Dawno, dawno temu, w Porze Opadających Liści
- Brzoskwinko!- rozległ się z tyłu rozpaczliwy głos Wschodu. Młoda szylkretka cała zdenerwowana kroczyła do przodu, za nią został już obóz. To wszystko... To było dla niej zbyt wiele. Znowu z tyłu usłyszała mentora. Strosząc futro obróciła się na pięcie, tak, że jej pysk znalazł się o długość myszy od rudego.
- No co!- warknęła mu prosto w twarz. Odwróciła się i pobiegła do przodu. Wschód za nią. Czy on nigdy się nie odczepi.- Dasz mi spokój w końcu?!- znowu odezwała się. Słyszała jak sierść staje kocurowi dęba. Cała aż się gotowała. Miała wszystkiego dość. WSZYSTKIEGO. Najpierw umarł ojciec. Teraz Śliwka. A Cicha prawie umarła. Ale straciła łapę, więc i tak była tragedia. Chciała być sama. By przemyśleć to wszystko. Bez głupich futrzaków, chodzących wte i wewte. Nudziło ją już mieszanie ziół i gapienie się na bezradność w takich sytuacjach. Po prostu. Jej mentor da sobie radę. Niech sam leczy te koty! Ona już miała DOŚĆ. Nie chciała widzieć tego wszystkiego. Potrzebowała się wyżyć. Gdy dotarli bez słowa do Ogrodzenia, kota zaczęła kopać dziurę pod lśniącą siatką. Drapała i drapała, spod pazurów zaczęła spływać krew. Każdy ruch zdawał się być zbyt słaby by cokolwiek zdziałać.
Szybkie pociągnięcie za kark przywołało ją do porządku. Została odciągnięta od Ogrodzenia a nad nią ukazał się cień na wpół wkurzonego i zdziwionego Wschodu.
- Co ty robisz?!- miauknięcie mentora nie brzmiało zbyt surowo, ale wyraźnie gniewał się za jej zachowanie. Sama nawet nie wiedziała co ją poniosło. Jednak teraz chciała być sama. Stanęła na łapy i krzywiąc się, ruszyła do przodu. Całe szczęście, nikogo za nią nie było.
Szła tak pomiędzy drzewami wspominając swoje pierwsze treningi. To jak wygłupiała się co chwilę doprowadzając czasem do śmiechu siostrę, która wspólnie z nią, pobierała nauki u medyka. Zbieranie ziół ciekawiło ją, ale z czasem nabrała dystansu do nadmiernego ekscytowania się. Z pewnością, była spokojniejsza, lecz nie teraz. Podeszła do małego krzaczka. Tutaj wytropiła kiedyś mysz. A po drugiej stronie małej polanki, rosły kępy głogu, gdzie Śliwkę i nią, zaskoczył robal, gdy szukały jakichkolwiek ziół. Wciąż czuła te uczucia, radość z różnych rzeczy, tych małych i dużych, chęć skakania na jakichkolwiek liściach by się nimi pobawić. Wciąż zachowywała się jak kociak w niektórych sytuacjach, choć z pewnością nie było to normalne, bo miała już całkiem dorosły wiek. Wciąż potrafiła marzyć o tym, co by było gdyby... Ale to zanikało. Po prostu zanikało wraz z czasem, który spieszył się jakby ktoś na niego czekał.
Szybkim ruchem, znalazła się na drzewie. Pazury ją jeszcze bolały, lecz to nie było takie ważne. Drapała nimi korę, wspinając się coraz to wyżej aż na prawie sam czubek niezbyt wysokiego drzewa, które i tak wyglądało na stare. Spróchniałe drewno lekko skrzypiało, gdy stawiała łapy na gęsto osadzonych gałęziach. Na takiej jednej, prawie bez liści, usiadła. Właśnie takie momenty ceniła najbardziej. Samotność, to była jedna z cech która powoli zapełniała jej serce. Bo teraz nie miała z kim pogadać. Cicha nie reagowała na jakiekolwiek zachęty do rozmowy podczas jej siedzenia w legowisku medyków, do Jabłka w żadnym przypadku by się nie odezwała. Więc nie miała nikogo. Chyba, że z mamą czasem wymieniła kilka słów, ale wiadomo. To była jej MAMA. Nie ktoś, z kim można pogadać na serio. Pustka naprawdę mocno zapełniała ją całą. Zmrużyła lekko oczy.
Nagle obok niej wskoczyła zwinna sylwetka uśmiechając się lekko. Trzmiel. Jakoś nie przypominała sobie, by kiedykolwiek zaczął z nią ot tak rozmawiać.
- Wschód się o ciebie boi.- liliowy spojrzał na nią z wyrzutem.- Trzymaj.- powiedział kładąc jej pod łapami nornicę.- Pewnie jesteś głodna.
- Nie jestem głodna.- mruknęła, ale nie mogła się powstrzymać. Rzeczywiście, dawno nie jadła i z chęcią pochłonęła kilkoma kęsami martwe zwierzątko. Wojownik podniósł jedną brew.
- Rzeczywiście, naprawdę byłaś najedzona.- lekko sarkastycznie ale także śmiejąc się pod nosem, odrzekł jej. Szylkretka spłaszczyła uszy i burknęła coś pod nosem. Niech się odczepi. Miała dość jakichkolwiek kotów, lecz jakoś... Nie chciała go odganiać?
- Źle się wyraziłem?
- Nie...A co TY tutaj niby robisz?- z zaciekawieniem spytała wciąż czując się zdenerwowana ale trochę mniej.
- Kiedy byłem na polowaniu wbiegł mi przed nos twój mentor. Nie chciał na początku zbyt mówić, bo chyba myślał, że to wasza sprawa no ale każdy w końcu by wyrzucił z siebie troski.
- Serio? A może czasem lepiej jest dławić te uczucia w sobie a potem warknąć komuś w pysk i mieć spokój?
- Właśnie to zrobiłaś. Czy teraz masz ten spokój?
- Nie.
- No to sprawa załatwiona. Idę.
- Nie!- zaprotestowała szybko. Te słowa wyszły z niej... Jakoś lekko.
- Czemu?
- A nie możemy dłużej... Pogadać. Ja... Przepraszam. Za wszystko. I przekaż to Wschodowi. Dziś nie wracam do obozu.
- Jak to?
- Nie chcę. W końcu chcę mieć jakąś rację. Po prostu będę tutaj, zrobię sobie gniazdko. Zasnę w spokoju, bez napięcia.
- Ale... Wiesz, że to może być niebezpieczne.
- Daj sobie spokój! Wszystko będzie dobrze. Co może mi się stać. Wściekła, zła ryjówka wbije mi na ogon i podrapie? Albo wściekły, zły zając rozszarpie uszy?
- Na przykład.
- Weź nie żartuj!
- Nie żartuję...
- Przecież będę na drzewie! Daj sobie spokój.
- Ok. To idę.
- Do zobaczenia!
- Pa!
Gdy tylko Trzmiel odszedł, Brzoskwinka poczuła takie niemiłe ukłucie. Nigdy nie chciała go lepiej poznać... A teraz? Był bardzo troskliwy, rozumiał jej uczucia. Może był taki trochę dziwny. Jednak... Zaczęła go uważać za niesamowitego. Skąd to nagłe uczucie? Czyżby coś było nie tak? Nie wiedziała. Jedyne co było dla niej pewne, to dalsze rozmowy z tym kocurem.
<3
OdpowiedzUsuń