Wojowniczka spoglądała na nią życzliwie. Siewka czuła, jak jej pogodne spojrzenie przeszywa ją na skroś. Ugniatała się pod nim. Aż przysiadła, przytłoczona tym wszystkim. Było zbyt miękkie. Puszyste. Wariowała przez to. Coś ją bolało. W okolicach piersi. Serce zdawało się gnać tak niespokojnie. Czuła się okropnie będąc tak zestresowana przed tak miłą osobą.
— Lubię... Jaskółkę... — wydukała cicho, otulając się ogonem. — I... mentora.
Dymna uśmiechnęła się pogodnie.
— No to cudownie, że dogadujesz się z tą dwójką. Miłe z nich koty, prawda? Pokrzywowe Zarośla też zdecydowanie przy tobie ożył. Tak cię wychwala. — trajkotała wojowniczka.
Dziwne świerzbienie w łapach narastało. Mentor ją chwalił. Był z niej dumny. Nieokreślone wiry buzowały w jej brzuchu. Były przyjemne mimo wszystko.
— Naprawdę...? — jej głos sam zdradzał jej niedowierzanie.
Bijąca Północ pokiwała energicznie łebkiem. Dosiadła się bliżej dygoczącej uczennicy.
— No oczywiście. I wcale mu się nie dziwię. Sama bym chciała taką uczennicę jak ty. — puściła jej oczko.
Wstała i zrobiła parę kroków do przodu.
— Chodź, Siewko, głowa lepiej pracuje przy odrobinie ruchu. — zachęcała kotka.
Niepewne łapki zatopiły się w gęstwinie traw. Czuła jak kłosy plączą się w jej kończynach. Próbują zatrzymać ją w miejscu. Mimo to wciąż próbowała dojść do dymnej. Nadążyć za nią. I jej ideą życia. Nierozgarnięta w końcu upadła. Zdradliwy dołek skradł jej jedną z łap, powodując upadek. Pisnęła zaskoczona. Potem zalała się falą upokorzenia. Była taką pierdołą.
— Złapałaś zająca? — wesoły głos wojowniczki.
Spojrzała w jej radosne zielone ślepia. Nic nie rozumiała.
— Jakiego... zająca? — miauknęła zdezorientowana.
Bijąca Północ zaśmiała się cicho.
— Tak się tylko mówi. Wszystko w porządku? Idziemy dalej? — zapytała, podając jej łapę.
Siewka nieśmiało przyjęła kończynę jako pomoc i zalana wstydem ruszyła dalej za kotką.
* * *
Wszystko chybiło się końcowi. Nieszczęście przybite radością. Niegroźne, lecz jak zatrważające. Nie radziła sobie z tym. Napięcie jedynie narastało. Niepokój i żal nabierał na sile. Stał w jej gardle uniemożliwiając funkcjonowanie. Mentor już dłuższy czas był nieobecny w jej życiu. Każdego dnia skrawek jego znikał. Przepadał. Znikał nieustannie, stając się jedynie bolesnym wspomnieniem. Siewka nie radziła sobie z tym. Ból, który odczuwała, zabijał ją od środka. Wykończał ją, powoli, sprawiając, że marniała z każdym księżycem.
Wyglądała odrażająco.
Wszystko wyglądałoby inaczej gdyby nie zjawiła się ona. To ona wszystkie mu była wina. Ona odpowiadała za ten rozpad. Zjawiła się znikąd. Wyłoniła z cienia. Zmąciła spokój panujący w obozowisku. Powoli. Przybierając na sile z każdym wschodem słońca. Coraz bliżej. Coraz bliżej. Aż stali się nierozłączni. Aż ciągle byli razem. Liliowe i szylkretowe futro. Zabrała jej go. Jej przyjaźń. Jej miejsce.
Pozbawiła ją wszystkiego. — Oh, Siewczy Legargu, co ci się stało? — słodki znajomy głos dotarł do jej uszu.
Zamglone ślepia spojrzały niepewnie na czarną sylwetkę.
<Bijąca?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz