Zirytowany ton powrócił do głosu Melodyjki. – Cztery księżyce treningu w plecy w zamian za cuchnący potem mech. Mam być zadowolona? Poza tym, tylko ci się wydaje, że to będzie proste. Robiliśmy to dopiero raz; zrobimy pięć razy, a tak ci obrzydnie, że chętniej zjesz lisie odpadki, niż w ogóle będziesz chciał na to spojrzeć.
Te słowa wywarły na kocurku pewne wrażenie. Szedł dalej w milczeniu, rozważając to, czego się dowiedział, aż wybudziło go z niego nieco zdziwione:
– Hej, Słoniku?
Odwrócił się, nie rozumiejąc, czemu Melodyjki nie ma przy nim; dopiero po dłuższej chwili zauważył, że stoi tuż przed wejściem do legowiska uczniów, i pewna smutna wiadomość z wolna osiadła w jego myślach, jak dojrzały kwiat mąci powierzchnię jeziora.
– Śpisz teraz tutaj, tak? – zapytał cicho, wracając.
– Na to wychodzi. – Podszedł do jamy, by ją obwąchać, po czym ostrożnie przechylił łeb i zajrzał do środka. Nikt nie zwrócił na niego szczególnej uwagi, chociaż kilka par ślepi połyskiwało w półmroku. W krótkim przypływie wspomnień przed oczyma mignął mu dawny dzień zwiedzania obozu. Od tamtej pory budził się ze świadomością, że kotka jest gdzieś w pobliżu, i poranki, w których miało się to zmienić, wydawały się dziwne, obce, jakby… nierealne.
– Hm. – Powodziwszy nim chwilę po ziemi, przeniósł wzrok z powrotem na Melodyjkę. – Pewnie będzie fajnie w nowym legowisku.
– Hej, przecież nikt nas nie rozdziela na zawsze! – Czy jego przygnębienie było aż tak oczywiste? – Też niedługo zostaniesz uczniem. Mogę zawsze przyjść do ciebie, albo nawet ty możesz spać tutaj, te ślepaki – tu Melodyjka, oczywiście, ściszyła adekwatnie głos – pewnie cię nawet nie zauważą!
Słonik strzepnął uszami, odganiając zbłąkanego robaczka.
– Tak, pewnie tak.
Zapadła cisza. Wreszcie Melodyjka usiadła, owijając ogon wokół łap, i westchnęła:
– Masz rację. Będzie smutno.
Potem siedzieli tak jeszcze chwilę, zatopieni w myślach. Jakiś uczeń przesunął się za grzbietem kotki i zaraz zniknął w mroku.
– Mam pytanie – powiedział nagle Słonik, podnosząc łeb.
– Hm?
– Skoro nie zmieniałaś wcześniej mchu, to skąd wiesz, że nam obrzydnie?
– A, to. To już tak po prostu… – Zawahała się, po czym, już z uśmiechem, pociągnęła dalej. – No przecież jestem strażnikiem światła, prawda?
Brązowe oczy Słonika rozbłysły w zachodzącym słońcu.
– A strażnicy wiedzą wszystko – dokończył, wstając; do jego ruchów nieśmiało powracała energia. Dla zabawy lekko puknął Melodyjkę nosem w bark, po czym odbiegł na kilka kroków, zanim zdążyła go złapać. – W takim razie dobranoc, strażniku. Muszę ci jutro pomóc; jeśli mech podzieli się na dwie części, to będzie brzydł wolniej, prawda?
– Myślenie godne pochwały – zgodziła się, modulując głos, by zabrzmiał jak ten, który mógłby należeć do wszechwiedzącego stróża. – Dobranoc, Słoniku!
Chrzęst żwiru pod łapami, kolory nieba i niewyraźny obraz matki, czekającej w półmroku – to ostatnie, co zapamiętał z tamtego dnia.
***
Czy uwierzył wtedy Melodyjce? Oczywiście. Ale nic nie przygotowało go na to, jak boleśnie prawdziwe okazały się jej słowa.
Dzień za dniem, kolejne nitki, kłębki, góry mchu przerzucane bez opamiętania. Ścieżki ruchu wryły się w jego mózg, zdawało mu się, że rutynę zna już lepiej, niż głos Koniczynki. I nie znosił jej. Piekielnie.
– Hej, pomóc ci tam, Słoniku? – zaofiarował się ktoś – nie miał siły, by rozpoznać głos – stając przy wejściu do żłobka.
– Nie trzeba – wymruczał przez zęby, zapchane kawałkiem mchu, starając się irytacją nie zdradzić, że niedoszły dobroczyńca przypadkiem zagrodził mu przejście. – Już kończę.
– Naprawdę? Szybko pracujesz! – Upłynęła chwila, nim obcy zauważył swój błąd i z nieco speszonym “przepraszam” usunął się na bok. Wycofawszy się w powstałe miejsce, Słonik był już zmuszony na niego spojrzeć – Orzechowe Futro we własnej osobie. Nie, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie.
– Nic się nie stało. Dziękuję. – Machinalnie rzucone zwroty były jedynym, co przyjazny wojownik otrzymał w odpowiedzi.
Od wieczoru mianowania upłynął już jakiś księżyc. Choć wszystkie dni wyglądały podobnie, wypełnione monotonną pracą przedpołudnia wcale nie mijały mu szybciej. Melodyjka, z którą czas spotkania wyznaczała mu teraz pora dzielenia języków, pomagała mu tylko czasami – i nie winił jej za to; w końcu miała teraz na głowie swój własny, ekscytujący trening, który i tak zdążył się już opóźnić. Dzięki temu mogła i jemu zresztą pokazać ruch albo dwa, kiedy ich poranne wysiłki nie pozostawiały ich całkowicie wyzutych z energii.
Upewniwszy się, że każda porcja mchu spoczywa na swoim miejscu, odetchnął ciężko i odszedł na skraj obozu, gdzie kilka promieni słonecznych rozgrzewało nieco zimną i nieprzyjazną glebę.
Leżąc tam, rozmyślał o drobnej gąsienicy, którą znalazł tamtego dnia w legowisku starszyzny, zwiniętej w blady, zielonkawy dysk tuż przy kępce martwej sierści Świetlistego Potoku, aż nie zapadł w sen.
…
– Halo? Pobudka!
Z niezadowoleniem poruszył się; światło słoneczne i coś, co postanowiło mu je przesłonić z niekomfortowo bliskiej odległości zmusiło go do otwarcia oczu.
– Wiem, że zmienianie mchu jest okropnym zajęciem, ale nie możesz przespać reszty dnia jak stara popielica! – Po kilku uderzeniach serca Melodyjka wreszcie zdecydowała się przestać wywijać mu przed pyskiem końcówką ogona. – No jak, Słoniku, budzisz się czy nie?
– Budzę – mruknął niewyraźnie, z kiepsko skrywanym trudem podnosząc się do siadu. – O co chodzi?
– Dobra, powiedzmy. No to tak: myślałam nad tym już trochę i stwierdzam – zawiesiła na moment głos, jakby chcąc dodać sytuacji aury konspiracyjności, której nadal zaspany Słonik i tak nie miał szans wyłapać – że czas już zrobić coś ciekawego.
Zamrugał. Gdzieś z tyłu jego głowy zaczęło narastać niezbyt dobre przeczucie.
– Co dokładnie… ciekawego?
– Aj, Słoniku. To właśnie robi z kotami mech. Nie możesz tak skończyć.
Nic już nie rozumiał.
– No, dalej. – Melodyjka spojrzała na niego z mieszanką zachęty i politowania. – Nawet po tym wszystkim nie masz ochoty napsuć krwi Czaplemu Śmierdzielowi? Może i komuś innemu?
– Przecież ostatnio już narobiliśmy bałaganu w jego legowisku i ledwie uszło nam to na sucho… – Słonik wreszcie odzyskał względną jasność umysłu. – To nie wystarczy?
– Skoro dalej masz zamiar siedzieć cichutko jak pieszczoszek przed swoim Dwunogiem, to najwyraźniej nie… Hej, mam uznać, że Czapla osiągnął swój cel? – zapytała z reprymendą, widząc, jak dalej się waha. – Dobra. Wiesz, jeżeli nie chcesz mi pomóc, to chyba będę musiała zrobić wszystkie fajne rzeczy sama...
Coś podpowiadało mu, że plany Melodyjki nie były ani trochę przemyślane. Co więcej, im dłużej jej słuchał, tym mocniejsze miał wrażenie, że jakiś wojownik zirytował ją podczas treningu, a cała ta rozmowa jest tylko owocem niewyładowanej złości.
Ale z drugiej strony, gdyby sam nic nie zrobił, a samotne występki Melodyjki wyszłyby na jaw…
Nienawiść do mchu i wszystkiego, co z nim związane, nagle dała o sobie znać z całą mocą.
Nawet, jeśli nieprzemyślany, może to po prostu nie był zły pomysł.
– Nie no – odparł, w myślach błagając Klan Gwiazd, by stanął po ich stronie – oczywiście, że ci pomogę.
Zawsze mógł się przecież wycofać, prawda?
...Chyba.
<Melodyjka?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz