— Jest… urocza. Jeśli tobie się podoba, to mnie również — odparł niebieskooki, powoli poruszając ogonem.
。゚•┈꒰ა ♡ ໒꒱┈• 。゚
Chwilę przed zaginięciem Patyczaka
Jego ogon zwisał z gałęzi, kołysząc się leniwie to w prawo, to znowu w lewo. Łaciaty pysk zwiadowcy zwrócony był ku górze, a błyszczące, niebieskie ślepia wpatrzone były w jasne sklepienie nad jego czarno-białą głową. Czernidłak leżał na posłaniu, pogrążając się w zadumie.
Choć cieszył się, iż jego ukochana siostra została zastępczynią, czuł lekkie ukłucie zazdrości - uczucie, jak dotąd dla niego nieznane. Tak obce, dziwne…
Mu nigdy nie będzie dane pełnić tak ważnej roli. Zauważył, że koty wyjątkowo ceniły sobie Pieczarkę, więc teoretycznie tego typu obrót spraw nie powinien go szczególnie dziwić, a jednak… Najwidoczniej w białej było coś wyjątkowego, czego on nie posiadał i nigdy posiadać nie będzie. Może to lepiej? Będzie mógł prowadzić spokojny żywot, bez stresu oraz ciągłego zamartwiania się. Spokojna sielanka - te słowa mogły opisywać jego życie. Mimo to nie potrafił odpędzić od siebie niepożądanych uczuć, towarzyszących mu w związku z tą sytuacją.
Z drugiej zaś strony Sówka została liderką. Czernidłak zdawał sobie sprawę, że jego dawna mentorka świetnie sprawdzi się w tej roli i pokaże, iż mimo wszystkich tragicznych wydarzeń, ich społeczność dalej ma się świetnie, co… Nie do końca było prawdą. Niespodziewana śmierć Lśniącej Tęczy oraz Daglezjowej Igły wstrząsnęła całym Owocowym Lasem, a zagadka zaginięcia ciała Przebiśniegu dalej pozostała bez rozwiązania, zaprzątając umysły wielu kotów.
Przeciągnął się leniwie, poruszając wąsami. Powinien już dawno wstać. Niedbale przejechał językiem po klatce piersiowej, po czym wygramolił się z posłania, zeskakując na gałąź niżej. Powoli zsunął się na ziemię, rozglądając za znajomym, brązowym pyskiem.
Wiedział, że musi porozmawiać z Pumą nie tylko o niedawnej śmierci Daglezji i Tęczy, ale również o tym… co do niego czuł. Z biegiem czasu zaczął coraz częściej przyłapywać się na zbyt długim wpatrywaniu w ciemne futro stróża, a w nim samym pojawiła się iskierka - mały płomień, tlący się w kocurze z każdą chwilą coraz mocniej… Było w tym coś takiego, przez co zatracał się w głębi jego oczu i na moment tracił dech w piersi. Nie wyobrażał sobie bez niego świata. Bez jego głosu, zapachu… Uświadomił to sobie dopiero wtedy, gdy dostrzegł prawdziwą kruchość życia; gdy Puma zdawał się zniknąć na moment, pogrążony w żałobie po stracie ojca.
Na początku starał się to od siebie odpychać. Tłumaczył sobie swoje dziwne zachowania względem kocura różnymi rzeczami - zmęczeniem, głodem, niewyspaniem… Wszystkim, co tylko mogłoby nieco uspokoić jego skołataną i rozdartą duszę. To, jak zawieszał na nim wzrok, orientując się dopiero, gdy napotkał jego zdziwione spojrzenie lub kołatanie serca na widok stróża, niepozwalające zapomnieć o sprzecznych emocjach, kłębiących się w nim… Kiedyś jednak musiał się przed sobą samym przyznać - a to nadeszło szybciej niż by tego chciał. Może było to spowodowane powolnym, bardzo odwlekanym przez Czernidłaka wkraczaniem w dorosłość, a może wpłynęła na to tragiczna śmierć któregoś z kotów, których ostatnio było zdecydowanie zbyt wiele. Nie umiał stwierdzić jednoznacznie. Mimowolnie zaczął unikać kontaktów z bicolorem; nie wiedział, jak zareagowałby na jego wyznanie, a spędzanie razem czasu w tej napiętej atmosferze… Wzdrygnął się. Zdecydowanie wolał oszczędzić sobie stresu i niezręcznych spotkań. Z drugiej zaś strony nie potrafił tak nagle zakończyć znajomości. Był zbyt zmęczony ciągłym udawaniem oraz mierzeniem się ze swoimi emocjami w samotności, a nie wiedział, do kogo powinien się zwrócić. Był… Tak bardzo zagubiony. Czuł się zupełnie niczym mały kociak, wpadający w macki swej pierwszej, młodzieńczej miłości i nie wiedzący, co się z nim dzieje. Miał na karku prawie czterdzieści księżyców, a ciągle mógł utożsamiać się ze zwykłym, podrośniętym uczniakiem…
Postanowił rzucić się na żywioł. Nie uważał, aby przeciąganie tej propozycji w czymkolwiek pomogło… Choć bardzo chciał wierzyć, że jest inaczej, doprowadziłoby to tylko do jeszcze większych wątpliwości, które powoli zaczęłyby go zżerać, trawiąc od środka. Nie zniósłby już tego. Z bijącym sercem postanowił więc od razu przejść do sedna sprawy — nie wiedział, czy Puma cieszyłby się, gdyby dowiedział się, iż oświadczyny traktował jak wyjątkowo przykry obowiązek, fakt uniżenia się i stracenia części godności, gdyby został odrzucony - szczerze spodziewał się takiego obrotu spraw. W teorii mógł dalej udawać, oddalać się, chować… Ale nie chciał tego. Nie w stosunku do niego.
W tej samej chwili dostrzegł bicolora. Czekoladowy pysk stróża niepewnie wychynął z legowiska, a chwilę po tym, oczom czarno-białego ukazała się cała sylwetka przyjaciela.
Zwiadowca poczuł, jak jego serce zatrzepotało, a w przełyku zaczęła zbierać się żółć. Drżącym krokiem zbliżył się do Pumy, przechylając nieznacznie łeb w lewo; starał się zachowywać normalnie, jakkolwiek tuszując swoje zamiary, co nie przychodziło mu łatwo.
— Chciałbyś się może przejść do Owocowego Lasku? — Stało się. Nie było odwrotu. Nie mógł już rzucić jakąś prostą wymówką, aby powrócić do swojego legowiska i zaszyć się gdzieś w cieniu gałęzi, kładąc się na miękkim posłaniu, a następnie zapominając o swoim planie, odpychając uczucia na drugi plan, starając się je wyprzeć. Teraz musiał przejąć odpowiedzialność za swe czyny oraz decyzje.
Bał się odrzucenia tak bardzo, że gotów był zrezygnować z jakichkolwiek oświadczyn, tylko po to, aby zachować resztki godności. A jednak, mimo, iż stale to sobie wmawiał, nie był w stanie odpędzić od siebie tego pomysłu. Musiał spróbować.
— Możemy, czemu nie. — Cichy głos Pumy przebił się przez gęstą pajęczynę rozmyślań zwiadowcy, docierając do jego umysłu dopiero po chwili.
Posłał stróżowi ciepły uśmiech, uważnie obserwując każdy jego ruch. Uderzył ogonem o tylne łapy i, spinając mięśnie, powoli ruszył do wyjścia z obozu. Przy sobie wyczuwał obecność kocura, podążającego za nim.
Szli przez pewien czas, blisko, może nieco zbyt blisko, swoich boków. Czernidłak czuł miękkie futro przyjaciela ocierające się o niego i wbrew pozorom nie dodawało mu to otuchy. Wręcz przeciwnie — wprawiało go w jeszcze większe zakłopotanie. Powoli zbliżali się do celu ich podróży. Powietrze było ciepłe i parne, wręcz ciężkie. Czernidłak ledwo mógł nabrać odpowiednią ilość tlenu w swe płuca i nie wiedział, czy było to skutkiem zdenerwowania, czy też warunków atmosferycznych. Słońce piekło jego ciemny grzbiet, niczym małe igiełki wbijając się w jego skórę; praktycznie przygniatając do ziemi swym ogromnym ciężarem… A może to znowu była tylko iluzja? Może na barkach nie nosił tylko gorących promieni, ale również cały strach i obawy, duszące go od środka. Spanikował. Zapragnął zawrócić, schować się i nigdy więcej nie pozwolić, aby tak durne pomysły wpadały mu po raz kolejny do głowy. Co sobie pomyślał? Żenada. Może powinien przynieść mu jakiś prezent? Poczuł, jak oblewa go zimny pot. Rokitnik podobno podarował Żagnicy kwiaty… A on nie miał nic. Zupełnie nic. Strzepnął nerwowo ogonem i to najwyraźniej nie umknęło uwadze Pumy. Spojrzał na niego pytająco, jednak grzybowy zbył to jakimś szybkim, niezbyt przemyślanym mruknięciem.
Nie minęło wiele czasu, a dotarli do skąpanego w blasku słońca lasku, po którym niosła się subtelna, acz miła woń owoców, powoli docierająca do nozdrzy kocurów. Czernidłak jednak nie zwracał na to większej uwagi. Nerwowo zbliżył się do najbliższego drzewa, podskakując i przysiadając na chropowatej powierzchni jednej z niższych odnóg. Po części wybrał takie miejsce celowo, żeby nieco oddalić się od Pumy, podczas swojego wyznania… Dopiero, gdy czekot położył się pod drzewem, poczuł, że tak właściwie nie wie, co powinien teraz zrobić.
Mysie łajno. Całkowicie tego nie przemyślał. Strzepnął nerwowo uszami, starając się opanować drżenie głosu. Może powinien to jednak przełożyć? Ale wtedy jak usprawiedliwi wyciągnięcie stróża z obozu?
— Ładną mamy dziś… Pogodę — wydukał, dyskretnie chowając pysk w ogonie.
Stróż uniósł brew, zmieszany tą jakże inteligentną wypowiedzią i nawet Czernidłak, mimo swego braku obycia z innymi kotami, był w stanie to wyczuć. Znowu palnął jakąś głupotę, bo istotnie, pogoda nie była ładna. Była wręcz paskudna, a wszyscy męczyli się z nią od dłuższego czasu.
— Słońce pięknie świeci… Ale chyba jest trochę za gorąco, przynajmniej jak na mnie — odparł Puma, poruszając się w miejscu.
Grzybowy bąknął szybkie “tak”, po czym odwrócił pysk. Nie wiedział, co powinien teraz zrobić, a nie powinien zbyt długo milczeć.
Wziąwszy więc głęboki wdech, przejechał językiem po klatce piersiowej i niepewnie odezwał się:
— Wiesz… Długo zastanawiałem się nad przyszłością… — Urwał na moment, kątem oka pilnując reakcji stróża. Ten jednak nie wydawał się w żaden sposób zdenerwowany niebieskookim, toteż kontynuował. — I… Doszedłem do wniosku, że… — Kolejny głęboki wdech. Sekundy zamieniały się w minuty, godziny. Czas dłużył mu się niemiłosiernie; słyszał swój oddech, szum wiatru w koronach drzew. Bał się odezwać. Kolejny wdech i gwałtowny wydech. Znów otworzył pysk. Musiał dokończyć to, co zaczął, czyż nie?
— Że nie wyobrażam sobie życia beze mnie… Pumo, czy chciałbyś…
Nie dokończył. Nie musiał kończyć. Na moment skierował spojrzenie swych błękitnych oczu na lico Pumy, jednak widząc jego oniemiały, zaskoczony wyraz pyska, znów odwrócił wzrok.
<Przyjacielu?...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz