Przed mianowaniem Kamyczka
— Cześć, Kora! — zawołał czekoladowy pręgus, gdy kotka wróciła z treningu.
— Kamyczek, hej! — uśmiechnęła się niebieska.
Z Kamienną Łapą zaczęła rozmawiać już jakiś czas temu. Byli raz ze sobą na polowaniu i jakoś tak wyszło, że, chociaż oboje niepewni, zaczęli ze sobą rozmawiać. A że obydwoje byli uczniami, to nadal wymieniali się doświadczeniami, czy małymi wskazówkami, jak co zrobić, żeby wyszło lepiej. Obydwoje mieli małe problemy, żeby wspiąć się na szczyt i zostać wojownikiem takiego klanu jak Klan Wilka, ale razem szło to jakoś… łatwiej. Chociaż sama nie spodziewała się, że będzie utrzymywać relacje z bratem Dąbka, bo kocur był dla niej zbyt pewny siebie i po prostu ją irytował, to szybko przekonała się, że Kamyczek to jego całkowita odwrotność i przyjemnie jest mieć z kim pogadać. Z kimś innym niż jej ojciec i troszkę nadto gadatliwa przyjaciółka. Inni jednak szybko zauważyli, że uczniowie trzymają się blisko, a żadne z nich nie chciało być w centrum uwagi z durnymi plotkami, więc coraz częściej po prostu łapali się, gdy inni nie patrzyli, lub totalnym przypadkiem na siebie wpadali.
— Jak trening? — zapytał kocur, gdy kotka leniwie rozłożyła się na swoim legowisku.
Jako jedyny słuchał, co faktycznie miała do powiedzenia. Znaczy, Piołunowy Dym też słuchał, ale miał swoje zmartwienia, Słota za to cały czas jej przerywała i opowiadała o swoim dniu i chociaż kotce wcale to nie przeszkadzało, bo lubiła słuchać, to równie miło było być słuchanym, więc bez zastanowienia odpowiedziała czekoladowemu, jak to coraz lepiej idzie jej wskakiwanie na wysokie drzewa.
***
Dzień mianowania Kamyczka
— Pójdziemy jeszcze na jeden trening, co? — zapytała.
Kora pokiwała głową, bo cóż, chciała być jak najlepsza, przynieść dumę tacie i może sama mianować się, gdy tylko będzie mogła. A do tego… miała jeszcze długą drogę. Dlatego zaraz za rudą wślizgnęła się do tuneli. Niebieska szylkretka trochę cieszyła się, że to właśnie wybrała kotka. Jasne, nie widziała nic i szybko dało się zgubić w odmętach tuneli, tak dużo bardziej wolała te małe pomieszczenia, niż wspinanie się na drzewa.
— W porządku. Rusz do wyjścia. A potem wróć. Ja tu czekam — mruknęła starsza.
Kotka pokiwała głową i przecisnęła się obok mentorki, po czym ruszyła przed siebie. Może troszkę oszukiwała, ale pamiętała niektóre zakręty. Jasne, nadal używała nosa i uszu, aby się odnaleźć, ale początek i koniec drogi przeszła, ufając swojej intuicji, a ta się nie myliła. W ciągu kilku godzin zdążyła wyjść na drugim końcu tunelu i wrócić do obozu, a nawet złapała małą myszkę! Naprawdę dobrze sobie radziła, bo widziała dumę w oczach Dyniowej Skóry.
— Gratulacje, Koro — miauknęła jeszcze, gdy kotka rzucała mysz na stos. — A teraz, uciekaj spać. Jutro kontynuujemy trening!
— Dobrze. Dobranoc!
Pożegnała się z mentorką i może trochę tęskno spojrzała na legowisko wojowników. Wszystkie najbliższe osoby teraz były tam, a ona została sama z resztą uczniów. Jasne, z nimi też coś czasem porozmawiała i to chyba była jedyna rzecz, za którą faktycznie była wdzięczna Dąbkowi, ale z żadnym z uczniów nie miała tak głębokiej relacji, jak ze Słotą. Albo Kamyczkiem… I wcale nie miała zamiaru tego zmieniać. Po prostu przyłoży się do treningów! I zaraz znów będzie z najbliższymi! Ale teraz, skuliła się tylko tęskno w swoim legowisku i zasnęła.
[758 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz