Z resztą, Skowronek mógł się tego spodziewać... Wyjątkowo źle wspominał leczenie jego - wyjątkowo egoistycznych oraz przekonanych o własnej wartości - dzieci. Po chwili milczenia, którą czekoladowy przeznaczył na wewnętrzną walkę ze sobą, kocur westchnął cicho, jakby poddając się. Strzepnął ogonem, uchylając lekko pysk:
— Zapewniam, nic ci nie będzie... Mam czyste łapy, wiem, co robię. — Z jakiegoś powodu srebrny uznał, iż najlepiej będzie udawać, że nie ma pojęcia o nienawiści Płomiennego Ryku do innych, nierudych kotów.
— Oby. Jeśli mnie otrujesz, moja siostra o wszystkim się dowie.
Wojownik spojrzał na medyka sceptycznie, jakby nie do końca mu ufając, na co Skowronek skinął nieznacznie łbem. Nie miał zamiaru bawić się w te bezsensowne gierki, dopytywać, czemu niby miałby go otruć...
— Jasne, nie mam takiego zamiaru — odparł szybko, odwracając się. — Pójdę po te zioła dla ciebie, zaczekaj tu chwilę. Na co miały być?
Płomienny Ryk westchnął ciężko.
— Na sen... i ból... Pajęcza Lilia mówiła na to jakiś mak czy coś — wytłumaczył. — Jak to łykniesz to odpływasz i masz cały świat gdzieś. Cudowne uczucie...
— Mhm, wiem, o co ci chodzi. Jak często go zażywasz?
Jego rozmówca prychnął, strzepując uchem. Skowroni Odłamek poruszył się nerwowo; szczerze mówiąc, denerwowanie kocura niezbyt mu się uśmiechało, ale chciał się dopytać. Znał takie przypadki, które potrafiły zażywać te lekarstwo codziennie... I po części sam kiedyś do nich należał.
— Aktualnie? W ogóle. Kiedyś mi się zdarzyło, bo na moich oczach zamordowano mi matkę, a teraz sytuacja się powtórzyła, więc zamiast zadawać głupie pytania, dawaj ten przeklęty mak! — zawołał kocur. Po chwili jednak zamknął oczy, ocierając pysk łapą; najwidoczniej starał się nieco uspokoić. — Nie spałem od kilku dni, wybacz moją drażliwość.
Mimo początkowej złości, którą medyk darzył rudego wojownika, teraz nie czuł nic więcej, niż zwykłe współczucie. Dlatego też, po rzuceniu krótkiego "nic nie szkodzi", zniknął w ciemnym składziku. Odszukał wzrokiem odpowiedniego zioła i zawinął kilka ziarenek maku w liść buku, wracając do kocura.
— Dzięki... — rzucił Płommieny Ryk. Skowronek dostrzegł, jak znów wziął oddech, jak gdyby zmagał się z potwornym ciężarem w piersi i wskazał łapą miejsce, gdzie medyk miał pozostawić liść.
Nagła zmiana zachowania nie uszła jego uwadze. Pręgowany cętkowanie położył zioło tam, gdzie rudy sobie zażyczył, po czym zerknął na niego niepewnie. Wojownik zjadł przyniesiony medykament, jakby od tego zależało jego życie. Gdy tylko przełknął, nieco się rozluźnił i skierował swe pomarańczowe ślepia na białe lico srebrnego.
— Wszystko w porządku? — zapytał Skowronek, uderzając ogonem o tylne łapy.
— Nic nie jest w porządku. Nie powinno mnie tu być. Nie powinienem był... Ale to zrobiłem... — szepnął pacjent, znów łapiąc oddech. — Przeklęta starucha... Dlaczego tam poszliśmy? Gdybym ją zatrzymał w obozie... Nie doszłoby do tego. Jestem głupi! Teraz zostałem sam... z tą wariatką... Ona mnie wykończy. Jeszcze te dzieci... całkowita klęska. Przodkowie mnie przeklęli — wojownik zaczął szybciej oddychać, nieznacznie poruszając ogonem. — Słabo mi...
Medyka zamurowało. Stał jak słup soli, w milczeniu wysłuchując słów Płomiennego Ryku. Śmierć Obserwującej Gwiazdy z pewnością była dla niego mocnym ciosem, z resztą tak, jak dla każdego z nich, jednak jego reakcja... Wzmianka o "wykończeniu przez nią"... Nie spodziewał się czegoś takiego.
— S-spokojnie... Pomóc ci jakoś? — wybełkotał, robiąc gwałtowny krok w przód.
Płomienny Ryk pokiwał powoli głową.
— Muszę odpocząć. Ostatnim razem to pomogło; to i mak. Siostra nie pogniewa się, jeśli tu z wami jakiś czas zostanę. Nie wpuszczaj tu Ognistej Piękności, no chyba, że chcesz ją otruć. Ona jest obrzydliwa. Taka słodka i naiwna. Już mnie zaczęła dusić tą swoją przytłaczającą miłością. Nie rozumie, że potrzebuje spokoju. Ach... Dlaczego jej nie zeżarły te lisy? — jęknął boleśnie.
— Jeśli ci to pomoże... Myślę, że możesz z nami zostać na jakiś czas, ale będziesz musiał się jeszcze dopytać Pajęczej Lilii, czy aby na pewno jej to nie przeszkadza — odparł, poprawiając się w miejscu. — A co do Ognistej Piękności... Wiesz, że nie musisz z nią być, tak?
<Płomienny Ryku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz