Poruszał niespokojnie łapami przez sen, gdy co rusz pojawiał się niepokojący obraz doszczętnie zniszczonego obozu klanu wilka. Ogień trawiący roślinność, zabrudzona krwią ziemia oraz części ciał kotów porozrzucane dookoła. Co jakiś czas wybudzał się ze snu, by zaraz ponownie w niego zapaść. Rudzielec nawet nie zauważył, że przez swoje chaotyczne ruchy zaczął zsuwać się razem z legowiskiem i im więcej czasu mijało, tym bliżej był krawędzi.
Strzepnął uchem, gdy przed oczami zamajaczył mu obraz Gęsiego Pióra. Zszokowany kocurek podszedł bliżej, nie potrafiąc w to uwierzyć. Otarł się o policzek kotki, poczuł jednak tylko chłód okalający jego pyszczek. Zwiesił głowę.
— Znowu sen, prawda? — miauknął zrezygnowany. W tle nadal rozbrzmiewały wrzaski płonących żywcem kotów. Wojownik odskoczył przerażony, gdy kotka uśmiechnęła się w jego kierunku, po czym uśmiechnęła się łagodnie, przyciągając do siebie syna i tuląc go z całej siły — M-mamo...? — szepnął, czując jak w ślepiach zbierają mu się łzy.
— To ja synku, spokojnie — zamruczała kojąco. Wrzaski ucichły, miejsce w którym przebywali również. Już nie było ognia ani zniszczonego obozu tylko bezkresna łąka w półmroku — Mam dla ciebie ważną wiadomość. Klan Wilka nie został zniszczony, okłamano cię
Nie wierzył w jej słowa. Klan Wilka nadal istnieje? W sercu wojownika pojawiło się przyjemne, gorące uczucie. Spojrzał na matkę z szeroko otwartymi ślepkami, ta jakby wiedząc, o co chce zapytać zaśmiała się cicho, po czym skinęła głową. Czyli miał kolejny powód do powrotu... Zadrżał, gdy sierść stanęła mu dęba, po czym wtulił się w kotkę, mrucząc i dziękując jej za wszystko. Później Gęsie Pióro zniknęła, zaś Leszczynek wydał z siebie kwik, gdy zsunął się zupełnie z gałęzi i runął na ziemię.
* * *
Poruszył niezadowolony wąsami, gdy Wschód z rozbawieniem oglądał jego skręconą łapę, co rusz żartując, że chyba planował uczyć się latać jednak coś mu musiało nie wyjść. Rudzielec nastroszył niezadowolony futro, co spotkało się z pobłażliwym spojrzeniem zielonych oczu kuzyna. Prychnął spuszczając głowę.
— No i gotowe. Dzień czy dwa poboli i przestanie — miauknął radośnie. Wojownik pokiwał głową, uśmiechając się słabo. Wschód widząc jego reakcję, trącił go nosem z lekka zaniepokojony, po czym nastawił uszy. Rudzielec westchnął ciężko, nie wiedział jak ująć to wszystko w słowa, jednakże chciał być w stu procentach szczery z ważnym dlań kotem.
— Klan Wilka nie został zniszczony.
— C-co? Przecież sam mówiłeś-
— Wiem co mówiłem, Wschodzie. Jednak we śnie przyszła do mnie mama i uświadomiła, jak bardzo się myliłem — szepnął. Widział ból i smutek w błyszczących ślepiach — Muszę odejść, zobaczyć, czy wszystkie ważne dla mnie koty są bezpieczne... Rozumiesz, prawda? — odpowiedziało mu jedynie skinięcie głową.
— Wiem, wiem... Po prostu... Sądziłem, że tu jest twój dom
— I jest Wschodzie, kocham owocowy las całym sobą, jednak nie byłbym w stanie zasnąć nie wiedząc, czy moi bliscy są bezpieczni — miauknął cicho, opierając pyszczek o jego bark. Wschód zamruczał cicho, przyciągając go do siebie. Leszczynek czuł spływające po jego pyszczku łzy, gdy tak siedzieli wtulając się w siebie. Będzie tęsknił za tą kupą futra.
— P-powinieneś porozmawiać z Szyszką — wychrypiał, pociągając nosem.
— Wiem, wiem — odparł. Wizja opuszczenia owocowego lasu nie napawała go jednak radością. Szczególnie teraz, gdy miał skręconą łapę.
— No i gotowe. Dzień czy dwa poboli i przestanie — miauknął radośnie. Wojownik pokiwał głową, uśmiechając się słabo. Wschód widząc jego reakcję, trącił go nosem z lekka zaniepokojony, po czym nastawił uszy. Rudzielec westchnął ciężko, nie wiedział jak ująć to wszystko w słowa, jednakże chciał być w stu procentach szczery z ważnym dlań kotem.
— Klan Wilka nie został zniszczony.
— C-co? Przecież sam mówiłeś-
— Wiem co mówiłem, Wschodzie. Jednak we śnie przyszła do mnie mama i uświadomiła, jak bardzo się myliłem — szepnął. Widział ból i smutek w błyszczących ślepiach — Muszę odejść, zobaczyć, czy wszystkie ważne dla mnie koty są bezpieczne... Rozumiesz, prawda? — odpowiedziało mu jedynie skinięcie głową.
— Wiem, wiem... Po prostu... Sądziłem, że tu jest twój dom
— I jest Wschodzie, kocham owocowy las całym sobą, jednak nie byłbym w stanie zasnąć nie wiedząc, czy moi bliscy są bezpieczni — miauknął cicho, opierając pyszczek o jego bark. Wschód zamruczał cicho, przyciągając go do siebie. Leszczynek czuł spływające po jego pyszczku łzy, gdy tak siedzieli wtulając się w siebie. Będzie tęsknił za tą kupą futra.
— P-powinieneś porozmawiać z Szyszką — wychrypiał, pociągając nosem.
— Wiem, wiem — odparł. Wizja opuszczenia owocowego lasu nie napawała go jednak radością. Szczególnie teraz, gdy miał skręconą łapę.
* * *
— Więc mówisz, że klan gwiazdy zesłał ci sen, który mówił, że twój rodzimy klan istnieje? — Szyszka wpatrywała się w rudzielca jakby nie potrafiąc całkowicie uwierzyć w jego słowa. Końcówka jej ogona drgała niespokojnie.— Tak — miauknął cicho, oddychając ciężko — Muszę to sprawdzić. Klan Gwiazdy nie robi takich rzeczy bez przyczyny — dodał zaraz, przystępując z łapy na łapę, by nie przeciążać za bardzo uszkodzonej kończyny. Czarna liderka przyglądała mu się w milczeniu, najwidoczniej analizując dokładnie jego słowa.
— Wiesz, że cenię nasze bezpieczeństwo najbardziej
Skinął głową. Dobrze o tym wiedział i nawet nie zamierzał podważać jej słów. Sam zrobiłby na miejscu Szyszki to samo, co ona gdyby miał takie przejścia za sobą. Mimo iż część jego serca wyrywała się w stronę klanu wilka, to jednak lwia jego część pragnęła pozostać tutaj, w owocowym lesie. Ta decyzja była jedną z trudniejszych w jego życiu. Chciał tu zostać jednak tak, jak tłumaczył Wschodowi - musiał sprawdzić. Miłość do pewnej cudownej istoty odżyła w nim na nowo i sprawiła, że łapy paliły go żywym ogniem.
— W-wiem Szyszko! — kaszlnął, gdy wydał z siebie pisk. Zapiekło go gardło, jednakże kontynuował — Możesz być pewna, że dochowam tajemnicy o owocowym lesie — zapewnił ją hardo — Zabiorę ją ze sobą do grobu. Owocowy Las przez wiele księżyców był moim domem, za który jestem w stanie oddać życie. Obiecuję, że nikt się o tym miejscu nie dowie — obserwował jak kotka rozluźnia spięte ciało, po czym wlepia ślepia w swoje łapy. Zastanawiała się, widział to po niej. Co prawda w głębi serca liczył, żeby się zgodziła, jednakże miał zamiar uszanować decyzję czarnej nie ważne, jaka by była.
— Idź i szukaj rodziny — miauknęła ciepło, uśmiechając się pod nosem — Idź do medyków po zioła na wzmocnienie, czeka cię długa podróż — zamruczała. Leszczynek uśmiechnął się szeroko. Natychmiast przytulił kotkę dziękując jej żarliwie.
— Wiesz, że cenię nasze bezpieczeństwo najbardziej
Skinął głową. Dobrze o tym wiedział i nawet nie zamierzał podważać jej słów. Sam zrobiłby na miejscu Szyszki to samo, co ona gdyby miał takie przejścia za sobą. Mimo iż część jego serca wyrywała się w stronę klanu wilka, to jednak lwia jego część pragnęła pozostać tutaj, w owocowym lesie. Ta decyzja była jedną z trudniejszych w jego życiu. Chciał tu zostać jednak tak, jak tłumaczył Wschodowi - musiał sprawdzić. Miłość do pewnej cudownej istoty odżyła w nim na nowo i sprawiła, że łapy paliły go żywym ogniem.
— W-wiem Szyszko! — kaszlnął, gdy wydał z siebie pisk. Zapiekło go gardło, jednakże kontynuował — Możesz być pewna, że dochowam tajemnicy o owocowym lesie — zapewnił ją hardo — Zabiorę ją ze sobą do grobu. Owocowy Las przez wiele księżyców był moim domem, za który jestem w stanie oddać życie. Obiecuję, że nikt się o tym miejscu nie dowie — obserwował jak kotka rozluźnia spięte ciało, po czym wlepia ślepia w swoje łapy. Zastanawiała się, widział to po niej. Co prawda w głębi serca liczył, żeby się zgodziła, jednakże miał zamiar uszanować decyzję czarnej nie ważne, jaka by była.
— Idź i szukaj rodziny — miauknęła ciepło, uśmiechając się pod nosem — Idź do medyków po zioła na wzmocnienie, czeka cię długa podróż — zamruczała. Leszczynek uśmiechnął się szeroko. Natychmiast przytulił kotkę dziękując jej żarliwie.
* * *
Od jego pożegnania z dotychczasowym domem minęły cztery wschody słońca, jednak nadal nie potrafił się z tym pogodzić. Tęsknił za świeżym i słodkim zapachem owoców, które czasem podjadał. Za spaniem na gałęzi w gnieździe, które dzięki trawie i piórom było niesamowicie miękkie... Za Wschodem oraz Leszczyną, którzy mimo nieporozumień między sobą pożegnali go gorąco. Byli jego przyjaciółmi... Nie wiedział co ma bez nich zrobić, tak bardzo przyzwyczaił się do radosnego bełkotu kremowej oraz uwag rudzielca, że czuł się jak bez łap. Brakowało mu wypraw za ogrodzenie, gdy Szyszka pozwalała mu iść razem z medykami zbierać zioła. Żałował, że nie leczył ze Wschodem częściej, kocur mówił, że są całkiem zgranym zespołem, więc pewnie miał rację...
Zatrzymał się w półkroku, gdy do jego nosa dotarł znajomy zapach. Dopiero teraz zrozumiał, że przekroczył granicę klanu wilka. Strumyk chlupotał, kusząc zimną i pyszną górską wodą. Oblizał pyszczek, gdy wiatr przyniósł smród klanu burzy oraz klifiaków. Przyśpieszył kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się w lesie, który był wiele zajęczych skoków przed nim. Co rusz nastawiał uszu, modląc się w duchu, by nie wzięto go za jakiegoś samotnika. Przełknął gulę w gardle, gdy po minięciu kilku sosen usłyszał trzask łamanej gałązki. Przykucnął, słysząc czyjeś sapanie.
— CO DO- — wrzasnął, gdy zza krzaków wypadł na niego wściekły, rozjuszony kocur. Kwiknął, upadając na grzbiet, w ostatniej chwili uderzył srebrnego tylnymi łapami w pysk, rozcinając mu policzek. Zasyczał, wyginając grzbiet w łuk i rzucając mu się na pysk. Kocur warknął, odrzucając go od siebie.
— Co tu się dzie-... — usłyszał ciche, zdezorientowane sapnięcie. Strzepnął jednak uchem, okładając pysk kocura pazurami, samemu zarabiając w szczękę. Syczał i prychał, strosząc futro oraz machając łapami.
— GÓRSKI SZCZYCIE, PRZESTAŃ! — zamarł, gdy usłyszał znajome miauknięcie. Natychmiast schował pazury i wygładził sierść — TO LESZCYZNEK! — większy kocur przyglądał się buremu zdezorientowany, jakby wyjaśnienie kim jest rudy, miało mu cokolwiek dać.
Odwrócił się w kierunku burego, czując jak serce zaczyna mu szybciej bić a w gardle pojawił się dziwny ucisk. Zabrakło mu tchu, gdy łzy powoli zaczęły wypełniać jego ślepia.
— W-wróbelek...? — szepnął, na drżących łapach idąc w jego kierunku. Młodszy kocur speszył się z lekka, jednak jego postawa również zdradzała szok — Wróblowe Serce! — wykrzyknął pełen radości, rzucając się na cętkowanego i przytulając go z całej siły. Z gardła rudzielca wydostał się szloch, zaś jego barki drżały.
— T-tęskniłem... Z-za t-tobą... Za tatą... za rodzeństwem... za klanem wilka... — szeptał na jednym wdechu, mocząc mu futro na karku — M-myślałem... Klifiaki... — mamrotał, kładąc po sobie uszy. Słyszał pociągnięcia nosem i cichy płacz Wróbla. Przywarł do niego jeszcze mocniej.
— Gdzieś ty się podziewał, wujku? Myśleliśmy... Ja myślałem... ż-że nie żyjesz — miauknął cicho Wróbel, nie poruszając się ani trochę. Wziął głębszy wdech, czując jak drży na ciele, jak miał mu to wszystko wyjaśnić? Przymknął ślepia, odsuwając się.
— Przy ataku stwórcy udało mi się uciec. Myślałem, że sprowadzę klan nocy na pomoc a-ale... Klifiaki mnie porwały. Więziły mnie kilkanaście dni — zaczął, przebierając łapami w miejscu. Adrenalina powoli spadała, dopiero teraz czuł jak cholernie boli go skręcona łapa — Im też uciekłem... — wziął wdech, nie mógł powiedzieć o owocowym lesie. Nie mógł — Później jakieś dwunogi... Klatka... Złapali mnie, wywieźli gdzieś daleko, za te góry — pyskiem wskazał szczyty wznoszące się daleko od nich — P-przez ten czas próbowałem do was wrócić... Nie byłem pewny czy żyjecie... Jednak moja mama, Gęsie Pióro przyszła we śnie i powiedziała, że nic wam nie jest — spojrzał na Wróbla, w niebieskich oczach mieszało się szczęście oraz szok.
— Chodź wujku, pora wrócić do domu — machnął ogonem, kierując łapy w stronę obozu. Serce Leszczynka podskoczyło z radości.
— Dom... — wyszeptał — Jestem w domu...
Z tą myślą ruszył za burym, starając już więcej nie płakać z radości. Było to jednak cholernie trudne. Nareszcie wrócił...
Zatrzymał się w półkroku, gdy do jego nosa dotarł znajomy zapach. Dopiero teraz zrozumiał, że przekroczył granicę klanu wilka. Strumyk chlupotał, kusząc zimną i pyszną górską wodą. Oblizał pyszczek, gdy wiatr przyniósł smród klanu burzy oraz klifiaków. Przyśpieszył kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się w lesie, który był wiele zajęczych skoków przed nim. Co rusz nastawiał uszu, modląc się w duchu, by nie wzięto go za jakiegoś samotnika. Przełknął gulę w gardle, gdy po minięciu kilku sosen usłyszał trzask łamanej gałązki. Przykucnął, słysząc czyjeś sapanie.
— CO DO- — wrzasnął, gdy zza krzaków wypadł na niego wściekły, rozjuszony kocur. Kwiknął, upadając na grzbiet, w ostatniej chwili uderzył srebrnego tylnymi łapami w pysk, rozcinając mu policzek. Zasyczał, wyginając grzbiet w łuk i rzucając mu się na pysk. Kocur warknął, odrzucając go od siebie.
— Co tu się dzie-... — usłyszał ciche, zdezorientowane sapnięcie. Strzepnął jednak uchem, okładając pysk kocura pazurami, samemu zarabiając w szczękę. Syczał i prychał, strosząc futro oraz machając łapami.
— GÓRSKI SZCZYCIE, PRZESTAŃ! — zamarł, gdy usłyszał znajome miauknięcie. Natychmiast schował pazury i wygładził sierść — TO LESZCYZNEK! — większy kocur przyglądał się buremu zdezorientowany, jakby wyjaśnienie kim jest rudy, miało mu cokolwiek dać.
Odwrócił się w kierunku burego, czując jak serce zaczyna mu szybciej bić a w gardle pojawił się dziwny ucisk. Zabrakło mu tchu, gdy łzy powoli zaczęły wypełniać jego ślepia.
— W-wróbelek...? — szepnął, na drżących łapach idąc w jego kierunku. Młodszy kocur speszył się z lekka, jednak jego postawa również zdradzała szok — Wróblowe Serce! — wykrzyknął pełen radości, rzucając się na cętkowanego i przytulając go z całej siły. Z gardła rudzielca wydostał się szloch, zaś jego barki drżały.
— T-tęskniłem... Z-za t-tobą... Za tatą... za rodzeństwem... za klanem wilka... — szeptał na jednym wdechu, mocząc mu futro na karku — M-myślałem... Klifiaki... — mamrotał, kładąc po sobie uszy. Słyszał pociągnięcia nosem i cichy płacz Wróbla. Przywarł do niego jeszcze mocniej.
— Gdzieś ty się podziewał, wujku? Myśleliśmy... Ja myślałem... ż-że nie żyjesz — miauknął cicho Wróbel, nie poruszając się ani trochę. Wziął głębszy wdech, czując jak drży na ciele, jak miał mu to wszystko wyjaśnić? Przymknął ślepia, odsuwając się.
— Przy ataku stwórcy udało mi się uciec. Myślałem, że sprowadzę klan nocy na pomoc a-ale... Klifiaki mnie porwały. Więziły mnie kilkanaście dni — zaczął, przebierając łapami w miejscu. Adrenalina powoli spadała, dopiero teraz czuł jak cholernie boli go skręcona łapa — Im też uciekłem... — wziął wdech, nie mógł powiedzieć o owocowym lesie. Nie mógł — Później jakieś dwunogi... Klatka... Złapali mnie, wywieźli gdzieś daleko, za te góry — pyskiem wskazał szczyty wznoszące się daleko od nich — P-przez ten czas próbowałem do was wrócić... Nie byłem pewny czy żyjecie... Jednak moja mama, Gęsie Pióro przyszła we śnie i powiedziała, że nic wam nie jest — spojrzał na Wróbla, w niebieskich oczach mieszało się szczęście oraz szok.
— Chodź wujku, pora wrócić do domu — machnął ogonem, kierując łapy w stronę obozu. Serce Leszczynka podskoczyło z radości.
— Dom... — wyszeptał — Jestem w domu...
Z tą myślą ruszył za burym, starając już więcej nie płakać z radości. Było to jednak cholernie trudne. Nareszcie wrócił...
< Wróbelku? >
Wyleczony: Leszczynowa Bryza
<333
OdpowiedzUsuńSzyszka wyszła ci idealnie. Witamy w domu Leszczynku <3 w OL o tobie nie zapomnimy ><
OdpowiedzUsuń