— Tak, to ja — miauknęła przyjaźnie — Nie musisz dziękować, cieszę się, że nic ci się nie stało. I nie przejmuj się Syrenką- Znaczy, Syrenim Lamentem. Tą wojowniczką, która sprowadziła wczoraj Sroczą Gwiazdę. Nie była zbyt miła, ale mówię ci, przejdzie jej. Jest naprawdę świetną przyjaciółką.
Wschód słońca wcześniej, po przetransportowaniu nieprzytomnej Rosy do obozu, Srocza Gwiazda zamieniła z nią parę słów. Będąc szczera, nie pamiętała zbyt wiele, zbyt przejęta samym faktem rozmowy z liderką. Ale zrozumiała swoje główne zadanie – miała pomóc nowej przystosować się do życia w klanie. Wytłumaczyć panujące tu zasady, przedstawić nowe obowiązki, i tak dalej.
— Dobrze… Zaczniemy może od paru zasad? Pewnie nie znasz kodeksu wojownika, prawda?
Oczy kremowej odrobinę się rozszerzyły, ale zaprzeczyła. Mżawka usiadła obok jej posłania i owinęła łapy ogonem.
— W takim razie mamy dużo do przerobienia — westchnęła — Ale nie martw się, medyczki pewnie chcą cię tu jeszcze przetrzymać trochę, więc czasu też mamy sporo. Poradzisz sobie. No to tak- Jak poczujesz się lepiej, to zaczniesz trening. Jesteś teraz uczennicą, i jak każdy dostałaś mentora. Pewnie go jeszcze nie widziałaś, bo cały dzień siedzi u swojej partnerki w żłobku… Ehh, jest nim Dryfująca Bulwa. Towarzyszył mi, kiedy cię znaleźliśmy. Jest nawet fajny, chodź teraz ma bzika na punkcie żony i dzieci. Jest mężem Baśniowej Stokrotki, mojej przyjaciółki. Dogadacie się. Może.
Jak zwykle, jej pyszczek się nie zamykał. Zbaczała trochę z tematu, ale Zroszonej Łapy albo to nie obchodziło, albo nie chciała niezręcznie przerywać jej monologu. Oparła głowę na łapach i przysłuchiwała się słowom niebieskiej.
— Dobrze, no to parę zasad. Musisz bronić klanu Nocy, i być mu wierna. Co oznacza – żadnych romansów z obcoklanowcami, czy samotnikami. W teorii żadnych znajomości nie powinno się zawierać… Ale taka przyjaźń nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Przynajmniej nie mi.
— Masz przyjaciół w innych klanach? — wąsy uczennicy zadrżały.
— Tak, można tak uznać — mruknęła zmieszana, w myślach prosząc młodszą, aby zniżyła ton głosu. Jeszcze Różana Woń coś usłyszy, przekręci i napapla reszcie — Znam medyczkę klanu Klifu. Rozmawiamy na zgromadzeniach. Odbywają się one każdego księżyca w czasie pełni, panuje wtedy wszechobecny pokój. A przynajmniej powinien, ale jestem na tym świecie za krótko, aby podać Ci przykład, kiedy tak nie było. Wracając, mamy cztery klany. Może to już wiesz, pewnie spotkałaś kiedyś jakiś patrol. Poza nami, jest jeszcze klan Klifu, Wilka i Burzy. No i Owocowy Las. Musisz pamiętać, aby szanować granice. Nie ma wchodzenia na terytorium innego klanu, bo zwierzyna Ci uciekła. Takie koty są karane, a konfrontacje z innymi liderami nie byłyby przyjemne. Jakieś pytania?
Zroszona Łapa podniosła głowę, zamyślając się na chwilę. Dymna uznała, że chyba łatwo jej idzie spamiętywanie zasad. Mówiła o nich dość chaotycznie, ale kotka nie wyglądała na niekumatą.
— Czego konkretnie będę się tu uczyć? — zapytała, rzucając spojrzenie w bok, na kręcącą się w pobliżu Zimorodkową Łapę — Wy- Jecie ryby, prawda?
— Tak — uśmiechnęła się — Nauczymy cię polować… Chociaż, to już pewnie opanowałaś? — zyskała kiwnięcie głową — No i świetnie. W takim razie, przed tobą łowienie ryb, pewnie wspinacza na drzewa i walka, no, i pływanie.
Rosa uśmiechnęła się nerwowo, a końcówka jej ogona zadrżała.
— Czy pływanie jest obowiązkowe? Nie ma innej drogi, którą można by byłoby przejść, nawet jeśli jest dłuższa? Z pewnością musicie mieć coś takiego na wypadek, gdyby woda postanowiła pożreć obóz, prawda?
— Nie, dlatego właśnie każdy musi umieć pływać — westchnęła — Woda jest niebezpiecznym żywiołem, ale nauczyliśmy się z nią współpracować. Już za kociaka niektórzy brodzą po brzuchy w strumyku za żłobkiem, właśnie dla takich ewentualności.
Kotka nie wyglądała na pocieszoną, a jej uszy położyły się lekko.
— Nie martw się, wszystko pójdzie jak z płatka. Będziesz śmigać w wodzie jak urodzony nocniak, tak jak ja. Wiem, że może to być straszne, ale dasz radę. Wierzę w to.
*teraz*
Szturchnęła bok Mewiej Łapy, który odwrócił się z piskiem. Liść pod łapą ucznia chrupnął, a łaciata mordka wygięła się w podkówkę. Podniósł kończynę do góry, wpychając jej ją prosto w twarz.
— Mamo! — cofnęła się o krok, a łaciaty spojrzał na resztki pomarańczowej rośliny przyklejone do ciemnej poduszki — Pan Listek!
Westchnęła. Wzięła łapę syna i strzepnęła drobinki na ziemię, a żółte oczy z żalem za nimi podążyły.
— Znajdziemy nowego — obiecała — Pan Listek nie może iść z nami na patrol, pamiętasz? Przerabialiśmy to. Musi zostawać w legowisku, albo takie rzeczy się dzieją.
— Ale byłby samotny!
— Mewo- Popatrz na niego. Teraz jest w kawałkach, a to chyba gorzej.
— Bagietko! Nie Mewo!
— Mewo! Proszę cię, to też przerabialiśmy-
Wymianę zdań przerwał podchodzący do dwójki Dryfująca Bulwa. Nawet i dobrze, bo zaczynała zbaczać ona na ostre tory. Mżawka zdecydowanie wstała rano lewą łapą, niewyspana po kolejnej rundzie nieciekawych snów na jawie.
— Gotowi? — zapytał bury, zyskując dwa kiwnięcia głową — Świetnie. Zroszona Łapa zaraz przyjdzie, i będziemy wychodzić.
Próbowała wyciszyć paplaninę Mewy, wypatrując kemowej kotki w obozie. Spędzały ze sobą znaczną ilość czasu, podczas którego dymna starała oswoić uczennicę z nowym otoczeniem. Szło im to całkiem dobrze, Rosa szybko zaadaptowała się do towarzystwa. Z paru słów zamienionych z jej mentorem wynikało, że treningi także przebiegały gładko, wyłączając może aspekty pływania. Przeprawienie się na druga stronę ich terytoriów wymagało dłuższej chwili, a pierwsze eskapady skończyły się targaniem uczennicy na grzbiecie przez rzekę. Mżawka starała się jej nie krytykować, w końcu rozumiała, że jej wcześniejszy wypadek mógł zasiać zalążki strachu. Ale woda była przecież świetna!
— Już jestem! — o wilku mowa. Głos kremowej wyrwał ją z zamyślenia, a Dryfująca Bulwa wskazał ogonem w stronę wyjścia.
— W drogę — miauknął optymistycznie, wychodząc.
Zroszona Łapa podążyła za nim, a później kolejno Mewa i Mżawka. Popchnęła ucznia do przodu, liżąc go po czubku głowy. Westchnęła cicho i sama ruszyła w drogę. Stanęli przed brzegiem wody, a jej uczeń poszedł kawałek dalej, wodząc łapami w tej płytszej części. Trzymała na nim uważne spojrzenie, pilnując, aby nie odszedł za daleko. Jeszcze porwie go prąd, i co wtedy? Postawiła parę kroków do przodu, wzdrygając się na temperaturę wody. Mimo tylu księżyców spędzonych w otoczeniu wszelkiego rodzaju rzek, uczucie mokrych łap nadal przyprawiało ją o dyskomfort. Kątem oka spojrzała na starszego wojownika, który z uśmiechem na pysku zachęcał swoją uczennicę do przepłynięcia na drugą stronę. Rosa nie wyglądała na przekonaną do tego pomysłu, ale końcowo zamknęła oczy i trzymając się boku mentora przeprawiła przez fale, szybko uczepiając się pazurami piaszczystego brzegu. Wyciągnęła się na trawę i otrzepała futro z wody. Mżawka westchnęła i asekurując Mewią Łapę zanurzyła w chłodnej tafli. Gdy już wszyscy znaleźli się po drugiej stronie, Dryfująca Bulwa obrał kierunek starej łódki. Starsza z uczennic nie wydawała się entuzjastyczna, rozglądając się nerwowo i trzymając o dobrą lisią długość ogona od rzeki. Za to drugi uczeń podskakiwał przy każdym kroku, nie zamykając pyszczka i opowiadając – znowu – o mistycznej postaci Pana Listka. Dobrze, że ich głównym pożywieniem były ryby, bo swoją paplaniną wypłoszył pewnie wszystkie zwierzęta na ich drodze. Nie to, że ona była lepsza; też lubiła poplotkować i produkować się aż innym poodpadają uszy, ale przynajmniej robiła to w czasie wolnym. Zazwyczaj.
— Mżący Przelocie? — głos wojownika rozległ się między ptasim świergotem, a Mewia Łapa zamilkł na moment — Słyszysz to?
Wytężyła słuch, i rzeczywiście, po chwili ciszy dobiegły do niej ciche piski. Zwróciła spojrzenie w ich stronę – dobiegały z pomiędzy trzcin po drugiej stronie. Wbite w nią oczy wojownika tylko potwierdzały jej niepokój.
— Kociaki? — zasugerował, a pozostała dwójka podniosła uszy.
— Najprawdopodobniej — mruknęła, oglądając się na uczniów — Poczekajcie tu, zobaczymy co się stało.
Podążyła za Bulwą, ponowni wskakując do wody.
— Musimy uważać. Nie wiadomo, czy nie są z matką.
— Wiem — prychnęła — Ale raczej wtedy by ich uciszała. Kto wie, czy nie czają się tu jakieś lisy.
Szybko wyciągnęli się na brzeg, z uwagą węsząc między tyczkami trzcin i paprociami. Zapach przemokniętego futra szybko wypełnił ich nosy, ale brakowało mu typowej dla młodzików woni mleka. Spojrzeli po sobie, szybko dochodząc do tej samej konkluzji.
— Halo? Jest tu ktoś? — kocur nie uzyskał odpowiedzi. Rozchylili kępę gęsto posadzonych roślin, a ich oczom ukazała się para szylkretowych koteczek. Ich drobne łapki wczepione były w kłodę, która zahaczona o korzenie pobliskich drzew utknęła w miejscu. Mżawka z westchnieniem podniosła jedną z kotek za kark. Czarne futro kociaka było upstrzone rudymi kropeczkami, układającymi się w śmieszny, okrągły wzór. Młode zaczęło się szarpać i piszczeć, niemal wyrywając się i wpadając do wody.
— Spokojnie — zamruczała, dając Dryfującej Bulwie sygnał, aby zabrał drugie z dzieci — Gdzie jest wasza mama?
Na jej pytanie odpowiedziała jedynie cisza, a starszy wojownik szturchnął ją delikatnie w grzbiet.
— Zabierzmy je ze sobą — mruknął — Same tu nie przeżyją.
— Wiem o tym — przeszła parę kroków do przodu, schodząc niżej i brodząc łapami w wodzie — Nie zostawiłabym ich tutaj. Masz mnie za taką idiotkę?
— Nie- Oczywiście że nie — odparł zmieszany — Ja… Tak tylko mówię.
— Świetnie, to weź drugą i wracamy do reszty.
Już po chwili, gdy stanęli na brzegu, w dwójkę dzieci wbiły się spojrzenia uczniów. Mżawka poprawiła uchwyt na karku kocięcia i podniosła jedną z brwi.
— Znaleźliśmy je, bez matki — wytłumaczyła.
Bury kocur skinął głową.
— Ciesz się, że odchowałaś już całą gromadę — jego chichot był niewyraźny, zniekształcony przez kupę futra trzymaną w szczękach — Gdyby nie to, to dostałabyś pod opiekę też tą dwójkę!
Zgromiła wojownika wzrokiem, a Mewia Łapa uniósł głowę.
— Nie podzielę się mamą!
— Już się nią dzielisz! Zapomniałeś o Kijance i Ikrze? I, w sumie, to może Ryś też się zalicza..?
— Starczy już — mruknęła — wracamy do obozu.
Nadal konwersując, Dryfująca Bulwa wraz z Mewą wyrwali się do przodu. Zerknęła na Zroszoną Łapę u jej boku, której spojrzenie powędrowało na koteczkę przez nią trzymaną.
— Czasem to się zdarza — mruknęła — To nie pierwszy, i nie ostatni raz. Czasem kotki zostawiają swoje młode, z wyboru czy też nie. Wtedy naszym obowiązkiem jest zaopiekowanie się nimi, w końcu zostawienie nieporadnego kocięcia na wolę losu byłoby grzechem.
— Dużo kotów jest takiego pochodzenia? — zapytała kremowa.
— Znam parę — miauknęła — Na przykład Dryfująca Bulwa, i jego siostra. Bursztynowy Blask wraz z Zmierzchająca zatoką też. Moje dzieci i mnie też można by podpiąć… Chociaż ja się w trzcinach nie zaklinowałam — zachichotała.
— Nie urodziłaś się w klanie?
— Nie — westchnęła — Przyszłam tu wraz z moimi dziećmi. To znaczy, wtedy z Kijanką i Ikrą. Bagie- Mewa urodził się później, i przejęłam nad nim opiekę. To długa historia.
<Rosa?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz