*rano, następny dzień po rozmowie z Wilczym Sercem*
Siedział, wpatrując się w zaróżowione niebo. Każdy mięsień z osobna przypominał mu o swojej obecności bólem, a łeb tępo pulsował, rewanżując się za wylane łzy. Mimo wszystko czuł się dużo lepiej niż poprzedniego wschodu słońca. Niż kiedykolwiek ostatnio.
Świtało. Słońce powoli pięło się w górę, obejmując swoim blaskiem coraz większą część obozu, cienie szczuplały i znikały, odsłaniając to, co do tej pory było ukryte. Także w jego głowie.
Bo może i był gównem, ale co z tego? Każdy był. Wszyscy zmagali się z nałożonymi na nich oczekiwaniami, których nie potrafili spełnić. Oczekiwaniami, które często nie pochodziły od innych, a z ich własnego wnętrza. W dupie to miał. Jeśli nauczył się czegoś przez te kilka księżyców bycia liderem to właśnie tego, że jego największym wrogiem jest “powinienem” i “muszę”. Dosyć. Skoro to on był liderem, na jego barkach spoczywał obowiązek rozsądzenia tego, co faktycznie było najlepsze. I wzięcie na siebie konsekwencji tego wyboru.
Niech uznają go za najgorszego lidera w dziejach, nie dba o to. Będzie postępował dokładnie tak, jak uzna za słuszne i wysłucha tych rad, które jego zdaniem będą najlepsze. A jeśli popełni błąd… będą musieli go uznać. Ich był większy. Powierzyli mu władzę i Klan Gwiazdy jest po jego stronie.
Burza… Jeśli faktycznie miała nadejść… zrobi wszystko, żeby ją przetrwali. Bez względu na koszty.
Wiatr zmierzwił jego futro, wytrącając go z zamyślenia. Podążył za nim wzrokiem, obserwując świeże liście, kołyszące się w rytm szumu. Nie wiedzieć dlaczego, przed oczami stanęła mu sylwetka Iskrzącego Kroku. Przymknął ślepia. Wciąż byli przyjaciółmi, prawda? To było najważniejsze. Reszta… póki co nie miała znaczenia. Chciał tylko widzieć uśmiech na jej pyszczku, a jeśli to był sposób, żeby to osiągnąć…
Nie powinien na razie o tym myśleć. Westchnął. Miał nadzieję, że Fasola zrozumie, że robi to dla dobra klanu. Cokolwiek nadchodziło, nie mógł dopuścić, żeby zniszczyło ich klan. Nie, wszystko musiało się ułożyć. Przetrwają to. Razem.
Powinien iść porozmawiać z przyjaciółką. Zasługiwała na to, żeby jako pierwsza usłyszeć jego decyzję. Naprawdę miał nadzieję, że go zrozumie. W pewnym sensie chciał ją zobaczyć, żeby się wytłumaczyć. Nie chciał, żeby Fasolowa Łodyga go znienawidziła. Uśmiechnął się krzywo. Prawdę mówiąc, miał tak złą reputację, że kolejny wróg nie zrobiłby mu już różnicy. Ta myśl w jakiś dziwny sposób podniosła go na duchu. Musiało być dobrze, bo gorzej się już nie dało.
Kiedy patrole opuściły obóz, a kolejne koty zajmowały się swoimi obowiązkami, ruszył do kociarni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz