BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot u Samotników!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Burzy!
(dwa wolne miejsca!)

Miot w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Owocowym Lesie!
(dwa wolne miejsca!)

Zmiana pory roku już 7 grudnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

23 listopada 2025

Od Jarzębinowego Żaru

Rozmowa z Kosaćcową Grzywą, Mglistym Snem i Brukselkową Zadrą z perspektywy Jarzębinowego Żaru 

Uniosła łeb, spoglądając w niebo okryte szarymi, ciężkimi chmurami, z których powoli spadały płatki śniegu. Delikatne, a jednak zimne i nieubłagane — osiadały na futrze, na ziemi, na wszystkim, co tylko odważyło się wystawić pod nie pysk. Pokrywały skutą lodem ziemię, tworząc zaspy utrudniające każdy krok. Jarzębinowy Żar westchnęła ciężko, czując, jak powietrze zamarza w jej płucach. Wiedziała, że ta podróż będzie wyjątkowo trudna. Kilka dni wcześniej, działając w pośpiechu, ukryła cenne zioła przed resztą medyków. Teraz miała pretekst, by opuścić obóz i wyruszyć w tę przeklętą pogodę — na poszukiwanie roślin, które wcale nie były jej prawdziwym celem. Okryła się grubym mchem, starając się zatrzymać choć odrobinę ciepła, po czym — ku swojemu niezadowoleniu — przycupnęła przy bracie. „Tym razem ta kupa futra się przyda” — pomyślała z lekkim rozbawieniem, choć przez zaciśnięte z zimna zęby. Był ciepły niczym kaloryfer i niewzruszony wobec mrozu, który przenikał wszystko wokół. Jedynym problemem było to, że śnieg czepiał się jego gęstego futra, podczas gdy po Jarzębinie spływał jak woda po kaczce. Bez zbędnych słów przytulili się do siebie bokami i ruszyli w stronę umówionego miejsca. Przyszła pora, by w końcu wymyślić plan ucieczki. Droga była długa, cicha i mroźna. Świat zdawał się zastygły — jedynym dźwiękiem był trzask śniegu pod łapami i świst wiatru, który wdzierał się między drzewa jak złodziej. Medyczka kilka razy miała ochotę zatrzymać się i po prostu paść w śnieg, pozwolić, by chłód ją uśpił. W desperacji wtuliła nos w gęstą grzywę brata, by nie odmrozić pyska. W końcu, po długiej wędrówce, dotarli do Opuszczonego Obozowiska. Zmrużyła oczy, próbując przebić się wzrokiem przez zawieję. W oddali dostrzegła znajome, błyszczące ślepia i ciemne futro. Mglisty Sen już tam był. Obok niego siedziała Brukselowa Zadra, owinięta ogonem niczym płaszczem z cienia. Jarzębinowy Żar nie zwlekała. Szybko wsunęła się pod dziwne skóry rozwieszone na gałęziach — stanowiły idealną barierę przed śniegiem, wiatrem i mrozem. Usiadła ciężko, i nie zrzucając z siebie mchu, otuliła się ogonem.
— Witajcie — powiedziała po chwili, rozumiejąc, że najpewniej przerwała im rozmowę. Nie przeprosiła jednak. Nie było na to czasu.
Wyraz jej pyska był obojętny i zimny — tak samo jak pogoda dookoła. Gdy dostrzegła uśmiech brata, uniosła brew, nie mówiąc ani słowa. Wtem kocur otrzepał się z zadowoleniem, celowo tak, by większość śniegu spadła właśnie na nią. Kotka przeciągnęła łapą po swojej grzywce, strzepując biały puch z futra i udając, że całe to zajście nie zrobiło na niej najmniejszego wrażenia. W jej oczach jednak błysnęła iskra irytacji. Na słowa kocura przewróciła oczami. Utkwiła spojrzenie w Mglistym Śnie. Czekała. Jego obecność była dla niej ważniejsza niż obecność pozostałej dwójki kotów. W końcu czarny kocur przemówił.
— Naszym wstępnym planem była ucieczka w stronę lasów, tych połączonych z Owocowym Lasem — powiedział spokojnie, choć jego głos niósł się echem w dusznej norze. — Gdzieś w tamtej okolicy powinno znajdować się miejsce niczyje, które moglibyśmy zająć. Jeśli chodzi o samą ucieczkę z obozu... — ciągnął dalej. — Proponuję działać pod osłoną nocy. To chyba oczywiste rozwiązanie. Musielibyśmy jednak wyznaczyć kogoś z nas na wartę; kogoś, komu kultyści naprawdę ufają.
Medyczka pokiwała głową ze zrozumieniem, mruknęła coś pod nosem i przeniosła spojrzenie na Brukselkową Zadrę, która właśnie zaczynała mówić.
— Myślicie, że Owocniaki, jeśli nas spotkają, pozwolą nam przejść przez swoje tereny? W nocy może i nie będą wychodzić na patrole, ale… jeśli byści- to znaczy, jeśli byśmy szli aż do rana, to mogą na nas trafić — mruknęła, po chwili podnosząc głowę. — Na wartę najlepiej będzie chyba dać… Rysi Trop.
Zmrużyła lekko oczy, a jej uszy drgnęły, wychwytując każdy, nawet najdrobniejszy szmer wśród cichnącego lasu. Postanowiła zignorować lekkie wahanie w głosie kocicy i skupić się wyłącznie na planie. Podniosła łapę, zbliżając ją do pyska w geście zamyślenia, po czym westchnęła cicho, jakby próbowała odpędzić natrętne myśli.
— Owocowy Las to grupa zrzeszająca wszystko, co się rusza — mruknęła, zarzucając łapą. — Myślę, że jeśli grupa kotów przejdzie przez ich tereny, nie będą mieć nic przeciwko. Jednak zrobienie tego nocą będzie znacznie rozsądniejsze. Nie możemy ryzykować, że coś im nagle przeskoczy w głowach i zaatakują nas.
Zawahała się na moment, a futro na jej karku lekko się uniosło. W jej oczach błysnęło coś nieokreślonego — może cień niepokoju, może wściekłości.
— Co do Rysiego Tropu... — zaczęła ostrożnie, spuszczając wzrok na ciemną ściółkę pod łapami. — Nie ufam jej i nie będę tego ukrywać. Należy do kultu. Trzeba mieć ją na oku.
Zamilkła na moment.
— Możemy wystawić ją na wartę — zaproponowała w końcu łagodniejszym tonem. — Jednak... może powinniśmy pomyśleć o innych opcjach.
Kosaćcowa Grzywa prychnął, odwracając się powoli i spojrzał najpierw na Brukselkową Zadrę, potem na nią. Jego głos miał w sobie nutę drwiny.
— Jak zwykle... moja paranoiczna siostra nie zaufałaby nawet sobie — mruknął niechętnie, a następnie spojrzał na Brukselkową Zadrę. — Dobrze prawisz, jednak sądzę, że za obozem potrzebujemy dodatkowego wsparcia. Kto wie, co może czyhać w tym mroku... Macie jakichś przyjaznych samotników? A tak poza tym, mam nadzieję, że nie będziemy wybierać się w taką pogodę, co nie? — zwrócił się do Mglistego Snu, wbijając w niego spojrzenie. — Ktoś z nas nie dożyłby wtedy potyczki z tymi śmierdzącymi Owocniakami…
Złośliwy uśmieszek wykrzywił mu pysk; brzmiał jak wyzwanie, ale też jak maska, pod którą skrywała się obawa.
Medyczka nastroszyła futro, chociaż ruch ten umknął uwadze większości — w półmroku detale często ginęły. W myślach palącą gorczycą powróciło pytanie: Klanie Gwiazdy, dlaczego nie mogłeś odebrać mu głosu? Jak mogła kiedykolwiek sądzić, że ich relacja może być inna? Po ostatniej rozmowie miała nadzieję na zbliżenie; teraz ta nadzieja rozmywała się, stając się gorzkim wspomnieniem. Ona i Kosaćcowa Grzywa — już nigdy nie będą w dobrych stosunkach. Nie będzie się do niego odzywać; będzie go ignorować i traktować jak zwykłego, nic nieznaczącego wojownika. Skierowała spojrzenie na Mglisty Sen, który odezwał się spokojnie, lecz stanowczo:
— Jak wiecie, Zaćmiony Horyzont uciekła z Klanu Wilka. Może uda nam się ją spotkać po drodze i prosić o pomoc, choć to złudna nadzieja, że gdzieś tam naprawdę jest. Z samotnikami nie miałem do czynienia od ostatniej Pory Nagich Drzew — dodał, marszcząc brwi. — Nie znam wielu kotów poza Klanem Wilka, ale jestem pewien, że Owocniaki mogłyby nam pomóc. Kiedyś rozmawiałem z jednym z nich na zgromadzeniu... miał na imię, bodajże, Czerwiec. — Złapał się łapą za skroń, jakby próbował wyciągnąć imię z mgły pamięci.
— Co do warty — kontynuował — rzeczywiście moglibyśmy dać Rysi Trop, jeśli faktycznie zamierza z nami uciec. Kot, który miałby pilnować wejścia do obozu, dużo ryzykuje: musi wyjść jako ostatni i naraża się najbardziej na karę ze strony Nikłej Gwiazdy.
Zastanowił się głośno.
— Sytuacja zmienia się, jeśli jest ktoś, kto wierzy w Klan Gwiazdy, lecz nie jest skłonny do ucieczki. Wtedy taki kot mógłby nas asekurować przy wyjściu lub powoli budzić pozostałych.
Jarzębinowy Żar spoglądała na młodego kocura z szacunkiem; podziwiała, że zdołał zignorować postawę Kosaćcowej Grzywy, starszego i — jak sądziła — głupszego od siebie.
— Tsss... — wyszeptała cicho Brukselkowa Zadra — tylko kto? Może Wilczy Skowyt? On przecież wierzy w Klan Gwiazdy... Możemy poprosić go o pomoc. Jest dobrym kotem — na pewno się zgodzi i pójdzie nam na łapę.
Nie chciała przerywać wypowiedzi Mglistemu Snu i Brukselkowej Zadrze, choć każde kolejne słowo Kosaćcowej Grzywy coraz mocniej burzyło jej spokój. W końcu jednak nie mogła dłużej milczeć. Według niej zachowanie tamtego wojownika było absolutnie niedopuszczalne, a fakt, że pozostała dwójka nie zwróciła mu uwagi, tylko wzmagał w niej irytację.
— Zanim się wypowiem, Kosaćcowa Grzywo, uważaj, co mówisz i jak się zachowujesz — mruknęła spokojnie, choć w jej głosie dało się wyczuć twardość. — Okaż szacunek Mglistemu Snu i całej reszcie. Bo jeśli nie potrafisz, wyrzucimy cię z tej rozmowy.
Przesunęła się powoli w stronę czarnego wojownika, jej ogon lekko drżał ze zdenerwowania, choć starała się tego nie okazywać.
— Wspominaliście o samotnikach — podjęła po chwili, zniżając głos. — Raz spotkałam na terenach Klanu Wilka kotkę o futrze białym jak śnieg. Może napotkamy ją na swojej drodze i nam pomoże.
Zawahała się, spoglądając w bok. Cień przesunął się po jej pysku, gdy wspomniała imię, które wciąż budziło w niej gorycz.
— Co do Zaćmionego Horyzontu... — zatrzymała się na moment i zacisnęła zęby. — Myślę, że nie ma sensu jej niepokoić. Odeszła, to była jej decyzja.
W lesie rozległ się odległy szmer, może wiatr, może coś większego. Mimo to kontynuowała spokojnie, choć w jej oczach tliła się czujność.
— Wracając jeszcze do warty — dodała po chwili — może to być Rysi Trop. Jednak musimy mieć plan B na wypadek, gdyby nas zdradziła... lub... — zawahała się, zerkając na pozostałych. — Może ktoś z was chciałby wtedy pilnować obozu?
Kosaćcowa Grzywa tylko zachichotał na oszczerstwa siostry, wyraźnie nie biorąc ich na poważnie. W jego oczach błysnęło rozbawienie, a kąciki pyska uniosły się w złośliwym uśmiechu.
— Przecież ja okazuję, droga siostrzyczko — powiedział z uśmieszkiem. — Cały czas im okazuję szacunek. Jednak powinnaś bardziej ufać innym, bo zaraz się pogubisz i nie będziesz wiedziała, z kim tak naprawdę przystajesz — dodał tonem, w którym brzmiała kpina.
Po wysłuchaniu tego „ufnego” przemówienia Kosaćcowa Grzywa obrócił głowę w bok i ziewnął przeciągle. Nerwowo polizał się po piersi, po czym spojrzał na resztę zebranych.
— Pilnowanie obozu bez rozkazu zastępcy czy przywódcy to wielkie ryzyko — zauważył spokojnie. — Ale… — spojrzał na swoje łapy i zawahał się na moment. — …ktoś z nas mógłby „uciec” z klanu, a w rzeczywistości szykować osłonę i wsparcie dla pozostałych. Wtedy musielibyśmy znaleźć jakąś bezpieczną norę dla tego kota — mówił niskim, przytłumionym głosem. — Skoro jednak masz jakąś przyjaciółeczkę po stracie Kaczej Łapy, może znajdź ją później i z nią porozmawiaj, co? — zwrócił się do Jarzębinowego Żaru, unosząc brew w pytającym geście.
Następnie jego spojrzenie spoczęło na Mglistym Śnie. Przez dłuższą chwilę milczał, jakby ważył w myślach każde słowo.
— Może porozmawiaj z tym twoim „przyjacielem”, Zapomnianą Koniczyną — rzekł w końcu. — Zapytaj, czy jego matka chciałaby nam pomóc. Podobno coś mu mówiła o Klanie Gwiazdy, racja?
Jarzębinowy Żar drgnęła na wspomnienie Kaczej Łapy. Serce ścisnęło jej się boleśnie, jakby ktoś właśnie rozdrapał starą ranę. Jak on śmiał… jak śmiał wypowiadać jej imię w takim tonie? Wbiła pazury w miękką, wilgotną glebę, czując pod nimi chłód ziemi i drobne kamyki, które wbiły się między opuszkami łap. Nie odezwała się jednak ani słowem. Wzięła głęboki wdech, potem powolny wydech, próbując uspokoić drżenie ciała. „Ignoruj go, a spokój cię otoczy” — powtórzyła w myślach, choć nawet sobie nie ufała. Wiedziała, że zbyt łatwo daje się ponieść gniewowi, że każde słowo jej brata potrafi rozbudzić w niej wściekłość, której nie potrafiła już potem opanować. Na szczęście po chwili odezwała się dwójka pozostałych kotów. Ich spokojne głosy przecięły napiętą ciszę, niosąc ze sobą cień normalności. Jarzębinowy Żar odetchnęła z ulgą. Mogła wreszcie oderwać myśli od wspomnień i skupić się wyłącznie na nich — na słowach, które brzmiały o wiele rozsądniej niż zaczepki Kosaćca.
Mglisty Sen zignorował zaczepny ton Kosaćcowej Grzywy. W jego oczach pojawił się cień zmęczenia, ale i pogodnej obojętności. Wiedział, że nie ma sensu kłócić się z kimś, kto za wszelką cenę musi mieć ostatnie słowo. Jarzębinowy Żar bardzo to w nim szanowała.
— Lodowa Sałata zajmowała się mną oraz moim rodzeństwem, gdy byliśmy młodzi — powiedział spokojnie. — Uczyła nas o Klanie Gwiazdy, więc wydaje mi się, że nie miałaby nic przeciwko, by nam pomóc. Tak samo mogłaby to zrobić Wrotyczowa Szrama — dodał, wspominając swoją byłą mentorkę i zarazem krewną. — Też mogłaby okazać się przydatna.
Brukselkowa Zadra skinęła głową, zamyślona.
— Mogłaby — przyznała cicho. — Chyba jeszcze nikt nie wspominał jej o planie ucieczki, a przecież wypadałoby. Mogę z nią porozmawiać — zaproponowała po chwili.
Szylkretka przez dłuższą chwilę milczała, przetwarzając w myślach słowa zebranych. W jej głowie panował chaos — głosy mieszały się ze sobą, tworząc niezrozumiały szum. Każdy zdawał się mówić o czymś innym, a mimo to wszystkie wypowiedzi wiązały się ze sobą niewidzialną nicią niepokoju. Wzięła powoli wdech i wydech. Czuła, jak powietrze, ciężkie od zapachu mokrego mchu, wypełnia jej płuca. Mrugając, oderwała wzrok od ziemi i skierowała pysk w stronę brata.
— Jeśli jeden kot „ucieknie” z klanu, Nikła Gwiazda podwoi straż zaufanych kotów — mruknęła spokojnie, choć w jej głosie brzmiała nuta ostrzeżenia. — Od ucieczki Zaćmionego Horyzontu minęło zbyt mało czasu. Kolejny znikający kot byłby niepokojącym znakiem.
Kosaćcowa Grzywa zamrugał na uwagi siostry.
— Ach, masz pełną rację — przyznał po czasie, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Uśmiechnął się słabo, czując się upokorzonym. Zamilkł na dłuższą chwilę, dając Jarzębinie się wypowiedzieć dalej, czasem mamrocząc pod nosem i komentując jak to on.
Na moment zamilkła, po czym powoli przesunęła spojrzeniem po całej reszcie.
— Jeśli ktoś bliski Nikłej Gwieździe lub samemu kultowi zaproponowałby, że tej nocy dopilnuje obozu, myślę, że poza uznaniem klanowiczów nic się nie wydarzy — mówiła coraz pewniej, tonem przywodzącym na myśl kogoś, kto układa plan w głowie w miarę, jak wypowiada słowa. — Tego dnia jeden, może dwa koty z naszej grupy, mogą udawać, że źle się czują. W nocy będę miała pretekst, by wyjść z nimi poza obóz. Mogłabym wtedy obudzić jednego z wojowników, żeby nam towarzyszył w drodze nad wodę.
Zawahała się na moment, zniżając głos.
— Cisowe Tchnienie i Roztargniony Koperek to nie przeszkody — mruknęła z lekkim błyskiem w oku. — Da się ich łatwo... — urwała, po czym zerknęła z ukosa na Brukselkową Zadrę. — …obalić tak, by nie przeszkadzali.
Na chwilę zapadła cisza.
— Reszta grupy musiałaby wyjść bardzo po cichu — dodała po chwili, unosząc głos nieco wyżej. — Najlepiej nie głównym wejściem, tylko krzakami po bokach. Po Porze Nagich Drzew wszyscy będą zmęczeni. Gdy nadejdą cieplejsze noce, zasną jak skały.
Zerknęła na Brukselkową Zadrę, a w jej oczach pojawiła się mieszanka niepokoju i determinacji.
— Jeśli chodzi o Wrotyczową Szramę… jej pomoc na pewno nam się przyda — powiedziała, prostując się lekko. — A co do niej... ona idzie wraz z nami? — zapytała wreszcie, unosząc wzrok z powagą na jedną z wybranków gwiezdnych.
Na ostatnie słowa Kosaćcowa Grzywa się wzdrygnął, wracając na ziemię. Chwilę zajęło mu przeanalizowanie słów, po czym zabrał głos w tej sprawie:
— Skoro ty nie wiesz, czy idzie, to raczej nikt się jej nie spytał — stwierdził i wzruszył barkami, ignorując, że było to pytanie skierowane do Brukselkowej Zadry. — Zresztą, czy rekrutacja członków się już czasem nie zakończyła? Im więcej kotów, tym większa szansa, że jeden z nich może na nas donieść i cały plan legnie gruzach — dodał. Popatrzył na młodszego wojownika w zamyśleniu.
— Lepiej, abyśmy się bardziej przygotowali na rozmowę z Owocowym Lasem i resztę podróży — rzekł. — Bo kto wie, co nas czeka po drodze? Więcej kotów, więcej pysków do marudzenia i wyżywienia. Sądzę, że obecna ilość... jest już zadowalająca.
Wstał i omiótł uczestników rozmowy spojrzeniem spod ciemnych, brązowych ślepi.
— Powinniśmy myśleć tym razem racjonalnie... a przynajmniej tak mi się zdaje?
Jarzębina rzuciła ukradkiem spojrzenie na wstającego brata. Dokąd on się wybierał? Czyżby już przymarzł do ziemi, czy może uznał rozmowę za zakończoną? Jednak nie wyszedł. A tuż po tym, jak zamknął pysk, Mglisty Sen zaczął mówić. Medyczka była wdzięczna, że nikt się nie przekrzykiwał, jednak musieli się pospieszyć.
— Poprosiłem Miodową Korę o pomoc — powiedział w końcu Mglisty Sen. — Jest moją prawą łapą i będzie mi pomagał w rozmowie z innymi kotami, które będą z nami szły na nowe tereny.
Spojrzał się po wszystkich i lekko skinął głową Jarzebinowemu Żaru, gdyż to ona zaproponowała mu wcześniej, żeby znalazł kota, który mu pomoże.
— Brukselkowa Zadro, ty mogłabyś porozmawiać z Wrotyczową Szramą, czy pomogłaby nam w ucieczce, a Miodowa Kora z Zapomnianą Koniczyną mogliby porozmawiać z Lodową Sałatą. — patrzył na swoją matkę, widząc, jak najbardziej stresuje się z nich wszystkich.
Brukselkowa Zadra westchnęła, gdy Mglisty Sen wspomniał, że mogłaby porozmawiać z Wrotyczową Szramą.
— Tak… porozmawiam z nią. Przed chwilą sama to zaproponowałam — mruknęła, choć starała się brzmieć spokojnie.
— O czym jeszcze musimy pogadać? — zapytała po chwili. — Musimy się pospieszyć, zanim wszyscy tu zamarzniemy na śmierć — zaśmiała się niespokojnie, napinając barki.
Gdy wszyscy zamilkli, medyczka zrozumiała, że nikt nie wie, co dalej powiedzieć. Cisza zawisła nad grupą ciężka jak śniegowe chmury. Jarzębinowy Żar uniosła łapę i złapała się za głowę, delikatnie pocierając skroń, jakby chciała poukładać rozbiegane myśli.
— O ucieczce z obozu już mówiłam… teraz co dalej… — wyszeptała, bardziej do siebie niż do pozostałych. Jej głos był cienki, z lekka drżący.
Wyprostowała się, lecz w tej samej chwili nagły powiew mroźnego wiatru smagnął ją po grzbiecie. Futro zjeżyło się mimowolnie, a ciało znów się skuliło.
— Zaczęłam chować zioła na granicy — powiedziała już pewniej, choć jej głos nadal był przytłumiony. — Robię to ostrożnie. Cisowe Tchnienie niczego nie zauważa, bo dbam, by nie było dużych różnic w zapasach. — Kiwając głową co jakiś czas, kontynuowała: — Po wyjściu z obozu najlepiej byłoby skierować się właśnie tutaj. Sprawdzimy, czy wszyscy są, i ruszymy dalej. Aż w okolice mostu i drogi.
Przełknęła ślinę, jakby sama bała się wypowiadanych słów.
— Tam odpoczniemy, gotowi w każdej chwili przebiec na stronę Owocniaków lub na drogę. Klan Wilka będzie nas długo gonił. Nie bierzemy jeńców. — Jej ton stwardniał niczym lód. — Musimy pozbyć się każdego, żeby nie zdążyli poinformować reszty Wilczaków, dokąd uciekamy.
Zrobiła krótką pauzę, patrząc na pokryty szronem mech pod łapami.
— Przejdziemy przez most i drogę, a potem na tę całą polanę wrzosów. Wiem, że to ryzykowne… jednak w nocy potworów jest mniej. Widać je z daleka, ich oczy świecą w ciemności. — Zadrżała lekko, nie wiadomo czy z chłodu, czy z lęku. — Potem… potem musimy przejść przez tereny Owocowego Lasu. Lepiej byłoby, żeby nas nie zobaczyli. Jeśli jednak tak się stanie, musimy prosić ich o pomoc. Najlepiej wziąć jakieś prezenty: zioła, zwierzynę, może ładne przedmioty.
Jej ogon drgnął niespokojnie.
— A dalej… dalej nie wiem — przyznała cicho. — Nie widziałam tych terenów. Droga Grzmotu ciągnie się daleko, pewnie będziemy musieli przekraczać ją parę razy. Na pewno muszą istnieć ziemie wolne od klanów. I tam… tam w końcu byśmy się zatrzymali. Jeśli teren będzie wystarczająco duży, moglibyśmy zbudować obóz.
Zakończyła, biorąc głębszy wdech. Głowa jej opadła, jakby ciężar świata nagle runął na jej barki. Nie była pewna niczego. Nie wiedziała, co czeka ich dalej, tam, gdzie wzrok nie sięgał. Odwróciła łeb w stronę mroźnego lasu, skrytego w półmroku. Gdzieś daleko zaszumiały gałęzie.
„Klanie Gwiazdy, proszę… dajcie jakiś znak. Pomóżcie nam wyrwać się z tych szponów zła” – zalękła w myślach, zwracając się do przodków, którzy pozostawali tak uparcie milczący.
Zaufała im. Poszła drogą światła, wierząc, że poprowadzą ich ku wolności. A oni… oni pozostawili ją samą. Może Kosaćcowa Grzywa wiedział więcej? Może to on miał prowadzić ich wszystkich? Ale nie mogła na to pozwolić. Nie zgodzi się z przodkami co do wyboru tej czwórki. Nie zaufa im. Nie odda im przewodnictwa nad grupą. Nigdy.
Jarzębinowy Żar machnęła ogonem, po czym przeniosła spojrzenie na brata. Między nimi zapadła długa, ciężka cisza, napięta jak struna w zimowym powietrzu. Reszta kotów wbijała spojrzenia w niebieskiego arlekina, czekając, aż w końcu coś powie. Kosaćcowa Grzywa rzucił szybkie spojrzenie po uczestnikach, jakby szukał w ich oczach potwierdzenia własnych myśli… i właśnie wtedy to się wydarzyło. Rozległ się dziwny, głośny i bez cienia wątpliwości śmierdzący odgłos, wydobywający się spod jego ogona. Wszyscy jednocześnie skrzywili pyski. Jarzębinowy Żar aż zmrużyła oczy i wbiła pazury w ziemię, Szylkretka odsunęła się o krok, a Brukselkowa Zadra prychnęła w sposób świadczący o głębokim cierpieniu duszy. Natomiast Kosaćcowa Grzywa… wyprostował się, jakby nic się nie stało, choć w jego oczach widać było szok i zawstydzenie. Odchrząknął nerwowo i odwrócił wzrok gdzieś w bok, jakby nagle zainteresowała go wyjątkowo brzydka kępka trawy. Medyczka zakryła łapami oczy. „Klanie Gwiazdy… dlaczego ja? Jak mogę mieć więzy krwi z kimś takim?”.
— Wybaczcie mi wszyscy… najwyraźniej ta myszka nie była zbyt zdrowa — rzekł cicho Kosaćcowa Grzywa, po czym nerwowo zachichotał. — Mam nadzieję, że mój pierd was nie zmiecie spod tego… skórzanego legowiska dwunożnych.
Kosaćcowa Grzywa wstał, jakby chciał odzyskać resztki dumy, i podszedł bliżej reszty. Na jego pysku pojawił się złowieszczy, niepokojąco pewny siebie uśmiech. To spojrzenie wszyscy znali — Kosaciec znów miał w głowie coś irytującego.
— Ach, no i ten… chyba się z tego wypisuję, wiecie?
Stanął przed nimi dumnie, z uniesioną głową i napuszoną grzywą, jakby ogłaszał koniec świata, który sam właśnie wymyślił.
Szylkretka otworzyła szeroko pysk. Czy ona dobrze usłyszała? „Co? Jak to się „wypisuje”?”. Zaczęła szybko rozglądać się po Mglistym Śnie i Brukselkowej Zadrze, jakby szukała u nich potwierdzenia, że nie padła ofiarą jakiegoś pokręconego snu. Mglisty Sen zamrugał kilka razy, zupełnie zdezorientowany. Kolejny ważny kot miał im odmówić pomocy? Serce ścisnęło mu się boleśnie.
— Słucham? — zapytał niedowierzająco. — Jak to „się wypisujesz”? A co z kotami, które idą? — Spojrzał szybko na Jarzębinowy Żar, potem na Brukselkową Zadrę, zupełnie bezradny.
Brukselkowa Zadra powoli wypuściła powietrze z płuc, próbując zachować spokój — choć widać było, że właśnie kończyła jej się cierpliwość.
— Czy ktoś mi przypomni, co ten łajnojad robi w naszym otoczeniu? — spytała drżącym ze złości głosem. — Rozmawiamy tu o sprawie życia i śmierci, a on zachowuje się, jakby dyskutował o tym, co zje dziś na kolację!
Skierowała ostry, lodowaty wzrok na Kosaćca.
— Ta ucieczka to ostatnia nadzieja dla wielu z nas! To szansa, żeby wyrwać się spod szponów kultystów, a ty… ty nawet nie masz do niej szacunku! — warknęła, aż futro stanęło jej dęba. — Jeśli nie chcesz iść, proszę bardzo. Wyrządzisz nam tym przysługę.
Przymrużyła oczy, jej głos stwardniał.
— Tylko błagam, nie pojawiaj mi się więcej przed oczami. Widać, że wychowywała cię kultystka. Jej przekonania najwyraźniej wciąż siedzą ci w łbie. Myślisz, że wszystko ci wolno.
Jarzębinowy Żar patrzyła chwilę po kotach, wsłuchując się w ostre jak pazury słowa Brukselkowej Zadry. Czuła, jak jej powieka lekko drga — znak, że traci panowanie. Naprawdę liczyła, że to tylko kolejny głupi, nietrafiony żart Kosaćca. Ale jego mina mówiła, że nie tym razem. Futro medyczki stanęło dęba. Złość, która buzowała w głosie Brukselkowej Zadry, w niej również rozpaliła dawno tłumione emocje. Powoli podniosła się z miejsca, a jej ogon wygiął się jak napięty bat.
— Brukselkowa Zadra ma rację! — warknęła ostro, wbijając w brata spojrzenie, które mogłoby przeciąć twardy kamień. — Nie wiem, co ja sobie myślałam, zapraszając cię tutaj. Liczyłam, że choć raz zmądrzejesz!
Zrobiła krok do przodu.
— Twoja głupota, Kosaćcu… twoja głupota zabija koty!
Drgnęła jej warga, gdy patrzyła, jak jego mimika się zmienia.
— Nie idziesz z nami? Świetnie! Nie potrzebujemy cię! A jeśli staniesz nam na drodze… — wysunęła pazury i machnęła ogonem w ostrzegawczym geście — …to w końcu zrozumiesz, że nie wolno mnie lekceważyć.
Przymrużyła oczy.
— Już ci nieraz to mówiłam. A ty… ty nie tylko mnie lekceważysz. Nie szanujesz Mglistego Snu, nie szanujesz tej rozmowy, ani tego, o co walczymy! — splunęła z pogardą. — Ten młody kot ma więcej rozumu w głowie niż ty, Kosaćcu!
Jej słowa zawisły ciężko nad zgromadzonymi.
— Jak nie masz nic mądrego do powiedzenia, to rusz swój zad i wynoś się — syknęła.
Dopiero po chwili, jakby zdejmując ciężar z barków, odwróciła się do pozostałej dwójki.
— A my — zaczęła spokojniej, choć w jej głosie wciąż drżały resztki emocji — musimy już kończyć tę rozmowę. Powiedziałam, co miałam powiedzieć. Jeśli ktoś ma jakieś obiekcje względem moich pomysłów, niech powie teraz.
Odetchnęła głęboko, siadając z powrotem na zmarzniętej ziemi.
— Ogon mi już przymarza do ziemi — mruknęła zirytowana.
Niebieski arlekin otworzył szeroko oczy, jakby w każdej chwili miały wypaść mu z orbit. Szczęka opadła mu niemal do ziemi, a zaniepokojone spojrzenie, uciekało w stronę siostry.
— Ale ja przecież żartowałem! Nie widzisz? — zaśmiał się nerwowo. — Przecież podobno tak mnie znasz! Nie wiadomo nawet, czy przeżyjemy do jutra, a wy już chcecie uciekać. Myślicie, że pod osłoną nocy nikt się nie obudzi, kiedy nagle kilkanaście wojowników po prostu wyjdzie sobie ot tak?
Kosaćcowa Grzywa zmarszczył brwi, a jego ogon nerwowo strzepnął wilgotne źdźbła trawy.
— Tak jak już mówiłem, ale wy oczywiście mnie nie słyszeliście, bo jestem tylko śmieszną, niepoważną karmą dla wron, która cały czas uprzykrza wam życie i nic nie znaczy... — westchnął ciężko, jakby wraz z powietrzem ulatywała z niego reszta sił. — Nie powinniśmy brać już nikogo. Wszelkie rozmowy poza obozem i częste wychodzenie bez zwierzyny mogą obrócić się przeciwko nam. Stracimy element zaskoczenia. Powinniśmy przygotować się na rozmowę z Owocowym Lasem i spróbować poprosić ich o schronienie albo przynajmniej o wskazanie kierunku, w którym mamy się udać.
Zamilkł na moment, próbując uspokoić roztrzęsiony oddech.
— Ale zanim tam dotrzemy — podjął już bardziej rozjuszonym, nerwowym głosem — musimy zakopać jakąś zdobycz w głębi terytorium Klanu Wilka. Tak, żeby w razie czegoś byśmy mieli miejsce, gdzie możemy się zatrzymać i znaleźć choć jakąś dziurę na bezpieczny odpoczynek, jeśli ktoś padnie ze zmęczenia lub przemarznie. — Przełknął ślinę, jakby każde słowo było ciężarem, którego nie mógł już dłużej nosić. — Jarzębinowy Żarze, porozmawiaj z tą samotniczką. Jeśli możesz, poproś ją o jakiekolwiek wsparcie na naszym terytorium, jeśli dojdzie do potyczki jeszcze na wilczackich terenach. Porozmawiajcie też z innymi Wilczakami, które wierzą w Klan Gwiazdy i nie chcą pomagać kultystom. Nawet jeśli nie pójdą z nami, mogą nam załatwić swobodne, szybkie wyjście na zewnątrz.
Otarł łapą czoło, na którym zebrały się krople potu albo rosy — trudno było odróżnić.
— I w nocy powinniśmy wychodzić pojedynczo. Osobno. Z przerwą między jednym a drugim wyjściem. A jeśli już, to ta dziura może się przydać... Moje legowisko jest duże, a mój rozmiar wraz z posłaniem może zasłonić wejście, przez które zmieszczą się przynajmniej dwa koty. — Zamilkł. — To... chyba tyle. Proszę. Nie zignorujcie mnie znowu.
Jarzębinowy Żar patrzyła na niego zaskoczona — pierwszy raz od dawna naprawdę go słuchała. Jego słowa miały sens. Plan również wydawał się logiczny… a jednak coś w środku niej krzyczało, że nie może mu ufać. Nie ufała nawet sobie, jak sam wojownik słusznie zaznaczył wcześniej. Drgnęła, potrząsnęła głową, próbując zebrać myśli, lecz zanim zdołała się odezwać, wyprzedził ją Mglisty Sen.
Czarny wojownik uniósł łapę w stronę matki oraz asystentki medyczki.
— To, co teraz powiedział Kosaćcowa Grzywa, nie jest głupie — zauważył spokojnie i podniósł się z ziemi. — Tak samo nie możemy się zżerać od środka. Musimy dać szansę jemu i pozostałym.
Popatrzył znacząco na starszego wojownika.
— Powinniśmy iść zgodnie z twoim planem. Jednak co do kotów... — zawahał się, po czym dodał: — Pozwól jeszcze podziałać Miodowej Korze. Za niedługo powinien zdać raport, kto z nami idzie.
Gdy tylko Mglisty Sen umilkł, z miejsca poderwała się Brukselkowa Zadra.
— Zbierajmy się już — mruknęła krótko i zrobiła krok w tył, jakby każde kolejne słowo zaczynało ją przytłaczać.
Medyczka rozejrzała się po zebranych. W jej zmęczonych oczach odbijało się drżące światło gwiazd i tliło się w nich coś na kształt zwątpienia. Nie czuła, by rozmowa cokolwiek naprawdę rozwiązała. Zapamiętała jednak każde zdanie, każdy ton głosu, każde drgnięcie w powietrzu — wiedziała, że będzie musiała to wszystko poukładać w jedną spójną całość. A mimo to… nie chciała kończyć narady. Czuła, jak w gardle narasta jej choroba, jakby oblepiała je ciężkim, gorzkim mrokiem.
— Wszystko, co dzisiaj padło, ma znaczenie. I tak zróbmy. Tak jak mówiliśmy… to wszystko składa się na w miarę dobry plan — mruknęła bez przekonania i powoli podniosła się z ziemi. Lodowate podłoże zdawało się przyssać do jej łap; przez chwilę naprawdę myślała, że odmówią jej posłuszeństwa.
Zarzuciła na siebie płaszcz z mchu, który, przesiąknięty wilgocią, przykleił się do jej futra. Zadrżała, lecz szybko się opanowała.
— Po drodze zostawiłam zioła… Zbiorę je, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Widzimy się… — Zawahała się, a na jej pyszczku pojawił się cień zagubienia. Kiedy właściwie mieli się spotkać? Jutro? W nocy? Po ucieczce? Po walce?
Słowa ugrzęzły jej w gardle. Kotka jedynie spojrzała na brata, jakby oczekiwała, że to on dokończy za nią, że może tym razem to on wskaże kierunek, zanim cała sytuacja rozsypie się niczym suchy mech pod łapami.
Kosaćcowa Grzywa spojrzał na Jarzębinę, a w jego oczach pojawił się cień dumy, jakby wreszcie poczuł, że ktoś naprawdę go wysłuchał.
— Może… widzimy się w następny taki poranek? — zasugerował ostrożnie. — Każdy sobie to wszystko przemyśli, przeanalizuje, wyciągnie wnioski… albo wpadnie na jakiś oszałamiający pomysł... — wymamrotał i rozejrzał się po pozostałych, jakby chciał się upewnić, czy jego słowa nie odbiły się od pustki. — A teraz powinniśmy to zakończyć.
Rozciągnął się, czując trzaskające w stawach zmęczenie, po czym przeciągle ziewnął. Wyszedł spod skórzanego dziwadła Dwunożnych, a ostre powietrze natychmiast uderzyło go w pyszczek. Przez chwilę stał tak w śniegu, w milczeniu, jakby wsłuchiwał się w spokojny szum zimowej nocy. Potem spojrzał przez ramię na pozostałych, a na jego pysku pojawił się rzadko u niego widziany, ciepły uśmiech.
— Powinniśmy wychodzić pojedynczo i w odstępach… jednak Jarzębina zapewne pójdzie ze mną — rzekł rozbawiony. — Bo bez mojego futra zamarznie na śmierć!
Kotka ruszyła za bratem, ale nawet nie próbowała skomentować żartu. Spojrzała jedynie na śnieg i mróz z wyraźnie kwaśną miną. Futro na karku stroszyło jej się od zimna, a w głowie miała tylko jedną myśl: wrócić do obozu jak najszybciej, zanim chłód rozniesie się po jej ciele i rozłoży ją na łopatki. Pochoruje się, a wtedy z ucieczki rzeczywiście będą nici. Skinęła krótko głową w stronę pozostałej dwójki, po czym ruszyła przed siebie, zostawiając za sobą ślady głębokie jak jej zmęczenie. A jednak… w sercu budziło się coś na kształt nadziei. Może nawet radości. Cieszyła się, że wszystko zaczyna iść w dobrą stronę. Została już tylko ucieczka — najtrudniejsza część, najważniejszy krok. Ale to już zaraz. Za kilka wschodów słońca będą wolni. Naprawdę wolni. Łzy wzruszenia napłynęły jej do oczu, lecz mróz szybko zmroził je na rzęsach. Z nową determinacją kroczyła naprzód, ignorując przeszywający chłód. Nie wiedziała jednak, że pewne problemy — i konsekwencje dawnych błędów — już ruszyły jej śladem. I dogonią ją szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz