— Jak tam t-trening? Nie boisz się? Mentor n-nie jest na ciebie zły? Dobrze się dogadujecie?
Szybko wyprostował się przed odpowiedzeniem.
— Wydaje mi się, że idzie dobrze. Nie widzę czego, mam się bać? Nie wydaje mi się. Nie wiem. — Modliszka zamilkł na chwilę przed zadaniem swojego pytania. — Czemu mnie przed chwilą objąłeś? — Jednak nie mógł oprzeć się ciekawości i musiał zapytać.
***
(Czasy obecne)
Modliszka siedział w legowisku wojowników, porządkując swoją kolekcję martwych owadów. Jako iż nie został dzisiaj przypisany ani do patrolu, ani do polowania, a pogoda nie była najlepsza na spacer w poszukiwaniu nowych okazów do kolekcji, uznał, że jest to idealna okazja na małe porządki. Odkąd stał się wojownikiem, spędzał znacznie więcej czasu z bratem, co było całkiem oczywiste, skoro spali w tym samym legowisku. I o wilku mowa! Przez próg legowiska właśnie przeszły czarne łapy, należące do nikogo innego niż Obsmarkanego Kamienia. Gdy czarny wojownik swoimi żółtymi ślepiami zauważył młodszego brata, od razu do niego podszedł.
— C-cześć Modliszkowa Ciszo. C-co robisz?
— Segreguję owady. — Odpowiedział Modliszka, powoli przekładając okazy z jednej strony na drugą. O dziwo towarzystwo Kamienia wcale mu nie przeszkadzało, najwidoczniej samotność doskwierała czasem nawet Modliszkę.
— N-nie boisz się?
— Czemu miałbym? Są niegroźne, poza tym martwe. Boisz się śmierci, Obsmarkany Kamieniu? — Dopiero przy ostatnim pytaniu kocur odwrócił się, by spojrzeć na starszego, swoimi chłodnymi, zielonymi oczami. Ciszę przerwał niepewny i drżący głos ciemnego kocura.
— T-tak.
***
Przed kremowymi łapami wojownika leżały trzy ciała, ofiary makabry. Modliszka nie mógł uwierzyć w to co widział, Obserwująca Gwiazda, Ostowy Pęd, Obsmarkany Kamień, każdy z nich z rozszarpanym ciałem i futrem skropionym szkarłatną krwią. Pręgowane futro kocura zjeżyło się z gniewu, Modliszkowa Cisza był wściekły, czuł, jak krew pulsuje mu w uszach, jak jego pazury wbijają się w suchą ziemię. Miał ochotę rozszarpać gardła, wyrwać jeszcze bijące serca lisom, które to zrobiły. Chciał sprawić, żeby cierpiały za to, co uczyniły. Nie mógł uwierzyć, że w jednej chwili tyle stracił. Swoje rozwścieczone spojrzenie skierował w stronę Płomiennego Ryku i jego byłego mentora, którzy najwyraźniej opowiadali coś pobratymcom. Jakim cudem nawet z przewagą liczebną i tak silnymi wojownikami nie potrafili zrobić niczego? Z transu wyrwał go dotyk na jego boku. Niebieska szylkretka, Szafirkowy Wiatr spojrzała się na niego zaszklonymi, żółtymi oczętami, z drugiej strony podeszła Czuwająca Salamandra. Teraz mieli tylko siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz