Margaretkowy Zmierzch z czułością spoglądała na dwa czarne kocurki wtulone w bok jej szylkretowej sierści, jak i w siebie nawzajem. Byli tacy mali, nieporadni i zdani na nią. Byli jej cennym skarbem, darem, oczkiem w głowie. Byli idealni, w każdym znaczeniu tego słowa. I to było najpiękniejsze w tym wszystkim – po prostu byli.
Jako uczennica medyka nie rozmyślała nigdy o założeniu rodziny, było jej z tym nie po drodze, zważywszy na kodeks medyka. Poza tym sama Lwia Paszcza już od chwili, gdy Margarteka otworzyła oczy i zaczęła być bardziej świadoma otaczającego ją świata, kazała jej wybić sobie z głowy pomysł związania się kiedykolwiek z jakimś kocurem, a w szczególności posiadanie potomstwa. Stąd też między innymi jej rola w klanie została z góry narzucona przez matkę, która wykorzystała moment pełnienia stanowiska medyka przez młodego kota, w dodatku nie mającego nikogo do pomocy. Idealne stanowisko dla nieidealnej córki. Na szczęście to wszystko było już przeszłością, a szylkretka mogła teraz w spokoju czerpać z życia garściami i być panią własnego losu.
Skłamałaby mówiąc, że nie cieszy się, że jej kocięta wdały się bardziej w jej partnera niż w nią i jej rodzinę; w szczególności Echo, który imię otrzymał ze względu na to, że powtarzał każdy pisk swojego brata, jak i starał się naśladować inne, zasłyszane dźwięki z otoczenia; niczym echo. Skoro takiego malca rozpierała już energia i starał się wszystko wokalizować, widziała, że będzie musiała się przygotować na to co miało nadejść, gdy kocięta skończą dwa księżyce i nie będą chciały już grzecznie leżeć przy jej boku, tylko będą przebierać z łapki na łapkę u wejścia żłobka, nie mogąc się doczekać ceremonii ucznia. Była ciekawa jaką ścieżkę zechcą obrać jej dzieci w przyszłości, po tym jak pełny brzuch i bliskość matki przestanie być dla nich priorytetem.
– Echo, nie dokuczaj swojemu braciszkowi... — westchnęła, widząc jak mały wojownik w chwili przerwy od pisków upodobał sobie ciągnięcie za ucho drugiego kocurka. W pierwszej chwili nie chciała ingerować pomiędzy synów, jednak pisk Kruczka stawał się głośniejszy. Wiedziała, że Echo nie robił tego celowo, w końcu nie był jeszcze świadomy świata tak jak ona, lecz nie chciała przymykać oka na takie zachowanie, nawet jeśli to były lekkie, słabe dziabnięcia brata, które odbierane były przez drugiego za niekomfortowe. Chciała, aby jej kocięta mogły na siebie zawsze liczyć, już od pierwszych chwil swojego życia, a w szczególności wtedy, kiedy jej już zabraknie. Szturchnęła pyskiem łobuza, chcąc go przywołać do porządku, na co młodzik wydał z siebie dźwięk niezadowolenia, mający najpewniej sugerować, że Margartekowy Zmierzch jest niszczycielem dobrej, kocięcej zabawy. — Już, już... Mama jest przy tobie... — Chwyciła Kruczka za fałdę na karku i przeniosła pomiędzy przednie łapki. Maluch natychmiast schował pyszczek w jej białą sierść na piersi, tylko jego ogonek nieznaczenie podrygiwał.
– Czyli pierwszą sprzeczkę braci możemy odhaczyć?
Uniosła spojrzenie na wejście do żłobka, by już po chwili na jej pysku zagościł promienny uśmiech. Króliczy Nos wszedł do kociarni wraz ze świeżo upolowaną zdobyczą. Wciąż dziwiła się partnerowi, że ten nie ma obiekcji przed jedzeniem żyjątek, po których zawdzięcza swoje imię, nawet jeśli były uznawane za rarytas w ich klanie. Zdążyła już jednak przywyknąć do odpowiedzi jakimi ją obdarowywał – każda była dokładnie przemyślana i ubarwiona w piękne opisy.
– Na to wychodzi. Echo próbował odgryźć ucho Kruczkowi, na szczęście skończyło się tylko na obślinieniu... – spojrzała na kopię partnera, która nawet w najmniejszym stopniu nie wyglądała na wzruszoną, nie mówiąc o próbie okazania skruchy.
– Obślinione ucho to nic przyjemnego. Rozumiem cię doskonale. – Króliczy Nos pokiwał głową, a następnie nachylił się do Kruczka, czy właściwie ogona kociaka i lekko dotknął go nosem – Nie powinieneś się jednak tak dawać, nawet swojemu bratu. Lepiej abyście razem współpracowali, gdy chcecie spłatać komuś psikusa. Znam takiego jednego zabawnego kocura, któremu wspólnie będziemy mogli wywinąć numer jak będziecie starsi... O ile wasza mama się zgodzi. – dodał dostrzegając karcące spojrzenie partnerki
– Sądzę, że lepiej będzie zostawić w spokoju tego zabawnego kocura. Niech inni wykręcają mu numery. — westchnęła, zdawała sobie doskonale o kim mówił jej partner.
Dla spokoju własnego, jak i bezpieczeństwa kociąt, wolała, aby jak najdłużej były nieświadome istnienia wujka pomieszkującego w starszyźnie. Nie chciała, aby ich małe uszy były raczone propagandą Nagietkowego Wschodu, nie wspominając o możliwych niemiłych komentarzach padających z pyska rudego – znała go zbyt dobrze, na tyle dobrze, by wiedzieć, że utrata wzroku nawet w najmniejszym stopniu nie przyczyniłaby się do zmiany charakteru kocura. Skoro jej nie szczędził kąśliwych uwag, tym bardziej nie oszczędziłby ich małym kociakom, których kolor sierści był dla niego niczym płachta na byka. Być może zdołał już usłyszeć od reszty rodzeństwa lub innych kotów o tym, jaki kolor futerek mają nowi członkowie ich rodziny. Być może właśnie w tej chwili wraz z drugim młodszym bratem odgadywali Margaretkę i jej kocięta.
Gdzieś z tyłu głowy nawet współczuła Nagietkowi utraty zmysłu z wzroku, jednak nie na tyle, by odwiedzić go i próbować z nim porozmawiać; to jak ją traktował od czasów kocięcych odcisnęły na niej piętno. Może i mieli tę samą matkę i ojca, lecz różnili się jak ogień i woda. Obrali różne ścieżki. Nie dobrą i złą. Po prostu inne.
Króliczy Nos ostrożnie zajął miejsce tuż obok partnerki, równie ostrożnie kładąc głowę na grzbiecie kotki.
– Zostanę z wami na noc. Moja obecność tutaj, jak i brak jej w legowisku wojowników nie powinna nikomu przeszkadzać. – wymruczał rozbawiony, rzucając przelotne spojrzenie pozostałym mieszkańcom kociarni
W odpowiedzi kotka uśmiechnęła się i wtuliła łebek w miękką sierść kocura. Gdyby mogła, najchętniej by zatrzymała Królika przy sobie w kociarni przez te dwa księżyce, tak aby partner nie przegapił żadnej nowinki z życia małych kocurków, takie jak otwarcie oczu czy stawianie przez nich pierwszych kroków – wiedziała, że każde takie wydarzenie będzie powodem przeogromnej radości, którą chciałaby przeżywać wspólnie ze swoimi bliskimi, a w szczególności z nim. Jednak poza pełnieniem roli dobrego ojca i partnera, kocur był też wojownikiem; nie tyle co dbał o dobrobyt swojej rodziny, ale całej ich małej społeczności klanowej, co doskonale rozumiała i popierała. Bo w końcu dbając o klan, dbał też i o nich.
– Lepszego partnera i synów nie mogła sobie wymarzyć. — mówiąc to przymknęła powieki i zasnęła z uśmiechem na pysku, otoczona przez trzy koty, które kochała najmocniej na świecie
Jako uczennica medyka nie rozmyślała nigdy o założeniu rodziny, było jej z tym nie po drodze, zważywszy na kodeks medyka. Poza tym sama Lwia Paszcza już od chwili, gdy Margarteka otworzyła oczy i zaczęła być bardziej świadoma otaczającego ją świata, kazała jej wybić sobie z głowy pomysł związania się kiedykolwiek z jakimś kocurem, a w szczególności posiadanie potomstwa. Stąd też między innymi jej rola w klanie została z góry narzucona przez matkę, która wykorzystała moment pełnienia stanowiska medyka przez młodego kota, w dodatku nie mającego nikogo do pomocy. Idealne stanowisko dla nieidealnej córki. Na szczęście to wszystko było już przeszłością, a szylkretka mogła teraz w spokoju czerpać z życia garściami i być panią własnego losu.
Skłamałaby mówiąc, że nie cieszy się, że jej kocięta wdały się bardziej w jej partnera niż w nią i jej rodzinę; w szczególności Echo, który imię otrzymał ze względu na to, że powtarzał każdy pisk swojego brata, jak i starał się naśladować inne, zasłyszane dźwięki z otoczenia; niczym echo. Skoro takiego malca rozpierała już energia i starał się wszystko wokalizować, widziała, że będzie musiała się przygotować na to co miało nadejść, gdy kocięta skończą dwa księżyce i nie będą chciały już grzecznie leżeć przy jej boku, tylko będą przebierać z łapki na łapkę u wejścia żłobka, nie mogąc się doczekać ceremonii ucznia. Była ciekawa jaką ścieżkę zechcą obrać jej dzieci w przyszłości, po tym jak pełny brzuch i bliskość matki przestanie być dla nich priorytetem.
– Echo, nie dokuczaj swojemu braciszkowi... — westchnęła, widząc jak mały wojownik w chwili przerwy od pisków upodobał sobie ciągnięcie za ucho drugiego kocurka. W pierwszej chwili nie chciała ingerować pomiędzy synów, jednak pisk Kruczka stawał się głośniejszy. Wiedziała, że Echo nie robił tego celowo, w końcu nie był jeszcze świadomy świata tak jak ona, lecz nie chciała przymykać oka na takie zachowanie, nawet jeśli to były lekkie, słabe dziabnięcia brata, które odbierane były przez drugiego za niekomfortowe. Chciała, aby jej kocięta mogły na siebie zawsze liczyć, już od pierwszych chwil swojego życia, a w szczególności wtedy, kiedy jej już zabraknie. Szturchnęła pyskiem łobuza, chcąc go przywołać do porządku, na co młodzik wydał z siebie dźwięk niezadowolenia, mający najpewniej sugerować, że Margartekowy Zmierzch jest niszczycielem dobrej, kocięcej zabawy. — Już, już... Mama jest przy tobie... — Chwyciła Kruczka za fałdę na karku i przeniosła pomiędzy przednie łapki. Maluch natychmiast schował pyszczek w jej białą sierść na piersi, tylko jego ogonek nieznaczenie podrygiwał.
– Czyli pierwszą sprzeczkę braci możemy odhaczyć?
Uniosła spojrzenie na wejście do żłobka, by już po chwili na jej pysku zagościł promienny uśmiech. Króliczy Nos wszedł do kociarni wraz ze świeżo upolowaną zdobyczą. Wciąż dziwiła się partnerowi, że ten nie ma obiekcji przed jedzeniem żyjątek, po których zawdzięcza swoje imię, nawet jeśli były uznawane za rarytas w ich klanie. Zdążyła już jednak przywyknąć do odpowiedzi jakimi ją obdarowywał – każda była dokładnie przemyślana i ubarwiona w piękne opisy.
– Na to wychodzi. Echo próbował odgryźć ucho Kruczkowi, na szczęście skończyło się tylko na obślinieniu... – spojrzała na kopię partnera, która nawet w najmniejszym stopniu nie wyglądała na wzruszoną, nie mówiąc o próbie okazania skruchy.
– Obślinione ucho to nic przyjemnego. Rozumiem cię doskonale. – Króliczy Nos pokiwał głową, a następnie nachylił się do Kruczka, czy właściwie ogona kociaka i lekko dotknął go nosem – Nie powinieneś się jednak tak dawać, nawet swojemu bratu. Lepiej abyście razem współpracowali, gdy chcecie spłatać komuś psikusa. Znam takiego jednego zabawnego kocura, któremu wspólnie będziemy mogli wywinąć numer jak będziecie starsi... O ile wasza mama się zgodzi. – dodał dostrzegając karcące spojrzenie partnerki
– Sądzę, że lepiej będzie zostawić w spokoju tego zabawnego kocura. Niech inni wykręcają mu numery. — westchnęła, zdawała sobie doskonale o kim mówił jej partner.
Dla spokoju własnego, jak i bezpieczeństwa kociąt, wolała, aby jak najdłużej były nieświadome istnienia wujka pomieszkującego w starszyźnie. Nie chciała, aby ich małe uszy były raczone propagandą Nagietkowego Wschodu, nie wspominając o możliwych niemiłych komentarzach padających z pyska rudego – znała go zbyt dobrze, na tyle dobrze, by wiedzieć, że utrata wzroku nawet w najmniejszym stopniu nie przyczyniłaby się do zmiany charakteru kocura. Skoro jej nie szczędził kąśliwych uwag, tym bardziej nie oszczędziłby ich małym kociakom, których kolor sierści był dla niego niczym płachta na byka. Być może zdołał już usłyszeć od reszty rodzeństwa lub innych kotów o tym, jaki kolor futerek mają nowi członkowie ich rodziny. Być może właśnie w tej chwili wraz z drugim młodszym bratem odgadywali Margaretkę i jej kocięta.
Gdzieś z tyłu głowy nawet współczuła Nagietkowi utraty zmysłu z wzroku, jednak nie na tyle, by odwiedzić go i próbować z nim porozmawiać; to jak ją traktował od czasów kocięcych odcisnęły na niej piętno. Może i mieli tę samą matkę i ojca, lecz różnili się jak ogień i woda. Obrali różne ścieżki. Nie dobrą i złą. Po prostu inne.
Króliczy Nos ostrożnie zajął miejsce tuż obok partnerki, równie ostrożnie kładąc głowę na grzbiecie kotki.
– Zostanę z wami na noc. Moja obecność tutaj, jak i brak jej w legowisku wojowników nie powinna nikomu przeszkadzać. – wymruczał rozbawiony, rzucając przelotne spojrzenie pozostałym mieszkańcom kociarni
W odpowiedzi kotka uśmiechnęła się i wtuliła łebek w miękką sierść kocura. Gdyby mogła, najchętniej by zatrzymała Królika przy sobie w kociarni przez te dwa księżyce, tak aby partner nie przegapił żadnej nowinki z życia małych kocurków, takie jak otwarcie oczu czy stawianie przez nich pierwszych kroków – wiedziała, że każde takie wydarzenie będzie powodem przeogromnej radości, którą chciałaby przeżywać wspólnie ze swoimi bliskimi, a w szczególności z nim. Jednak poza pełnieniem roli dobrego ojca i partnera, kocur był też wojownikiem; nie tyle co dbał o dobrobyt swojej rodziny, ale całej ich małej społeczności klanowej, co doskonale rozumiała i popierała. Bo w końcu dbając o klan, dbał też i o nich.
– Lepszego partnera i synów nie mogła sobie wymarzyć. — mówiąc to przymknęła powieki i zasnęła z uśmiechem na pysku, otoczona przez trzy koty, które kochała najmocniej na świecie
~~~
Obserwująca Gwiazda była dla niej niczym babcia. Margaretkowy Zmierzch zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę nie wiążą ich więzy krwi, ale kocica rozumiała ją lepiej niż rodzona babka, Ziębi Trel – zamiast oceniania i góry oczekiwań, potrafiła ją wysłuchać, pocieszyć i przytulić. Nic więc dziwnego, że wieść o jej śmierci była dla kotki druzgocąca; straciła kolejną bliską osobę, na którą mogła liczyć. Z trudem powstrzymywała łzy, jak i utrzymywała uśmiech na twarzy, jednak nie chciała, aby kocięta wyczuły, że coś jest nie tak. Czasami nerwowo wierciły się u jej boku, dlatego też pozwalała sobie na cichy płacz i przeżywanie żałoby, kiedy kocięta spały. Żałowała, że Kruczek i Echo nie spędzą z kocicą więcej czasu. Być może szylkretka również im, tak jak kiedyś za młodu Margaretce, odpowiadałaby o gwiazdach. Na pewno polubiliby te opowieści. Była tego pewna.
Do kociarni weszła kocica, łudzącą podobna do byłej liderki. Była to jej córka, Czuwająca Salamandra. Zajęła miejsce naprzeciwko królowej.
Na czarnym pysku kocicy dostrzegła ślady po łzach – nie dziwota, straciła matkę. Margatetka rozumiała kotkę jak nikt inny i w geście dodania otuchy położyła jedna z łap na łapę kronikarki.
– Wyrazy współczucia Salamandro. Przykro mi z powodu Obserwującej Gwiazdy. — miauknęła, głos się jej łamał z powodu targających nią emocji
Kocica przez dłuższą chwilę milczała, aż w końcu skinęła głową. Spojrzenie utkwiła na śpiących kociętach.
– Klan Gwiazdy kolejny raz zbyt szybko zabrał nam bliskich... — podjęła. — Żałuj, że nie widziałaś jej pyska, kiedy usłyszała od twojej siostry, że w klanie pojawili się nowi członkowie. O mało co nie spadła z kamiennych schodów, gdy pędziła do ciebie... do was. – Kącik jej pyska uniósł się lekko do góry.
Gorzki uśmiech pojawił się na pysku szylkretki. Obserwująca Gwiazda była jedną z pierwszych kotów, które odwiedziły ją po porodzie. Przed oczami ukazał jej się w wejściu do kociarni uśmiechnięty pysk liderki, jej błyszczące złote oczy z czułością spoglądały na przybrane prawnuczęta.
– Są piękni – powiedziała, kiedy Margatetka wraz z Królikiem przedstawiła kocięta gościom
To szczęśliwe wspomnienie w tej chwili tak bardzo bolało. Nie chciała czuć tego bólu, widziała, że musi przeżyć żałobę, pogodzić się z nią. W tej chwili było to jednak ciężkie, musiał minąć czasu, lecz dzięki wsparciu swojego partnera i innym kotom na pewno da radę. Poza tym, widziała, że zmarła kocica by nie chciała, aby Margaretka rozpaczała; dla niej było najważniejszym widzieć uśmiech na jej szylkretowym pyszczku.
– Babcia Żmija będzie czuwać nad nami wraz z innymi przodkami. — szepnęła, nachylając się do jednego kociąt. Nawet jeśli jej wiara w Gwiezdnych została nadszarpnięta, wiedziała, że kot taki jak Obserwująca Gwiazda na pewno dołączył do nich, stając się jedną z gwiazd na nocnym niebie. I być może tak jak i w klanie wprowadziła, tak samo na Srebrzystej Skórze wprowadzi dobre zmiany i zapewni bezpieczeństwo Klanu Burzy dla dłuższy okres.
~~~
Czy była zdziwiona wyborem Króliczego Nosa na lidera? Odrobinę. Nie żeby nie zgadzała się z wyborem; czarny kocur wręcz idealnie nadawał się na kota, który miał przewodzić ich społecznością i ją dalej rozwijać, a ona sama była z niego bardzo dumna i cieszyła się, że tyle kotów mu zaufało. Być może znalazło się kilka kotów nie będących zadowolonych z Króliczej Gwiazdy u władzy, jednak z tego co zauważyła, większość osób zgodnie i z zadowoleniem przyjęła nowego lidera.
– L-lider? – powtórzył Echo, po tym jak królowa wytłumaczyła kociakom jak ważne stanowisko pełni teraz ich tata oraz to, że jego imię nieznacznie się zmieniło, więc niech się nie zdziwią i nie robią min, gdy ktoś używać będzie członu "Gwiazda", a nie "Nos", gdy będzie o nim mowa – Ale super! Słyszałeś Kruczku. Nasz tata jest liderem! Może rozkazać wszystkim, aby nam przynieśli zabawki. Górę zabawek! – wykrzyknął radośnie podskakując niczym mała, puchata piłeczka
– G-górę... – powtórzył Kruczek, lekko chwiejąc się na łapach. Być może starał się obliczyć w swojej małej główce, ile to jest "góra". W jego oczach kotka dostrzegła błysk, a malec już po chwili dopadł do jej boku i oparł się o niego przednimi łapkami. – Mamo, ile to jest góra?
– Zamęczycie mnie tymi pytaniami... — westchnęła. Cisza i spokój, która towarzyszyła jej przez krótki czas zakończyła się na dobre. Kocięta już od samego rana dokazywały, chciały badać na własną łapę żłobek i co chwilę zadawali jej pytania. – Góra to bardzo dużo, jednak nie nakręcajcie się tak. Obawiam się, że wasz ojciec nie rozkaże nikomu, aby wam przyniesiono zabawki. Pewnie znalazło by się kilka kotów, które wykonałyby rozkaz bez mrugnięcia okiem, lecz lepiej będzie, jeśli ktoś sam z siebie zechce was obdarować prezentem, prawda? Poza tym, dobry lider nie powinien wykorzystywać swojej pozycji do takich błahostek. Musi dbać o każdego kota w klanie, nie tylko o was, nawet jeśli najchętniej by was rozpieszczał całe dnie. – Zetknęła się noskiem z Kruczkiem; rozbawiony malec zsunął się na podłoże. – A skoro mowa o zabawkach... Tamta kupka wam już się znudziła? – Znacząco spojrzała na mały stosik zabawek, znajdujących się tuż przy ich legowisku, na co oba kocurki zaśmiały się i skierowały w jej stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz