W międzyczasie ruda kotka odwróciła się i podeszła do wyjścia z legowiska. Miała przecież pogadać z Makową Łapą, prawda? Stroczek wyglądał teraz tak, jakby sam mógł sobie zająć czymś czas. Miał tę swoją kulkę mchu… Może to niewiele, ale zawsze coś. Obserwował ją tak, jakby była czymś istotnym. Ciekawe, ile minie, zanim zorientuje się, że Kocimiętki już przy nim nie ma?
Zielonooka wyszła na obozową polanę i rozejrzała się, szukając siostry. Makowa Łapa powinna być gdzieś w obozie, może w legowisku uczniów. Kocimiętka wiedziała, że musi z nią porozmawiać – tak naprawdę porozmawiać, jak siostra z siostrą! W żłobku dogadywały się świetnie, a teraz nie mogły pozwolić, by ich więź osłabła przez nadmiar obowiązków… przynajmniej tak uważała Kocimiętka. Jednak czy Makowa Łapa też tego chciała? Trudno było powiedzieć. Zielonookiej wydawało się jednak, że siostra nie ma w klanie wielu znajomych. Rzadko z kimś rozmawiała, chyba nie czując się tu zbyt pewnie. Kocimiętka czuła więc, że powinna jej jakoś pomóc. Może udałoby się zaprzyjaźnić ją z Pomroczną Łapą?
Rudofutra przemierzała zimowy las, usypany kleistym, lekko topniejącym śniegiem. Ta Pora Nagich Drzew – choć Kocimiętka nie przeżyła ich jeszcze wiele – zdawała się wyjątkowo łagodna, obdarowując głodne koty tylko cienką warstwą perlistego puchu. Nie zmieniało to jednak faktu, że zwierzyna wciąż kryła się głównie w norach, a jeśli już była na wolności, wyglądała na chudą i lichą. Stos zwierzyny pośrodku obozu świecił więc pustkami, skutecznie zniechęcając Wilczaków do żmudnych patroli i polowań, które przynosiły marne skutki.
Tym razem kotka o zielonych, niczym liście szczawiu oczach nie była jednak ani na patrolu, ani na polowaniu. Los sprawił, że jako uczennica musiała codziennie trenować. A dziś Lodowy Omen zaskoczyła ją z samego rana – tak wczesnego, że niebo nadal przepasały ciemne smugi. Mimo to pierwszy patrol już wyruszył, a więc dzień się zaczął. Kocimiętka nie była tym zachwycona, bo o wiele bardziej wolała leżeć w swoim wygodnym gniazdku.
— Zanim zaczniemy właściwy trening, chciałabym, żebyś posłuchała, co ma ci do przekazania las — odezwała się spokojnie Lodowy Omen, jak zawsze tym samym, bezuczuciowym tonem. — Jeśli się skupisz, wyczujesz w powietrzu woń zwierzyny. Niech cię poprowadzi, a potem sprawdzisz swoje umiejętności, łapiąc ją i przynosząc tutaj.
Pręgowana zatrzymała się, zastrzygając uchem. Pamiętała, jak na jednym z treningów, gdy Lód kazała jej upolować drozda, zupełnie nie mogła się skupić, bo myślała o ojcu. Sama myśl, że teraz mogłoby być podobnie, ścisnęła jej żołądek.
— Tak! W-wyczuwam! Na pewno ją złapię, nie tak jak wtedy, haha! — wybąkała pospiesznie, robiąc krok do tyłu. Wciągnęła do płuc mroźne powietrze i aż zadrżała, czując, jak ziębną jej drogi oddechowe. Nagle, zupełnie gwałtownie, odwróciła się i zanurzyła w ciemnozielonych krzewach. Twierdzenie, że wiedziała, dokąd idzie, byłoby kłamstwem. Chciała jedynie oddalić się od mentorki i zaczerpnąć odrobiny spokoju, którego tak bardzo teraz potrzebowała.
Idąc przez bezkresny, zaśnieżony las, zaczęła zatracać się w myślach. Wciąż walczyła między próbą skupienia się na otoczeniu a ucieczką w chaos w głowie. Czuła się strasznie rozproszona. W sercu grało jej wiele melodii, a jedną z nich był strach. Futro na karku miała nastroszone, jakby gdzieś w środku bała się, że nagle doskoczy do niej lis albo jakiś dziki włóczęga. W jej uszach mieszały się różne dźwięki, ale kilka wybijało się ponad resztę: chrzęst śniegu pod łapami i głośne bicie serca, które próbowało rozgrzać jej ciało.
Gdy w końcu postanowiła zawrócić, zrozumiała, że nie ma pojęcia, gdzie jest i jak wrócić do Lodowego Omenu. W pierwszym odruchu napięła mięśnie i uniosła pysk ku niebu.
— Lód! — Jej krzyk przeciął powietrze, odbijając się echem między pniami. Zdawało się jednak, że wołanie nie dotarło do mentorki, a jedynie wróciło do niej samej, jeszcze głośniejsze, teraz dzwoniąc w uszach. “Czy to już koniec?” – pomyślała. Nie bała się tego, że zamarznie, jeśli nie znajdzie drogi do obozu. Bała się kary. Jako młoda uczennica nie miała prawa błądzić sama po wilczackich lasach – było to surowo zabronione. Lodowy Omen na pewno nie będzie zachwycona, gdy dowie się, że jej własna podopieczna szlaja się bez opieki wśród zimowych ostępów, nawet nie próbując wykonać powierzonego jej zadania.
Ruda wróciła z mentorką do obozu. Lodowy Omen nie była zła, bo to zupełnie nie leżało w jej naturze. Właściwie, poza samym zagubieniem się w lesie, trening poszedł całkiem dobrze. Pręgowana czuła wręcz, że już niedługo mogłaby zostać mianowana! Umiała przecież prawie wszystko, a czarno-biała kocica poprawiała ją coraz rzadziej. Kocimiętka nie widziała sensu w ciągłym utrwalaniu rzeczy, które już tak dobrze potrafi. W końcu kto miałby na to czas, skoro całe tereny są skąpane w śniegu i mrozie? Sama mistrzyni – już trochę nadgryziona zębem czasu i najrozmaitszymi doświadczeniami w ciągu swojego żywota – pewnie też nie widziała się w roli mentorki tak energicznej kotki, jak zielonooka. A może Kocimiętka tylko tak myślała? Nie miała pojęcia, czego pragnęła Lodowy Omen, bo ta niechętnie zdradzała informacje o sobie. Czasem wydawała się zamknięta, a innym razem zupełnie odwrotnie; była bystra, uważna, jakby wszystko rozumiała lepiej niż inni. Kocimiętka naprawdę podziwiała jej sposób bycia. Samo jej towarzystwo budziło w niej respekt.
Czasem jednak ruda była zirytowana tym, że nie mogła liczyć na więcej ciepła z jej strony. Rzadko słyszała jakieś prawdziwe, rozgrzewające słowa otuchy, bo Lód wolała polegać na logice i analizie. Zadawała jej pytania; czasem takie, na które Kocimiętka nie chciała szukać odpowiedzi. Bywało to pomocne, ale i męcząco trudne. Czasem wolałaby, by mentorka była po prostu odrobinę bardziej otwarta i… zwyczajna.
Na szczęście, kiedy brakowało jej bliskości, mogła porozmawiać z matką – Dyniową Skórką. Wojowniczka naprawdę się starała, choć bez partnera u boku bywało jej czasem ciężko. Kocimiętka to widziała. Czasem aż żałowała, że nikt nie mógł od czasu do czasu wyręczyć matki, by ta choć chwilę odpoczęła.
Rozmyślając o tym, ruda zauważyła w obozie łaciatego kocurka. Ich spojrzenia się spotkały, a pręgowana na moment znieruchomiała. Zamrugała szybko, otrząsnęła się i mruknęła:
— Hej! To znowu… ty!
Zielonooka wyszła na obozową polanę i rozejrzała się, szukając siostry. Makowa Łapa powinna być gdzieś w obozie, może w legowisku uczniów. Kocimiętka wiedziała, że musi z nią porozmawiać – tak naprawdę porozmawiać, jak siostra z siostrą! W żłobku dogadywały się świetnie, a teraz nie mogły pozwolić, by ich więź osłabła przez nadmiar obowiązków… przynajmniej tak uważała Kocimiętka. Jednak czy Makowa Łapa też tego chciała? Trudno było powiedzieć. Zielonookiej wydawało się jednak, że siostra nie ma w klanie wielu znajomych. Rzadko z kimś rozmawiała, chyba nie czując się tu zbyt pewnie. Kocimiętka czuła więc, że powinna jej jakoś pomóc. Może udałoby się zaprzyjaźnić ją z Pomroczną Łapą?
***
Rudofutra przemierzała zimowy las, usypany kleistym, lekko topniejącym śniegiem. Ta Pora Nagich Drzew – choć Kocimiętka nie przeżyła ich jeszcze wiele – zdawała się wyjątkowo łagodna, obdarowując głodne koty tylko cienką warstwą perlistego puchu. Nie zmieniało to jednak faktu, że zwierzyna wciąż kryła się głównie w norach, a jeśli już była na wolności, wyglądała na chudą i lichą. Stos zwierzyny pośrodku obozu świecił więc pustkami, skutecznie zniechęcając Wilczaków do żmudnych patroli i polowań, które przynosiły marne skutki.
Tym razem kotka o zielonych, niczym liście szczawiu oczach nie była jednak ani na patrolu, ani na polowaniu. Los sprawił, że jako uczennica musiała codziennie trenować. A dziś Lodowy Omen zaskoczyła ją z samego rana – tak wczesnego, że niebo nadal przepasały ciemne smugi. Mimo to pierwszy patrol już wyruszył, a więc dzień się zaczął. Kocimiętka nie była tym zachwycona, bo o wiele bardziej wolała leżeć w swoim wygodnym gniazdku.
— Zanim zaczniemy właściwy trening, chciałabym, żebyś posłuchała, co ma ci do przekazania las — odezwała się spokojnie Lodowy Omen, jak zawsze tym samym, bezuczuciowym tonem. — Jeśli się skupisz, wyczujesz w powietrzu woń zwierzyny. Niech cię poprowadzi, a potem sprawdzisz swoje umiejętności, łapiąc ją i przynosząc tutaj.
Pręgowana zatrzymała się, zastrzygając uchem. Pamiętała, jak na jednym z treningów, gdy Lód kazała jej upolować drozda, zupełnie nie mogła się skupić, bo myślała o ojcu. Sama myśl, że teraz mogłoby być podobnie, ścisnęła jej żołądek.
— Tak! W-wyczuwam! Na pewno ją złapię, nie tak jak wtedy, haha! — wybąkała pospiesznie, robiąc krok do tyłu. Wciągnęła do płuc mroźne powietrze i aż zadrżała, czując, jak ziębną jej drogi oddechowe. Nagle, zupełnie gwałtownie, odwróciła się i zanurzyła w ciemnozielonych krzewach. Twierdzenie, że wiedziała, dokąd idzie, byłoby kłamstwem. Chciała jedynie oddalić się od mentorki i zaczerpnąć odrobiny spokoju, którego tak bardzo teraz potrzebowała.
Idąc przez bezkresny, zaśnieżony las, zaczęła zatracać się w myślach. Wciąż walczyła między próbą skupienia się na otoczeniu a ucieczką w chaos w głowie. Czuła się strasznie rozproszona. W sercu grało jej wiele melodii, a jedną z nich był strach. Futro na karku miała nastroszone, jakby gdzieś w środku bała się, że nagle doskoczy do niej lis albo jakiś dziki włóczęga. W jej uszach mieszały się różne dźwięki, ale kilka wybijało się ponad resztę: chrzęst śniegu pod łapami i głośne bicie serca, które próbowało rozgrzać jej ciało.
Gdy w końcu postanowiła zawrócić, zrozumiała, że nie ma pojęcia, gdzie jest i jak wrócić do Lodowego Omenu. W pierwszym odruchu napięła mięśnie i uniosła pysk ku niebu.
— Lód! — Jej krzyk przeciął powietrze, odbijając się echem między pniami. Zdawało się jednak, że wołanie nie dotarło do mentorki, a jedynie wróciło do niej samej, jeszcze głośniejsze, teraz dzwoniąc w uszach. “Czy to już koniec?” – pomyślała. Nie bała się tego, że zamarznie, jeśli nie znajdzie drogi do obozu. Bała się kary. Jako młoda uczennica nie miała prawa błądzić sama po wilczackich lasach – było to surowo zabronione. Lodowy Omen na pewno nie będzie zachwycona, gdy dowie się, że jej własna podopieczna szlaja się bez opieki wśród zimowych ostępów, nawet nie próbując wykonać powierzonego jej zadania.
***
Ruda wróciła z mentorką do obozu. Lodowy Omen nie była zła, bo to zupełnie nie leżało w jej naturze. Właściwie, poza samym zagubieniem się w lesie, trening poszedł całkiem dobrze. Pręgowana czuła wręcz, że już niedługo mogłaby zostać mianowana! Umiała przecież prawie wszystko, a czarno-biała kocica poprawiała ją coraz rzadziej. Kocimiętka nie widziała sensu w ciągłym utrwalaniu rzeczy, które już tak dobrze potrafi. W końcu kto miałby na to czas, skoro całe tereny są skąpane w śniegu i mrozie? Sama mistrzyni – już trochę nadgryziona zębem czasu i najrozmaitszymi doświadczeniami w ciągu swojego żywota – pewnie też nie widziała się w roli mentorki tak energicznej kotki, jak zielonooka. A może Kocimiętka tylko tak myślała? Nie miała pojęcia, czego pragnęła Lodowy Omen, bo ta niechętnie zdradzała informacje o sobie. Czasem wydawała się zamknięta, a innym razem zupełnie odwrotnie; była bystra, uważna, jakby wszystko rozumiała lepiej niż inni. Kocimiętka naprawdę podziwiała jej sposób bycia. Samo jej towarzystwo budziło w niej respekt.
Czasem jednak ruda była zirytowana tym, że nie mogła liczyć na więcej ciepła z jej strony. Rzadko słyszała jakieś prawdziwe, rozgrzewające słowa otuchy, bo Lód wolała polegać na logice i analizie. Zadawała jej pytania; czasem takie, na które Kocimiętka nie chciała szukać odpowiedzi. Bywało to pomocne, ale i męcząco trudne. Czasem wolałaby, by mentorka była po prostu odrobinę bardziej otwarta i… zwyczajna.
Na szczęście, kiedy brakowało jej bliskości, mogła porozmawiać z matką – Dyniową Skórką. Wojowniczka naprawdę się starała, choć bez partnera u boku bywało jej czasem ciężko. Kocimiętka to widziała. Czasem aż żałowała, że nikt nie mógł od czasu do czasu wyręczyć matki, by ta choć chwilę odpoczęła.
Rozmyślając o tym, ruda zauważyła w obozie łaciatego kocurka. Ich spojrzenia się spotkały, a pręgowana na moment znieruchomiała. Zamrugała szybko, otrząsnęła się i mruknęła:
— Hej! To znowu… ty!
<Stroczku?>
[1004 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz