Brukselkowa Zadra otrzymała właśnie swojego ucznia. Kolejnego już – drugiego. Przed nim był Wilczy Skowyt, który wyrósł na świetnego wojownika Klanu Wilka, a przede wszystkim wiernego Klanowi Gwiazdy. Stroczek miał za przybranego ojca Szczawiowe Serce – kocura, który sam uczestniczył w planie ucieczki i sam wierzył w Gwiezdnych. Rudo-biały też na pewno musiał już coś o tej wierze słyszeć. Brukselka nie pozwoli na to, by jej uczeń zszedł na złą ścieżkę.
Spojrzała na niego. Widziała, jak wiele emocji kręci się teraz w jego oczach. Delikatnie poklepała go ogonem po grzbiecie.
— Hej, Stroczku. Przysięgam, że pod moim okiem zostaniesz najlepszym wojownikiem! — mruknęła, próbując dodać mu otuchy. Wyglądał na przerażonego, ale jednocześnie dumnego, co było całkiem normalne dla kociaka w jego wieku. Uczniostwo wiązało się z wieloma obowiązkami, ale też przywilejami. — Chcesz iść dziś na trening? Mogę oprowadzić cię po terenach Klanu Wilka — zaproponowała swobodnie.
Stroczkowa Łapa niepewnie skinął głową.
— Świetnie! W takim razie widzimy się tu za chwilę. Odpocznij trochę, noc w lesie musiała być ciężka.
Dotarła do Opuszczonego Obozowiska.
Mglisty Sen niedawno powiedział jej, że ma się tu odbyć spotkanie. Nie byle jakie, tylko takie, na którym mieli omówić ucieczkę – dopiąć wszystko na ostatni guzik, ustalić datę i plan działania.
Mimo to Brukselka wcale się nie cieszyła. Właściwie to czuła coś zupełnie odwrotnego: stres, niepokój, może nawet lęk. Mówiła Snu, że nie zamierza uciekać, że… dla wszystkich będzie lepiej, jeśli zostanie. Czy jej syn wziął to w ogóle pod uwagę? A może łudził się, że w ostatniej chwili jednak pójdzie z nimi?
Liliowa rozejrzała się dookoła. Śnieg sypał coraz gęściej, przez co trudno było cokolwiek dostrzec. W końcu jednak jej wzrok wychwycił znajome, ciemne futro wojownika. Westchnęła cicho i ruszyła w jego stronę.
— Hej… — mruknęła, siadając obok. Jej sierść była posklejana śniegiem, a nos szczypał od mrozu. — Cieszysz się? Na tę… ucieczkę?
— Nie nazwałbym moich emocji pozytywnymi, szczerze czuję ciężar i powagę tej sytuacji doskonale tak, jak ty bądź Jarzębinowy Żar — powiedział swojej matce.
O wilku mowa, a wilk tu – nagle szylkretowa kocica szybko wsunęła się pod dziwne skóry rozwieszone na gałęziach i usiadła ciężko. Nie zrzucając z siebie mchu, otuliła się ogonem.
— Witajcie — powiedziała, po chwili rozumiejąc, że najpewniej przerwała im rozmowę. Nie przeprosiła jednak. Nie było na to czasu. Kosaćcowa Grzywa także tu był. Usiadł obok Jarzębinowego Żaru i uśmiechnął się złośliwie. Otrzepał się ze śniegu tak, że większość spadła na biedną kotkę.
Po tym odchrząknął i zaczął, jakby wcześniejsza akcja nie miała miejsca:
— Witajcie — powtórzył słowa Jarzębiny, patrząc z góry na Mglistego Sna i Brukselkową Zadrę. — Jakieś plany, coś? Mam nadzieję, że nie przyszliście tu bez planu i nie wplątaliście mnie po to, aby wszystko zaplanować tutaj, co? — rzekł z irytującym uśmiechem.
Czarnofutry poruszył się delikatnie.
— Naszym wstępnym planem była ucieczka w stronę lasów od strony z Owocowym Lasem — zauważył. — Gdzieś niedaleko powinno się znajdować jakieś miejsce niczyje, które moglibyśmy zająć. Za to, jeśli chodzi o plan ucieczki z obozu, to proponuję uciec pod osłoną nocy, co jest chyba oczywistym rozwiązaniem. Musielibyśmy kogoś z nas dać na wartę, kogoś, komu ufają kultyści.
Spojrzał się po rozmówcach, licząc na jakieś godne pomysły, kto i jak pomógłby wyprowadzić tak dużą zgraję kotów z serca Klanu Wilka.
Liliowa miała wzrok wbity w jeden punkt na ziemi, jakby bała się spojrzeć pozostałym w oczy. Jednak gdy Mglisty Sen skończył mówić, cicho westchnęła.
— Myślicie, że Owocniaki, jeśli nas spotkają, pozwolą nam przejść przez swoje tereny? W nocy może i nie będą wychodzić na patrole, ale… jeśli byści- to znaczy, jeśli byśmy szli aż do rana, to mogą na nas trafić — mruknęła, po chwili podnosząc głowę. — Na wartę najlepiej będzie chyba dać… Rysi Trop. — Wypowiedzenie tego imienia przyszło jej z trudem. Wciąż czuła wstyd po tym, jak Ryś zemdlała, gdy Brukselka wyznała jej swoje uczucia.
Chciała dodać coś jeszcze, lecz wolała pozwolić wypowiedzieć się innym.
Jarzębinowy Żar podniosła łapę, zbliżając ją do pyska w geście zamyślenia, po czym westchnęła cicho, jakby próbowała odpędzić natrętne myśli.
— Owocowy Las to grupa zrzeszająca wszystko, co się rusza — mruknęła, zarzucając łapą. — Myślę, że jeśli grupa kotów przejdzie przez ich tereny, nie będą mieć nic przeciwko. Jednak zrobienie tego nocą będzie znacznie rozsądniejsze. Nie możemy ryzykować, że coś im nagle przeskoczy w głowach i zaatakują nas.
Zawahała się na moment, a futro na jej karku lekko się uniosło. W jej oczach błysnęło coś nieokreślonego – może cień niepokoju, może wściekłości.
— Co do Rysiego Tropu... — zaczęła ostrożnie, spuszczając wzrok na ciemną ściółkę pod łapami. — Nie ufam jej i nie będę tego ukrywać. Należy do kultu. Trzeba mieć ją na oku.
Na moment zamilkła.
— Możemy wystawić ją na wartę — zaproponowała w końcu łagodniejszym tonem. — Jednak... może powinniśmy pomyśleć o innych opcjach.
Kosaciec przyglądał się wszystkim swoimi brązowymi ślepiami, aż w końcu westchnął ciężko i podjął:
— Jak zwykle, moja paranoiczna siostra nie zaufałaby nawet sobie — mruknął niechętnie, a następnie spojrzał na Brukselkową Zadrę. — Dobrze prawisz, jednakże sądzę, że jeszcze potrzebujemy za obozem dodatkowego wsparcia. Kto wie, co będzie się czaić w tym mroku... macie jakichś przyjaznych samotników? — spytał wszystkich. Następnie wbił wzrok na swoje łapy. — A tak poza tym, mam nadzieję, że nie będziemy się wybierać w taką pogodę, co nie? — rzekł, wbijając natychmiast spojrzenie w Mglistego Sna. — Ktoś z nas nie dożyłby wtedy do potyczki z tymi śmierdzącymi Owocniakami... — zadrwił, a złośliwy, irytujący uśmieszek pojawił się na jego pysku.
Mglisty Sen zignorował zaczepki łaciatego i odezwał się:
— Jak wiecie wszyscy, uciekła z Klanu Wilka Zaćmiony Horyzont, może ją uda nam się spotkać po drodze i mogłaby nam pomóc, jednak jest to łudzenie się, że ona rzeczywiście gdzieś tam jest... Z samotnikami nie miałem do czynienia od ostatniej Pory Nagich Drzew... Nie znam wielu kotów poza Klanem Wilka, jednak jestem pewien, że Owocniaki powinny nam pomóc. Kiedyś rozmawiałem z jednym na zgromadzeniu... Miał na imię bodajże Czerwiec... — złapał się łapą za skroń. — Co do warty... Rzeczywiście moglibyśmy dać Rysi Trop, jeśli rzeczywiście ma zamiar z nami uciec. Kot, który by miał pilnować wejścia z obozu, też dużo ryzykuje, gdyż będzie musiał wyjść jako ostatni i ryzykowałby najbardziej karą ze strony Nikłej Gwiazdy — zaczął się zastanawiać na głos. – Sytuacja zmienia się, jeśli jest ktoś, kto wierzy w Klan Gwiazdy, jednak nie jest skłonny do ucieczki z obozu. Wtedy ten kot mógłby nas asekurować przy wyjściu lub powoli budzić pozostałych.
Po skończonej przemowie przeniósł wzrok na matkę.
Ta poczuła, jak żołądek ściska jej się w supeł, gdy Mglisty Sen wspomniał o kotach, które wierzą w Klan Gwiazdy i nie zamierzają uciekać. Miała nadzieję, że nie powiedział o ich rozmowie Jarzębinowemu Żarowi ani Kosaćcowej Grzywie. Ani zresztą nikomu innemu!
Zmarszczyła brwi i wbiła wzrok w ziemię, nerwowo grzebiąc w niej łapą.
— Tsss... tylko kto? Może Wilczy Skowyt? On przecież wierzy w Klan Gwiazdy… — mruknęła cicho. Sama wciąż nie była pewna, czy chce uciec, czy zostać. To była potwornie trudna decyzja, z której podjęciem Brukselka wciąż zwlekała. — Możemy poprosić go o pomoc. Jest dobrym kotem, na pewno się zgodzi i pójdzie nam na łapę.
— Zanim się wypowiem, Kosaćcowa Grzywo, uważaj, co mówisz i jak się zachowujesz — mruknęła spokojnie Jarzębinowy Żar, choć w jej głosie dało się wyczuć twardość. — Okaż szacunek Mglistemu Snu i całej reszcie. Bo jeśli nie potrafisz, wyrzucimy cię z tej rozmowy.
Przesunęła się powoli w stronę czarnego wojownika, jej ogon lekko drżał ze zdenerwowania, choć starała się tego nie okazywać.
— Wspominaliście o samotnikach — podjęła po chwili, zniżając głos. — Raz spotkałam na terenach Klanu Wilka kotkę o futrze białym jak śnieg. Może napotkamy ją na swojej drodze i nam pomoże.
Zawahała się, spoglądając w bok.
— Co do Zaćmionego Horyzontu... — zatrzymała się na moment i zacisnęła zęby. — Myślę, że nie ma sensu jej niepokoić. Odeszła, to była jej decyzja.
W lesie rozległ się odległy szmer, może wiatr, może coś większego. Mimo to kontynuowała spokojnie, choć w jej oczach tliła się czujność.
— Wracając jeszcze do warty — dodała po chwili — może to być Rysi Trop. Jednak musimy mieć plan B na wypadek, gdyby nas zdradziła... lub... — zawahała się, zerkając na pozostałych. — Może ktoś z was chciałby wtedy pilnować obozu?
Kosaciec tylko zachichotał na słowa siostry, wyraźnie nie biorąc ich na poważnie.
— Przecież ja okazuję, droga siostrzyczko — mówił z uśmieszkiem. — Cały czas im okazuję szacunek. Jednakże powinnaś bardziej ufać innym, bo zaraz się pogubisz i nie będziesz wiedziała już, z kim przystajesz — dodał. Po chwili Kosaćcowa Grzywa obrócił głowę w bok i ziewnął krótko. Następnie nerwowo i szybko polizał się po piersi, a następnie spojrzał na resztę uczestników.
— Pilnowanie obozu bez rozkazu zastępczy czy przywódcy to wielkie ryzyko — zauważył. — Ale... — spojrzał na swoje łapy — ktoś z nas mógłby “uciec” z klanu, a tak naprawdę szykować osłonę i wsparcie dla pozostałych. Wtedy musielibyśmy znaleźć jakąś bezpieczną norę dla tego kota — mówił niskim głosem. — Ale, skoro masz jakąś tam przyjaciółeczkę po stracie Kaczej Łapy, może znajdź ją później i z nią porozmawiaj, co? — zwrócił się do Jarzębinowego Żaru.
Następnie spojrzał na Mglisty Sen.
— Może porozmawiaj z tym twoim “przyjacielem”, Zapomnianą Koniczyną, czy jego matka chciałaby nam pomóc. Podobno coś mu gadała o Klanie Gwiazdy, racja? — rzekł.
— Lodowa Sałata również zajmowała się mną oraz moim rodzeństwem za młodu. Również uczyła nas o Klanie Gwiazdy, więc wydaje mi się, że nie miałaby nic przeciwko... Tak samo mogłaby to zrobić Wrotyczowa Szrama — odparł Mglisty Sen. — Też mogłaby nam pomóc.
Brukselka skinęła głową na słowa czarnofutrego.
— Mogłaby — przyznała spokojnie. — Chyba jeszcze nikt nie wspominał jej o planie ucieczki, a przecież wypadałoby. Mogę z nią porozmawiać — zaproponowała po chwili. Była z Wrotyczową Szramą całkiem blisko, więc poczuła lekkie ukłucie winy, że nie powiedziała jej o tym wcześniej. W końcu to również jej dzieci miały uciec z klanu. Na pewno będzie... zaskoczona.
Wróciwszy z treningu ze Stroczkową Łapą, dostrzegła Wrotyczową Szramę wychodzącą z legowiska starszyzny. Brukselka zamarła, czując, jak przechodzi ją dreszcz, a łapy zaczynają drętwieć. Przełknęła ślinę i powoli, trochę niezgrabnie, podeszła do swojej przyjaciółki.
Na przywitanie otarła się o jej bok, wczuwając się w delikatne ciepło jej ciała. Zaczerpnęła w płuca jej zapach, choć ogon wciąż trzymała napięty z nerwów.
— Wyglądasz na zdenerwowaną… Czy to przez twojego ucznia? — zaczęła wypytywać Wrotycz. Pręgowana odsunęła się od niej nieznacznie i przysiadła, łapiąc się łapą za głowę.
— Nie… Stroczek nie sprawia żadnych problemów. Właściwie śmiem twierdzić, że ja jako uczeń byłam od niego znacznie gorsza! — zaśmiała się, dalej niespokojna. — Syczkowy Szept miał ze mną tyle problemów…! Cóż, nie dziwię się, że uciekł, ha, ha…! — dodała, odwracając wzrok od dymnej.
— Och, przestań! W takim razie co się stało? — dopytywała Wrotycz.
Brukselka odchrząknęła i w końcu wyznała, nie mogąc dłużej trzymać tego w sobie:
— Więc… nie chodzi o to, jaką łapą wstałam, ani o to, co zrobił mój uczeń. Chodzi o… Ach! Zresztą, chodźmy stąd. Może przejdziemy się nad jezioro? — zaproponowała, unosząc kąciki ust w nieszczerym uśmiechu.
Wrotyczowa Szrama nie widziała powodu, by odmawiać, więc tylko skinęła łebkiem. Teraz jednak w jej oczach też błyszczał niepokój; jakby przeczuwała, że wie już, co zaraz usłyszy.
Gdy znalazły się daleko poza obozem, bez ciekawskich uszu w pobliżu, Brukselka w końcu odetchnęła. Najpierw zawiesiła spojrzenie na starszej kotce, jakby upewniała się, że tamta jest gotowa na to, co zamierza powiedzieć.
— Skoro mamy pewność, że nikt nas nie podsłuchuje… — zaczęła — muszę powiedzieć ci coś ważnego. Bardzo ważnego. Coś, co może odmienić moje, twoje… nasze wspólne życie.
Po tych słowach umilkła, czując, jak gardło zaciska się jej ze stresu.
— Co? Co dokładnie…? — wyszeptała dymna, jej głos ledwie głośniejszy od szmeru liści. Pręgowana wyprostowała szyję, jakby chcąc nabrać pewności. Wciąż jednak bała się reakcji towarzyszki.
— Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale… za twoimi plecami dzieją się rzeczy, które mogą ci się nie spodobać, albowiem… — urwała, wzdychając ciężko — koty wierzące w Gwiezdnych w tym klanie planują ucieczkę. Mglisty Sen, Jarzębinowy Żar, Kosaćcowa Grzywa… wymieniaj dalej — dokończyła, sama nie dowierzając, że to wszystko naprawdę już padło.
Wrotyczowa Szrama zamarła. Jej pysk nie wyrażał gniewu ani smutku – tylko zakłopotanie i jakąś dziwną pustkę, jakby jej umysł jeszcze nie nadgonił słów Brukselki.
— Uciekają? Czy… czy ja dobrze słyszałam? — powtórzyła, marszcząc brwi i spuszczając wzrok na łapy. — Dlaczego nikt mi o tym wcześniej nie powiedział? A Gwiazdnicowy Blask? Czy ona też ucieka? — podjęła dalej, wbijając pazury w miękką, wilgotną glebę. — Czy zniknięcie Zaćmionego Horyzontu ma z tym jakiś związek…?
Żółtooka milczała przez dłuższą chwilę, patrząc na krajobraz przed sobą. Jezioro lśniło jak najprawdziwsza perła; mieniło się wieloma kolorami, było spokojnie, zupełnie odwrotnie do tego, jak szybko biło teraz jej serce.
— Tak… Chwila, nie! — wyrwało jej się — Nie…! Nie wiem — dokończyła, przejeżdżając łapą po pysku, zirytowana własnym rozkojarzeniem. — Z tego, co mi wiadomo, nikt nie wie, gdzie teraz jest. Ona też była w to wtajemniczona, ale… z jakiegoś powodu zniknęła wcześniej, nie mówiąc o tym nikomu prócz starszyzny. Rozumiesz? Powiedziała tylko Kwitnącemu Kalafiorowi i reszcie, ale nie miała odwagi wyznać tego własnym matkom prosto w oczy? — kontynuowała, a w jej głosie narastało napięcie.
— T-to na pewno nie tak… Ona nie chciała… Na pewno nie chciała, by to tak wyszło. Coś ją tu przytłoczyło, uznała to za konieczne. Koty często popełniają błędy — mruknęła w końcu Wrotycz, jakby próbowała przekonać nie tylko Brukselkę, ale też samą siebie.
Brukselka pokręciła głową.
— Może… Zresztą, to nie jest teraz ważne. Jeśli chodzi o ucieczkę… Nie wiem, czy chcę uciec. Z jednej strony tak… ale z drugiej to strasznie skomplikowane. Może… gdybyś ty też chciała uciec, byłoby mi raźniej — dodała, delikatnie się rozjaśniając.
Dymna zrobiła krok w tył, mocno zaciskając szczęki.
— Ech, ja… Nie wiem, czy jestem w stanie znów oddać się tułaczce. Już raz stąd uciekłam i… zrobiłam za dużo, żeby teraz znowu odchodzić. Wtedy wszystkie moje starania i cierpienia poszłyby… na marne? — powiedziała gorzko, kładąc uszy po sobie.
Wciąż była rozdarta między tym, czy odejść, czy zostać. Myślała też o tym, czy jej nowy uczeń – Stroczkowa Łapa – zamierza uciec z ojcem. Dzisiaj, prowadząc go na trening, nie potrafiła o tym nie myśleć. Łaciaty na pewno musiał zauważyć jej roztrzepanie, gdy próbowała tłumaczyć mu podstawy podstaw. Ciągle się myliła, potem przepraszała – zachowywała się jak nie ona. Zwykle pewna i odważna, teraz czuła, jak wszystkie ostatnie wydarzenia przygniatają ją do ziemi i mącą jej w głowie. Marzyła tylko o tym, by to wszystko wreszcie dobiegło końca; by mogła spokojnie żyć tam, dokąd poniesie ją los.
Spojrzała na niego. Widziała, jak wiele emocji kręci się teraz w jego oczach. Delikatnie poklepała go ogonem po grzbiecie.
— Hej, Stroczku. Przysięgam, że pod moim okiem zostaniesz najlepszym wojownikiem! — mruknęła, próbując dodać mu otuchy. Wyglądał na przerażonego, ale jednocześnie dumnego, co było całkiem normalne dla kociaka w jego wieku. Uczniostwo wiązało się z wieloma obowiązkami, ale też przywilejami. — Chcesz iść dziś na trening? Mogę oprowadzić cię po terenach Klanu Wilka — zaproponowała swobodnie.
Stroczkowa Łapa niepewnie skinął głową.
— Świetnie! W takim razie widzimy się tu za chwilę. Odpocznij trochę, noc w lesie musiała być ciężka.
* * *
Rozmowa z Mglistym Snem, Jarzębinowym Żarem i Kosaćcową Grzywą
Mglisty Sen niedawno powiedział jej, że ma się tu odbyć spotkanie. Nie byle jakie, tylko takie, na którym mieli omówić ucieczkę – dopiąć wszystko na ostatni guzik, ustalić datę i plan działania.
Mimo to Brukselka wcale się nie cieszyła. Właściwie to czuła coś zupełnie odwrotnego: stres, niepokój, może nawet lęk. Mówiła Snu, że nie zamierza uciekać, że… dla wszystkich będzie lepiej, jeśli zostanie. Czy jej syn wziął to w ogóle pod uwagę? A może łudził się, że w ostatniej chwili jednak pójdzie z nimi?
Liliowa rozejrzała się dookoła. Śnieg sypał coraz gęściej, przez co trudno było cokolwiek dostrzec. W końcu jednak jej wzrok wychwycił znajome, ciemne futro wojownika. Westchnęła cicho i ruszyła w jego stronę.
— Hej… — mruknęła, siadając obok. Jej sierść była posklejana śniegiem, a nos szczypał od mrozu. — Cieszysz się? Na tę… ucieczkę?
— Nie nazwałbym moich emocji pozytywnymi, szczerze czuję ciężar i powagę tej sytuacji doskonale tak, jak ty bądź Jarzębinowy Żar — powiedział swojej matce.
O wilku mowa, a wilk tu – nagle szylkretowa kocica szybko wsunęła się pod dziwne skóry rozwieszone na gałęziach i usiadła ciężko. Nie zrzucając z siebie mchu, otuliła się ogonem.
— Witajcie — powiedziała, po chwili rozumiejąc, że najpewniej przerwała im rozmowę. Nie przeprosiła jednak. Nie było na to czasu. Kosaćcowa Grzywa także tu był. Usiadł obok Jarzębinowego Żaru i uśmiechnął się złośliwie. Otrzepał się ze śniegu tak, że większość spadła na biedną kotkę.
Po tym odchrząknął i zaczął, jakby wcześniejsza akcja nie miała miejsca:
— Witajcie — powtórzył słowa Jarzębiny, patrząc z góry na Mglistego Sna i Brukselkową Zadrę. — Jakieś plany, coś? Mam nadzieję, że nie przyszliście tu bez planu i nie wplątaliście mnie po to, aby wszystko zaplanować tutaj, co? — rzekł z irytującym uśmiechem.
Czarnofutry poruszył się delikatnie.
— Naszym wstępnym planem była ucieczka w stronę lasów od strony z Owocowym Lasem — zauważył. — Gdzieś niedaleko powinno się znajdować jakieś miejsce niczyje, które moglibyśmy zająć. Za to, jeśli chodzi o plan ucieczki z obozu, to proponuję uciec pod osłoną nocy, co jest chyba oczywistym rozwiązaniem. Musielibyśmy kogoś z nas dać na wartę, kogoś, komu ufają kultyści.
Spojrzał się po rozmówcach, licząc na jakieś godne pomysły, kto i jak pomógłby wyprowadzić tak dużą zgraję kotów z serca Klanu Wilka.
Liliowa miała wzrok wbity w jeden punkt na ziemi, jakby bała się spojrzeć pozostałym w oczy. Jednak gdy Mglisty Sen skończył mówić, cicho westchnęła.
— Myślicie, że Owocniaki, jeśli nas spotkają, pozwolą nam przejść przez swoje tereny? W nocy może i nie będą wychodzić na patrole, ale… jeśli byści- to znaczy, jeśli byśmy szli aż do rana, to mogą na nas trafić — mruknęła, po chwili podnosząc głowę. — Na wartę najlepiej będzie chyba dać… Rysi Trop. — Wypowiedzenie tego imienia przyszło jej z trudem. Wciąż czuła wstyd po tym, jak Ryś zemdlała, gdy Brukselka wyznała jej swoje uczucia.
Chciała dodać coś jeszcze, lecz wolała pozwolić wypowiedzieć się innym.
Jarzębinowy Żar podniosła łapę, zbliżając ją do pyska w geście zamyślenia, po czym westchnęła cicho, jakby próbowała odpędzić natrętne myśli.
— Owocowy Las to grupa zrzeszająca wszystko, co się rusza — mruknęła, zarzucając łapą. — Myślę, że jeśli grupa kotów przejdzie przez ich tereny, nie będą mieć nic przeciwko. Jednak zrobienie tego nocą będzie znacznie rozsądniejsze. Nie możemy ryzykować, że coś im nagle przeskoczy w głowach i zaatakują nas.
Zawahała się na moment, a futro na jej karku lekko się uniosło. W jej oczach błysnęło coś nieokreślonego – może cień niepokoju, może wściekłości.
— Co do Rysiego Tropu... — zaczęła ostrożnie, spuszczając wzrok na ciemną ściółkę pod łapami. — Nie ufam jej i nie będę tego ukrywać. Należy do kultu. Trzeba mieć ją na oku.
Na moment zamilkła.
— Możemy wystawić ją na wartę — zaproponowała w końcu łagodniejszym tonem. — Jednak... może powinniśmy pomyśleć o innych opcjach.
Kosaciec przyglądał się wszystkim swoimi brązowymi ślepiami, aż w końcu westchnął ciężko i podjął:
— Jak zwykle, moja paranoiczna siostra nie zaufałaby nawet sobie — mruknął niechętnie, a następnie spojrzał na Brukselkową Zadrę. — Dobrze prawisz, jednakże sądzę, że jeszcze potrzebujemy za obozem dodatkowego wsparcia. Kto wie, co będzie się czaić w tym mroku... macie jakichś przyjaznych samotników? — spytał wszystkich. Następnie wbił wzrok na swoje łapy. — A tak poza tym, mam nadzieję, że nie będziemy się wybierać w taką pogodę, co nie? — rzekł, wbijając natychmiast spojrzenie w Mglistego Sna. — Ktoś z nas nie dożyłby wtedy do potyczki z tymi śmierdzącymi Owocniakami... — zadrwił, a złośliwy, irytujący uśmieszek pojawił się na jego pysku.
Mglisty Sen zignorował zaczepki łaciatego i odezwał się:
— Jak wiecie wszyscy, uciekła z Klanu Wilka Zaćmiony Horyzont, może ją uda nam się spotkać po drodze i mogłaby nam pomóc, jednak jest to łudzenie się, że ona rzeczywiście gdzieś tam jest... Z samotnikami nie miałem do czynienia od ostatniej Pory Nagich Drzew... Nie znam wielu kotów poza Klanem Wilka, jednak jestem pewien, że Owocniaki powinny nam pomóc. Kiedyś rozmawiałem z jednym na zgromadzeniu... Miał na imię bodajże Czerwiec... — złapał się łapą za skroń. — Co do warty... Rzeczywiście moglibyśmy dać Rysi Trop, jeśli rzeczywiście ma zamiar z nami uciec. Kot, który by miał pilnować wejścia z obozu, też dużo ryzykuje, gdyż będzie musiał wyjść jako ostatni i ryzykowałby najbardziej karą ze strony Nikłej Gwiazdy — zaczął się zastanawiać na głos. – Sytuacja zmienia się, jeśli jest ktoś, kto wierzy w Klan Gwiazdy, jednak nie jest skłonny do ucieczki z obozu. Wtedy ten kot mógłby nas asekurować przy wyjściu lub powoli budzić pozostałych.
Po skończonej przemowie przeniósł wzrok na matkę.
Ta poczuła, jak żołądek ściska jej się w supeł, gdy Mglisty Sen wspomniał o kotach, które wierzą w Klan Gwiazdy i nie zamierzają uciekać. Miała nadzieję, że nie powiedział o ich rozmowie Jarzębinowemu Żarowi ani Kosaćcowej Grzywie. Ani zresztą nikomu innemu!
Zmarszczyła brwi i wbiła wzrok w ziemię, nerwowo grzebiąc w niej łapą.
— Tsss... tylko kto? Może Wilczy Skowyt? On przecież wierzy w Klan Gwiazdy… — mruknęła cicho. Sama wciąż nie była pewna, czy chce uciec, czy zostać. To była potwornie trudna decyzja, z której podjęciem Brukselka wciąż zwlekała. — Możemy poprosić go o pomoc. Jest dobrym kotem, na pewno się zgodzi i pójdzie nam na łapę.
— Zanim się wypowiem, Kosaćcowa Grzywo, uważaj, co mówisz i jak się zachowujesz — mruknęła spokojnie Jarzębinowy Żar, choć w jej głosie dało się wyczuć twardość. — Okaż szacunek Mglistemu Snu i całej reszcie. Bo jeśli nie potrafisz, wyrzucimy cię z tej rozmowy.
Przesunęła się powoli w stronę czarnego wojownika, jej ogon lekko drżał ze zdenerwowania, choć starała się tego nie okazywać.
— Wspominaliście o samotnikach — podjęła po chwili, zniżając głos. — Raz spotkałam na terenach Klanu Wilka kotkę o futrze białym jak śnieg. Może napotkamy ją na swojej drodze i nam pomoże.
Zawahała się, spoglądając w bok.
— Co do Zaćmionego Horyzontu... — zatrzymała się na moment i zacisnęła zęby. — Myślę, że nie ma sensu jej niepokoić. Odeszła, to była jej decyzja.
W lesie rozległ się odległy szmer, może wiatr, może coś większego. Mimo to kontynuowała spokojnie, choć w jej oczach tliła się czujność.
— Wracając jeszcze do warty — dodała po chwili — może to być Rysi Trop. Jednak musimy mieć plan B na wypadek, gdyby nas zdradziła... lub... — zawahała się, zerkając na pozostałych. — Może ktoś z was chciałby wtedy pilnować obozu?
Kosaciec tylko zachichotał na słowa siostry, wyraźnie nie biorąc ich na poważnie.
— Przecież ja okazuję, droga siostrzyczko — mówił z uśmieszkiem. — Cały czas im okazuję szacunek. Jednakże powinnaś bardziej ufać innym, bo zaraz się pogubisz i nie będziesz wiedziała już, z kim przystajesz — dodał. Po chwili Kosaćcowa Grzywa obrócił głowę w bok i ziewnął krótko. Następnie nerwowo i szybko polizał się po piersi, a następnie spojrzał na resztę uczestników.
— Pilnowanie obozu bez rozkazu zastępczy czy przywódcy to wielkie ryzyko — zauważył. — Ale... — spojrzał na swoje łapy — ktoś z nas mógłby “uciec” z klanu, a tak naprawdę szykować osłonę i wsparcie dla pozostałych. Wtedy musielibyśmy znaleźć jakąś bezpieczną norę dla tego kota — mówił niskim głosem. — Ale, skoro masz jakąś tam przyjaciółeczkę po stracie Kaczej Łapy, może znajdź ją później i z nią porozmawiaj, co? — zwrócił się do Jarzębinowego Żaru.
Następnie spojrzał na Mglisty Sen.
— Może porozmawiaj z tym twoim “przyjacielem”, Zapomnianą Koniczyną, czy jego matka chciałaby nam pomóc. Podobno coś mu gadała o Klanie Gwiazdy, racja? — rzekł.
— Lodowa Sałata również zajmowała się mną oraz moim rodzeństwem za młodu. Również uczyła nas o Klanie Gwiazdy, więc wydaje mi się, że nie miałaby nic przeciwko... Tak samo mogłaby to zrobić Wrotyczowa Szrama — odparł Mglisty Sen. — Też mogłaby nam pomóc.
Brukselka skinęła głową na słowa czarnofutrego.
— Mogłaby — przyznała spokojnie. — Chyba jeszcze nikt nie wspominał jej o planie ucieczki, a przecież wypadałoby. Mogę z nią porozmawiać — zaproponowała po chwili. Była z Wrotyczową Szramą całkiem blisko, więc poczuła lekkie ukłucie winy, że nie powiedziała jej o tym wcześniej. W końcu to również jej dzieci miały uciec z klanu. Na pewno będzie... zaskoczona.
* * *
Na przywitanie otarła się o jej bok, wczuwając się w delikatne ciepło jej ciała. Zaczerpnęła w płuca jej zapach, choć ogon wciąż trzymała napięty z nerwów.
— Wyglądasz na zdenerwowaną… Czy to przez twojego ucznia? — zaczęła wypytywać Wrotycz. Pręgowana odsunęła się od niej nieznacznie i przysiadła, łapiąc się łapą za głowę.
— Nie… Stroczek nie sprawia żadnych problemów. Właściwie śmiem twierdzić, że ja jako uczeń byłam od niego znacznie gorsza! — zaśmiała się, dalej niespokojna. — Syczkowy Szept miał ze mną tyle problemów…! Cóż, nie dziwię się, że uciekł, ha, ha…! — dodała, odwracając wzrok od dymnej.
— Och, przestań! W takim razie co się stało? — dopytywała Wrotycz.
Brukselka odchrząknęła i w końcu wyznała, nie mogąc dłużej trzymać tego w sobie:
— Więc… nie chodzi o to, jaką łapą wstałam, ani o to, co zrobił mój uczeń. Chodzi o… Ach! Zresztą, chodźmy stąd. Może przejdziemy się nad jezioro? — zaproponowała, unosząc kąciki ust w nieszczerym uśmiechu.
Wrotyczowa Szrama nie widziała powodu, by odmawiać, więc tylko skinęła łebkiem. Teraz jednak w jej oczach też błyszczał niepokój; jakby przeczuwała, że wie już, co zaraz usłyszy.
Gdy znalazły się daleko poza obozem, bez ciekawskich uszu w pobliżu, Brukselka w końcu odetchnęła. Najpierw zawiesiła spojrzenie na starszej kotce, jakby upewniała się, że tamta jest gotowa na to, co zamierza powiedzieć.
— Skoro mamy pewność, że nikt nas nie podsłuchuje… — zaczęła — muszę powiedzieć ci coś ważnego. Bardzo ważnego. Coś, co może odmienić moje, twoje… nasze wspólne życie.
Po tych słowach umilkła, czując, jak gardło zaciska się jej ze stresu.
— Co? Co dokładnie…? — wyszeptała dymna, jej głos ledwie głośniejszy od szmeru liści. Pręgowana wyprostowała szyję, jakby chcąc nabrać pewności. Wciąż jednak bała się reakcji towarzyszki.
— Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale… za twoimi plecami dzieją się rzeczy, które mogą ci się nie spodobać, albowiem… — urwała, wzdychając ciężko — koty wierzące w Gwiezdnych w tym klanie planują ucieczkę. Mglisty Sen, Jarzębinowy Żar, Kosaćcowa Grzywa… wymieniaj dalej — dokończyła, sama nie dowierzając, że to wszystko naprawdę już padło.
Wrotyczowa Szrama zamarła. Jej pysk nie wyrażał gniewu ani smutku – tylko zakłopotanie i jakąś dziwną pustkę, jakby jej umysł jeszcze nie nadgonił słów Brukselki.
— Uciekają? Czy… czy ja dobrze słyszałam? — powtórzyła, marszcząc brwi i spuszczając wzrok na łapy. — Dlaczego nikt mi o tym wcześniej nie powiedział? A Gwiazdnicowy Blask? Czy ona też ucieka? — podjęła dalej, wbijając pazury w miękką, wilgotną glebę. — Czy zniknięcie Zaćmionego Horyzontu ma z tym jakiś związek…?
Żółtooka milczała przez dłuższą chwilę, patrząc na krajobraz przed sobą. Jezioro lśniło jak najprawdziwsza perła; mieniło się wieloma kolorami, było spokojnie, zupełnie odwrotnie do tego, jak szybko biło teraz jej serce.
— Tak… Chwila, nie! — wyrwało jej się — Nie…! Nie wiem — dokończyła, przejeżdżając łapą po pysku, zirytowana własnym rozkojarzeniem. — Z tego, co mi wiadomo, nikt nie wie, gdzie teraz jest. Ona też była w to wtajemniczona, ale… z jakiegoś powodu zniknęła wcześniej, nie mówiąc o tym nikomu prócz starszyzny. Rozumiesz? Powiedziała tylko Kwitnącemu Kalafiorowi i reszcie, ale nie miała odwagi wyznać tego własnym matkom prosto w oczy? — kontynuowała, a w jej głosie narastało napięcie.
— T-to na pewno nie tak… Ona nie chciała… Na pewno nie chciała, by to tak wyszło. Coś ją tu przytłoczyło, uznała to za konieczne. Koty często popełniają błędy — mruknęła w końcu Wrotycz, jakby próbowała przekonać nie tylko Brukselkę, ale też samą siebie.
Brukselka pokręciła głową.
— Może… Zresztą, to nie jest teraz ważne. Jeśli chodzi o ucieczkę… Nie wiem, czy chcę uciec. Z jednej strony tak… ale z drugiej to strasznie skomplikowane. Może… gdybyś ty też chciała uciec, byłoby mi raźniej — dodała, delikatnie się rozjaśniając.
Dymna zrobiła krok w tył, mocno zaciskając szczęki.
— Ech, ja… Nie wiem, czy jestem w stanie znów oddać się tułaczce. Już raz stąd uciekłam i… zrobiłam za dużo, żeby teraz znowu odchodzić. Wtedy wszystkie moje starania i cierpienia poszłyby… na marne? — powiedziała gorzko, kładąc uszy po sobie.
* * *
<Stroczkowa Łapo?>
[2329 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz