Ostrzeżenie: Opowiadanie porusza wątek postępującej choroby psychicznej, omamy wzrokowe i słuchowe oraz urojenia.
przeszłość
Gdy Karaś odeszła, poczuł, jak jego serce się zapada. To było to. Naprawdę mieli odejść. To już nie było tylko gdybanie i snucie nierealnych planów. Jego siostra właśnie sprzeciwiła się Sroczej Gwieździe i wręcz wyrzuciła jej w twarz całą kipiącą w klanie hipokryzje. Nieprzyjemny pomruk, który przebiegł po tłumie, był spodziewany, ale i tak sierść na jego karku podniosła się. Podkulił ogon i położył uszy płasko. Jakieś nowe uczucie wypączkowało w jego wnętrzu. Jakaś nieznana wcześniej zawiść przeciągnęła się leniwie i po raz pierwszy otworzyła oczy. Jak gdyby przebudzona pierwszym ruchem oporu, zaczęła wbijać swoje pazury w jego duszę coraz głębiej. Po raz pierwszy w życiu był zły. Nie.. nie tylko zły… Był wściekły! Banda przeklętych hipokrytów! Co miały czekoladowe koty do całej tej sytuacji. To nie tak, że wybrały, żeby się tak urodzić? Całe to uprzedzenie było ostrożnie budowane od lat. W końcu każdy porządny przywódca musi mieć swojego kozła ofiarnego.Głęboki grzmot prawie wyrwał mu się z gardła. Przełkną go jednak i, zauważywszy, że czarna końcówka ogona jego siostry mignęła już za pękającym w pierwsze zawiniątka zielonych liści wejściem, czym prędzej sam usunął się z obecności reszty klanu. Fuknął jedynie na odchodnym i po raz pierwszy od dawna nie pochylił głowy.
Gdy tylko zapadła noc a księżyc w swojej zakrzywionej jak pazur postaci wysunął się ponad widnokrąg, Skrzelik wymknął się poza obóz. Nie pożegnał nikogo. Nie drugą siostrę, która równie dobrze mogłaby wcale nie dzielić z nim krwi. Nie spojrzał nawet drugi raz, żeby pożegnać swoich rodziców. Nic go tu już nie trzymało. Był wolny. Przystanął jedynie w miejscu gdzie główna ścieżka zakręcała łagodnie i po raz ostatni spojrzał na coś co przez całe życie nazywał domem. Nie poczuł nic. Żadnego żalu. Żadnego smutku. Jedynie niesmak. I to dziwne uczucie szarpiące mu trzewia.
— Przeklinam cię Klanie Nocy — syknął pod nosem
— Przeklinam cię Srocza Gwiazdo i wszystkich twoich ślepych naśladowców.
Nigdy nie był agresywny, ale coś zamruczało z zadowolenia w jego wnętrzu. Nigdy nie był agresywny… ale tym razem naprawdę chciałby być. Chciał, żeby zapłacili za te lata odrzucenia, pomówień i krzywych spojrzeń.
Zawahał się. Mógł jeszcze wrócić… mógłby jeszcze wejść po cichu do legowiska lidera i…
Zimna trwoga zalała mu plecy. Co on w ogóle myślał!? To nie on! Przecież nigdy by nikogo nie skrzywdził!
Ale cichy głos znowu przemówił:
~Przecież zasłużyli… - syczał mu do ucha ~ Nie zrobiłbyś nic strasznego. Oko za oko…
— Od-ddejdź! — syknął z rosnącym niepokojem kocur.
Głos umilkł. Ale czarny kot nadal stał u jego boku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz