BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

15 listopada 2024

Od Lodowego Omenu

Lasy od księżyców nie były tak spokojne. Ciszę w jesiennym wizerunku iglastej, bezkresnej puszczy przerywał jedynie szum drzew, których czubki pochylały się niczym długie szyje łabędzi pod wpływem wiatru. Wzburzony nurt rzeki teraz zdawał się być prędzej jak widmo z pięknego snu niżeli żywioł zdolny pochłonąć niejeden koci żywot.
Dwunożni wynieśli się z lasu. Dla Lodowego Omenu taki stan rzeczy był praktycznie zbyt utopijny, zbyt piękny, by mógł być prawdą. Jej umysł, wiecznie analizujący, wiecznie pracujący, wiecznie oczekujący zagrożenia, nie potrafił tak po prostu zaakceptować, że to wszystko… ucichło. Przeminęło jak przemija sezon za sezonem. Spodziewała się ataku tam, gdzie być go nie powinno. Spodziewała się najgorszego, nie pozwoliła swej czujności choć na chwilę zejść ze straży. A potem… Okazywało się, że jedyne, przed czym mogła bronić klan, to przed stadem wściekłych dzikich gęsi, których dzioby darły się w niebogłosy zaalarmowane obecnością innych zwierząt.
Teraz musiała po prostu zaufać swojej intuicji. Nigdy jej nie zawodziła. To była wierna przyjaciółka, wierna kompanka, która kroczyła z nią równym krokiem w trudnych czasach. 
Zatrzymała się przed wielkim świerkiem, który piął się w stronę nieba jak gdyby chciał przewyższyć same górskie szczyty. Pomyślała sobie, że spodobałby się jej siostrze. Lód zawsze była praktycznym kotem. Nie rozumiała sentymentalności, nie rozumiała uczuć, którymi koty darzyły przedmioty, zjawiska, a nawet siebie nawzajem. Dla niej wartościowe było to, czego można było użyć, co czemuś służyło. Szadź przywiązywała się do takich głupich drobnostek, które Lód zauważała, ale nie poświęcała im większej uwagi, gdyż nie mogły jej niczego zaoferować. Nie stanowiły zagrożenia, ale nie były też przydatne. Siostra nie zwracała uwagi ani na przydatność, ani na niebezpieczeństwo. Darzyła emocjami wiele rzeczy. Rozum Lód pojmował naprawdę wiele. Została wyszkolona do prowadzenia bitewnych taktyk, do używania swego umysłu, by służyć swojemu klanowi i jego mieszkańcom. Ale tego jednego nie rozumiała i była pewna, że nie zrozumie nigdy.
Nieszczęśliwy wypadek siostry był zbyt nieszczęśliwy, by można go było w istocie uznać za "wypadek”. Lód obiecała chronić swoją siostrę. Zawiodła. Już jej nie było. Nie było nikogo, kto mógłby ją zatrzymać, gdy robiła coś wątpliwego moralnie. Nie było nikogo, kto czuwałby nad jej postępowaniem i przekonał ją do użycia serca zamiast mądrego, ale nieczułego rozumu. Słabość odeszła wraz ze śmiercią siostry. Nie tylko słabość – jakaś cała część tego, kim Lód była, umarła razem z Szadzią. Odeszła wraz z pamięcią o matce. O dwóch istotkach, o których jako jedynych mogła powiedzieć, że je kochała. Teraz nie pozostał jej już nikt, kogo darzyłaby rzeczywistym uczuciem, a nie jego wypaczoną, dziwaczną wersją, pozbawioną słodkiego przywiązania i sentymentu.
Podejrzewała Blade Lico o to, co się stało; jako jedyny spędzał z nią tyle czasu po śmierci matki. Jedynym kotem, który oprócz niego przebywał w jej towarzystwie, była ona sama.
Ale z jakiegoś powodu wcale nie czuła do niego żalu ani złości. Strata obudziła w niej odczucia dotąd skute w łańcuchach. Pozwoliła jej uwolnić się z tkwienia w przestrzeni między wartościami kultu, a miłością do siostry. Chciała dojść do prawdy, ale nie ze względu na chęć zemsty. Chciała tylko wiedzieć.
W głębi serca miała jednak nadzieję, że dusza siostry zawitała tam, gdzie pragnęła zawitać. Pierwsze życie jej nie sprzyjało – być może drugie okaże łaskę.
Nie uroniła ani łzy na całe to wspomnienie, ale dziwna suchość w gardle sprawiła, że miała ochotę jak najszybciej oddalić się z tego miejsca. Dziwne uczucie. Dotąd jej nieznane. Nie była to żałoba ani tęsknota. Nie była to też chłodna obojętność. Śmierć siostry dotknęła ją w sposób, jaki ciężko było wyrazić jakimikolwiek słowami. 
Dopiero głosy towarzyszy patrolu wyrwały ją z zamyślenia. Podążyła razem z nimi, choć umysłem była w zupełnie innym miejscu.

* * *
Wróciwszy do obozu, pożegnała się z Jabłoniowym Sadem skinięciem głowy, gdy wszyscy trzej wojownicy zgodnie odłożyli na stertę swoje łupy. 
Pozostał tylko Blade Lico, którego jasne futro umorusało się od żywicy i wilgotnej gleby. Był najbliższym, co miała do przyjaciela, a jednak tak mało o nim wiedziała. A on tak mało wiedział o niej.
— Dziwne, prawda? W Klanie Wilka wreszcie jest spokojnie — przyznała. — Nie ufałam Nocniakom, że dochowają naszej tajemnicy.
— Ja też nie — odparł. — Ale zrozumiałem, że nie mieliby po co tego robić. Żaden sojusz nie opiera się na zaufaniu, ale póki mamy wspólne cele, możemy być pewni, że nas nie zdradzą. Z ich pomocą jesteśmy silni, a oni z naszą.
Lodowy Omen pokiwała głową. Tak wiele się nauczyła w czasie swojego pobytu w Klanie Nocy wiele księżyców temu. Fascynowało ją to, jak tam była traktowana jak prawdziwa piękność ze względu na swój kolor futra, podczas gdy tu, w Klanie Wilka, jest ono traktowane tak samo, jak wszystkie inne. Jak w Klanie Wilka ograniczonym przez uprzedzenia była pomijana ze względu na swoją płeć, tak w Klanie Nocy nikt nie ośmieliłby się potraktować jej z tego względu gorzej. Ale szacunek w Klanie Wilka musiała sobie wywalczyć – i to także nauczyło jej dużo więcej, niż mogłoby ją nauczyć wygodne życie.  
Wtedy otaksowała wojownika uważnym spojrzeniem niebieskich oczu.
— Szkoda, że Lśniąca Szadź nie miała okazji tego zobaczyć.
Powietrze wokół nagle stało się chłodne. Przyjemna bryza łaskocząca skórę pod futrem zmieniła się w nieprzyjemny powiew wywołujący przypływ dreszczy. 
— Tak. Szkoda — odpowiedział niewzruszony wojownik. Wytrzymał jej spojrzenie z łatwością, a potem odwrócił się i odszedł, pozostawiając ją samą. Mistrzyni długo śledziła jego oddalającą się sylwetkę wzrokiem, zanim sama opuściła stos ze zwierzyną. 
Usiadła pod małą sosenką, której cień osłaniał ją swoim skąpym łukiem. Musiała zasiać się tu sama. Młode drzewko, które nie widziało więcej niż dwie zimy, a przeżyje wszystkie koty, które obecnie błąkały się po obozie. Dla niektórych taka myśl była ponura. Dla niej jedynie piękna.
Nie wiedziała, ile tak siedziała, gdy kolejny cień przysłonił jej widok. Rozpoznała białe futro upstrzone burymi łatami. Dosiadła się do niej Kukułcze Gniazdo, kładąc przed sobą kostkę. Pozostałość po posiłku.
— Szkoliłaś Pokrzywowego Wąsa, zgadza się? — spytała, obgryzając trzymaną między łapami kość z resztek skóry i mięsa. — Dobrym był uczniem?
— Był krnąbrny, nazbyt porywczy, arogancki i słaby w tropieniu, ale widziałam potencjał w jego umyśle. Musiałam nauczyć go dostrzegać własne wady — odparła zwięźle Mistrzyni. — Musiałam go nauczyć podważać własną niezachwianą mądrość. Tylko głupcy wierzą sobie bezgranicznie. Skąd to pytanie?
Wojowniczka na moment przerwała posiłek. Przejechała bladoszarym pazurem po nierównej połaci kości, milcząc przez dłuższy czas. Wyraźnie się nad czymś zastanawiała.
— Szkoli mojego syna. Minęło dwadzieścia księżyców, a on wciąż nie został mianowany. Wiesz, jaki to wstyd dla mnie jako matki? — przestała drapać kość. Jej uszy drgały nerwowo. — Trzcinniczek jest delikatny, ale nie słaby. Nie wierzę, by szło mu tak źle. Tak bardzo przykładałam się do jego wychowania…
— To nie twoja wina — odparła Lód. Zabrzmiała wprawdzie krzepiąco, ale nie to było jej celem. Nie mówiła tego, by pocieszyć wojowniczkę, a dlatego, że faktycznie tak sądziła. — Ale nie sądzę też, by to mój dawny uczeń zaniedbywał trening. Ma zbyt wysokie mniemanie o sobie, by pozwolić sobie na zaniedbania, które mogłyby źle o nim świadczyć. Rozmawiałaś o tym z Wieczorną Gwiazdą?
Wojowniczka pokręciła głową.
— Nie, choć najwyraźniej powinnam — odparła. — Nie wątpię, że byłaś dobrą mentorką, ale martwi mnie, że to Pokrzywa szkoli mojego syna. Nie należy do kultu, a Trzcinniczek jest taki podatny na wpływy… Nie chcę, by odwrócił się od rodziny i skończył jako wyrzutek. 
Lodowy Omen otworzywszy pysk już miała odpowiedzieć, gdy przerwał im cichy szmer, a potem słodki, znajomy głos Matki Kultu.
— Rozmawiacie o uczniach? — pobrzmiewająca w jej głosie melodia była prawie uspokajająca. Wojowniczka przebiegła spojrzeniem między kotkami, wolno i niedbale, jak gdyby właśnie nie wtrąciła się w czyjąś dyskusję. — Cieszcie się, że przynajmniej jakichś macie. Ja od śmierci starego Błękitnej Gwiazdy nie dostałam żadnego.
Lód nie zdążyła odpowiedzieć, gdy bursztynowe oczy omiotły ją ciężkim spojrzeniem.
— Ach… No tak — poprawiła się zaraz szylkretowa kocica. — Ty też żadnego nie dostałaś. Dziwne… Jesteś mistrzynią. Cóż za zmarnowany potencjał. Kto lepiej niż ty mógłby wyplenić z Trzcinniczka wiarę w Klan Gwiazdy? Albo rozwinąć bystry charakter Lamentującej Łapy? 
Mistrzyni wymieniła spojrzenie z Kukułczym Gniazdem. Bura wojowniczka zdawała się z początku zbita z tropu, ale później kotki zgodnie zmarszczyły brwi, wyczuwając w słowach szylkretki znacznie więcej niż zwykłą pogawędkę o uczniach. 
— A ty, Kukułko, szkolisz własne dziecko. Tak samo jak Topielcowy Lament, jeśli dobrze obiło mi się o uszy — kontynuowała Olsza, przeciągając sylaby, jakby upewniała się, że żadne słowo nie umknie uszom kultystek. — Dziwny wybór. Kultyści nie dostają uczniów, a jeśli już, własne dzieci, a tymczasem kotom spoza kultu daje się pod pieczę naszych własnych wychowanków. Słyszałam też, że Wilcza Tajga lubi sobie posłuchać o Klanie Gwiazdy… Ale z głosem przywódcy nie wypada się spierać, prawda?
Lód zmrużyła oczy i obróciła pysk w kierunku Olszowej Kory. Kotki w milczeniu patrzyły sobie głęboko w oczy. Żadna się nie zawahała, żadna nie mrugnęła. Napięcie wzrastało, gdy obie w jednym momencie przerwały kontakt wzrokowy i szylkretka ruszyła w swoją stronę. Lodowy Omen doskonale wiedziała, co miała na myśli Olszowa Kora. Nie tylko ona – te same emocje widziała na twarzach kultystów, choć niewielu z nich w rzeczywistości odważyło się o tym mówić. O niekompetencji Wieczornej Gwiazdy.
— Będzie chciała podjąć ten temat z innymi kultystami — powiedziała Lód, wzrokiem wciąż śledząc znikającą gdzieś w krzewach sylwetkę. 
— Co uważasz?
Lód zwróciła pysk w stronę towarzyszki. Milczała, ale obie dobrze znały odpowiedź na to pytanie.

* * *
Kolejnego dnia wracała do obozu po zakończeniu codziennego, rutynowego treningu wojowników. Dziś mistrzowie skorzystali z jej planu. Lód chciała przetestować umiejętności taktyczne swoich wojowników. Nakazała kotom podzielić się na dwie grupy. Jednej przewodził Nikły Brzask, zaś drugiej Pokrzywowy Wąs. Każda z nich miała wyznaczone miejsce, w którym znajdował się oznaczony wcześniej pazurami kamień. Miejsca te imitowały obozy, a w każdym z tych obozów znajdował się jeden kot, którego należało „zabić” – zwyczajnie unieszkodliwić. Drużyna Nikłego Brzasku omal by nie wygrała, gdyby nie zasadniczy błąd wojownika – był zbyt impulsywny i pozbawiony cierpliwości. Zakradł się do obozu przeciwnej drużyny, ale zbyt szybko wydał swoim kotom rozkaz ataku. Przeciwnicy, którzy nie oddalili się jeszcze wystarczająco, przybiegli na miejsce, a dzięki zaradności Pokrzywy, który wybrał większą część swoich wojowników do pozostania w obozie i pilnowania terenu, udało im się wygrać. Mieli znaczącą przewagę liczebną. 
Teraz wszyscy mogli odpocząć po skończonych ćwiczeniach, które okazały się dość męczące. Ona sama zabrała ze sterty małego gryzonia, z którego niewielkiej ranki na szyi wciąż ciekła strużka krwi. Ostatnie łowy Wilczaków przynosiły im szczęście – zwierzyny było wystarczająco, by wyżywić klan.
Miała zamiar dołączyć do przebywającej na skraju obozu grupy mistrzów, z którymi chciała omówić jutrzejszy trening, ale jej uszy wyłapały inną rozmowę.
Jadowita Żmija rozprawiała o czymś żywiołowo. Gdy Lód zwróciła się w tamtą stronę, ujrzała grupę kultystów. Jak zwykle wypoczywali w chwilowych przerwach od swoich obowiązków, ale coś się zmieniło. Nie od dziś wiadomo, że napięcie w Klanie Wilka wzrastało od śmierci Błękitnej Gwiazdy, ale teraz z pysków i zwykle beznamiętnych spojrzeń dało się odczytać wyraźne emocje. Lód domyślała się, skąd mogły się brać. Ledwo co udało im się wyjść z tarapatów, ledwo co Dwunożni, jak można mniemać, na dobre opuścili tereny Klanu Wilka, a chwilowy triumf przerwały kolejne problemy. Wieczorna Gwiazda zdawała się zaniedbywać swoje obowiązki. Uczniowie nie byli mianowani na czas, kult się starzał. Lodowy Omen darzyła swą ciotkę sympatią, ale w każdej grze wybierała nie sentyment i uczucia, a praktyczne zastosowanie. Nie była swoją siostrą. Nie była Lśniącą Szadzią. Nie było nikogo, kto mógłby inaczej pokierować jej myślą. Nie popierała więc sposobu, w jaki kotka rządziła klanem. Była dobra, poczciwa, wierzyła mocno, ale przywództwo to coś znacznie więcej. To coś, co zabiera tak dużą garść kociego życia, że Lód posunęłaby się nawet do nazwania go całkowicie nowym, drugim żywotem, poświęconym i oddanym wyłącznie służbie klanu. Jeśli tego nie robi, jest bezużyteczne, jest niepotrzebne. Jest nie na miejscu.
— Olszowa Kora ma rację. Im dłużej patrzę na nasz klan, tym częściej widzę bandę kociąt w żłobku, niżeli potęgę, którą to siebie lubimy określać. Co za wstyd — syknęła Jadowita Żmija. Obecność Lodowego Omenu zdawała jej się nie przeszkadzać, gdyż nie odpowiedziała na nią choćby powitaniem. Po prostu mówiła dalej, zawzięcie i szorstko, jakby karciła własne kocię. — Gdzie się podziała nasza siła? Czy Wieczorna Gwiazda postradała już rozum? Co po jej śmierci, gdy Wilcza Tajga obejmie władzę? Zaufaliśmy jej, a ona każe nam kajać się przed kotem, który nawet nie należy do kultu? Niedługo będą nam kazać modlić się do Gwiezdnych! Czy nikt w tym gronie nie umie myśleć?
Lód rozejrzała się po gromadzie kotów. Nikt nie zaaprobował zdania wojowniczki, ale nikt również nie zaprzeczył jej słowom. W zasadzie wszystkie koty zdawały się czekać jakiś boski omen, który wskazałby im właściwą ścieżkę. Byli wyraźnie zmieszani; Wieczorna Gwiazda była potomkinią szanowanego Mrocznej Gwiazdy. Została wybrana na zastępczynię przez kota o sławionym powszechnie rozumie, który był uznawany przez wielu i cieszył się szczególnym posłuchem. Dziś zaniechała swoich obowiązków, a przynajmniej nie pełniła swojej funkcji tak, jak ją pełnić powinna. Mistrzyni rozumiała wątpliwości swoich pobratymców. Nie oznaczało to jednak, że tolerowała taki brak szacunku wobec starszego rangą kota.
— Wyklinaj ją tak dalej, a zaraz zwrócisz na siebie wszystkie spojrzenia, Jadowita Żmijo — emocjonalną mieszaninę słów musiał w końcu przerwać Nikły Brzask. Spod ciemnych warg obnażyły się lśniące kły, gdy upomniał wojowniczkę.
— Znalazł się obrońca. Pewnie wieczorami sam modlisz się do Gwie…
Lodowy Omen położyła swoją łapę na łapie koleżanki o smolistym, czarnym futrze. Dopiero teraz Jadowita Żmija spostrzegła przemykającą w cieniu drzew sylwetkę nieświadomej niczego przywódczyni, która najwyraźniej nie zwróciła na nich uwagi, zajęta własnymi sprawami.
Dopiero, gdy kocica się oddaliła, Olszowa Kora, dotąd skupiona w milczeniu, wreszcie zabrała głos. A gdy wypowiedziała pierwsze zdanie, wszystkie oczy zwróciły się w stronę Matki Kultu.
— Być może miejsce wasze jest w żłobku, a nie w kulcie, jeśli nie potraficie się zachować — zrugała ich cierpkim głosem, a zaraz wzięła głęboki wdech. —  To prawda, tylko głupiec mógłby wybrać na zastępcę kota nienależącego do kultu. Przez tyle pokoleń dbaliśmy o przychylność naszych przodków. Cieszy mnie, że to dostrzegacie  — przerwała i otoczyła spojrzeniem tę garstkę kultystów, którzy nie zabrali głosu, wciąż zawahani. — Z pewnością nie byliby zadowoleni z tych, którzy ośmieliliby się ich odrzucić, prawda?
Mistrzyni dostrzegła pojedyncze, jeżące się włoski na karkach tych kultystów, którzy zwrócili uwagę szylkretki. Wymieniali między sobą spojrzenia, kiwali przytakująco głowami. Wszystko to, by nie zostać uznanymi za zdrajców. Zdrajców, którzy wybraliby równie zdradzieckiego lidera ponad Mroczną Puszczę. Czy Lód się z tym zgadzała? Nie do końca. Nie uważała Wieczornej Gwiazdy za zdrajczynię, a za kota zwyczajnie niekompetentnego. Na tyle, by podjąć kontrowersyjną decyzję o powierzeniu władzy nie-kultyście. Wniosek jednak pozostał ten sam – trzeba było coś z tym zrobić.
Choć sama nie sądziła, by Wieczorna Gwiazda była zdrajczynią, uznała, że dla kultystów lepiej byłoby, gdyby w to właśnie wierzyli. Wówczas byliby bardziej skłonni do przerwania jej rządów.
W efekcie Lodowy Omen zastanawiała się, czy zabrać głos. Zwykle odzywała się tylko wtedy, gdy uznawała swoje słowa za wystarczająco potrzebne. Czasami wręcz mówiła z taką ostrożnością, tak dokładnym doborem słów, jak gdyby miała ograniczoną ich ilość do wykorzystania w całym swoim życiu. Tym razem postanowiła się odezwać, a głowy zwróciły się zgodnie w jej stronę, gdy zaczerpnęła oddechu.
— Wybór Wilczej Tajgi to nie samobójczy krok, ale ryzykowny. Na tyle ryzykowny, by podjęcie takiej decyzji przez Wieczorną Gwiazdę powinno nas zaniepokoić — powiedziała. 
Zlustrowała spojrzeniem grupę. Każdy rozglądał się między sobą, czekając na słowo, które ostatecznie przekona ich do zajęcia któregoś stanowiska. Dostrzegła, że jej wypowiedź była dla Wilczaków wymowna; widziała to w ich oczach, w ich spojrzeniach, w sposobie, w jaki przekładali łapę za łapę, unikając konkretnych odpowiedzi. Podświadomie zgadzali się z nią i jej przedmówcami, ale ilu z nich odważyłoby się faktycznie podnieść swoje głosy? Ilu z nich odważyłoby się podważyć czyjeś przywództwo?
Lodowy Omen nauczyła się wątpić w autorytet już wiele, wiele księżyców temu, gdy zaczęła dostrzegać wady swojego ojca. Za dzieciństwa patrzyła na niego z podziwem, dziś myśl o nim budziła jedynie odrazę, obrzydzenie, w najlepszym przypadku po prostu niechęć. To, że ktoś cieszył się posłuchem, nie oznaczało, że jego słowo było absolutne i niepodważalne. Wieczorna Gwiazda mogła trzymać klan w swoich łapach, ale to nie do niej należało decydujące słowo.
— Więc co zamierzamy z tym zrobić? — podjął w końcu Nikły Brzask. Kocur machał wściekle ogonem. — Klan słabnie. Od księżyców nie mieliśmy porządnego lidera. Będziecie tak siedzieć i narzekać?!
— A co mamy zrobić? Wywołać raban na cały klan? — odparła Cisowe Tchnienie. — Podnieść łapę na jedną z nas, jakby nie było nas już wystarczająco mało? Na przywódcę, wobec którego przyrzekliśmy lojalność?
Odpowiedziała im cisza. Nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie. Nikt nie wiedział, po której stronie stanąć, choć zdawało się, że wszystkim jednogłośnie nie podobała się sytuacja.
— Poprośmy Mroczną Puszczę o znak — Kukułcze Gniazdo wysunęła nos ze zwierzyny. W pysku miała kość, którą głośno rozgryzła, a krew osiadła na jej pysku. Oblizała się, rozglądając się po pobratymcach. — Złóżmy kolejną ofiarę. Dużą, uroczystą, pod przewodnictwem Wielkiej Kapłanki. Jeśli poprzednia nie była satysfakcjonująca, na tą muszą odpowiedzieć.
— Nie znamy opinii Zarannej Zjawy — zaprotestował Nikły Brzask. 
— Jej opinia nie ma znaczenia. Jesteśmy wspólnotą. Musi nas wysłuchać — ucięła Olszowa Kora i podniosła się bezceremonialnie. Lód nie spojrzała w jej stronę, ale nie musiała tego robić, by wiedzieć, że skierowała się do kapłanki. Modlitwa pod ich przewodnictwem mogła zadziałać, choć głupim było zakładać pełny odzew od zaświatów. Z duchami przychodziła cierpliwość i ostrożność. Kto ich nie miał, mógł się bardzo zawieść. Niekiedy całe księżyce modlitw nie opłacały się nawet mizernym podmuchem wiatru niosącym wiadomość od ciemnych duchów. Mroczna Puszcza żyła własnym życiem. Wysłuchiwała swoich wyznawców wtedy, gdy miała na to ochotę.

* * *
Powłóczyste korzenie wielkiego drzewa wiły się wokół niego w ciasnym splocie jak sieć rozjuszonych węży. W półmroku przysłoniętym powłoką jesiennej mgły ostro zakończone krawędzie gałęzi wyglądały złowrogo i potężnie. Miejsce, w którym widmo dusz i ich dawnych rozterek nigdy nie blaknęło, a pod osłoną nocy stawało się coraz to jaśniejsze i bardziej wyraziste. Miejsce, w którym martwe historie ożywały, a zapomniani wojownicy podnosili znów swe głosy. To drzewo było nie tylko obszarem sakralnym, ale również symbolem kultu. Było jedynym świadkiem jednej z wielu już złożonych tu ofiar ku czci Bezgwiezdnej Ziemi. Tylko ono swym wszechobecnym, groźnym okiem widziało krew spływającą po ziemi, słowa wypowiadane nad truchłem, szepty modlitw, szepty żądnych pomsty dusz, szepty cierpień żywych i umarłych. Było martwe, ale żyło. Było ślepe, ale widziało. Było chore, ale leczyło rany i koiło umysł. Oto cała tajemnica Ciernistego Drzewa – a przynajmniej ta jej część, która była znana kultystom, niesiona przez legendy i opowieści, którymi usypiało się niesforne kocięta. 
Ciemne sylwetki wyłoniły się z zarośli i otoczyły ciasnym łukiem wielkie drzewo. Jesienne ciepłe barwy okrywały rozmokły od licznych opadów grunt pod ich łapami. Padał orzeźwiający deszcz. Lodowy Omen na chwilę przymknęła oczy, by wsłuchać się w jego brzmienie. Nie każdy zwracał uwagę na słowa przyrody. Większość kotów mówiła - ona zawsze słuchała. 
Nikły Brzask i Kukułcze Gniazdo nieśli zabitego niedawno samotnika, którego wlekli przed drzewo. Gdy ułożyli go w odpowiednim miejscu, oboje odsapnęli i cofnęli się w tłum. 
— Przyznam, że wasze działania są odważne — cisza ustąpiła głosowi Wielkiej Kapłanki. Jej słowa wybrzmiały równie ponuro, jak ponura była aura roztaczająca się wokół Ciernistego Drzewa. — Obyście byli świadomi konsekwencji. 
— Dlatego chcemy spytać przodków o radę — odparła Olszowa Kora. Jej przenikliwe spojrzenie mogłoby poskromić cały świat. — Czego byśmy nie zrobili dla lepszej przyszłości Klanu Wilka? — przerwała, a gdy wypowiedziała kolejne słowa, pobrzmiewały już niższym, cichszym tonem. — Dla swoich córek? 
Zaranna Zjawa wpatrywała się w kotkę w milczeniu. Kultyści nie ośmielili się przerwać tego dziwnego stosunku. Nikt się nie odezwał, choć napięcie wzrastało, jakby dwie kotki miały siebie zaraz zaatakować. Nic takiego się jednak nie stało. Zaranna Zjawa uniosła brwi, i, najwyraźniej świadoma aluzji, przystąpiła do rytuału.
Rozcięte pazurami Wielkiej Kapłanki powłoki skóry samotnika uwolniły gęstą, szkarłatną ciecz, która pociekła na poświęconą ziemię. Kapłanka położyła w kałużce łapę i zamknęła ciało w krwistym okręgu. 
— Ofiarujemy wam duszę tego samotnika, który oddał dla was swoje kruche życie. Niech krew płynąca z jego żył orzeźwi wasze duchy, nakarmi wasze serca, napoi spragnione gardła — podniosła chrapliwy głos, wypowiadając te słowa bez zająknięcia, jak idealnie spamiętaną mantrę. — Nie dopuśćcie, by choćby kropla poszła na zmarnowanie.
Gdy tylko jej głos ucichł, niknąc gdzieś znów w leśnym i deszczowym poszumie, po obu bokach Zarannej Zjawy stanęły Makowy Nów i Mroczna Wizja, w pysku nosząc za kark duże zające. Ominęły stojącą nieruchomo najwyższą z kapłanek i ułożyły w okręgu pozostałe dwie ofiary.
— Składamy wam ciała łownej zwierzyny, która żywi nas w każdym sezonie — mówiła dalej, tonem monotonnym i niezmiennym, którego dziwna nuta wydawała się wręcz niepokojąca. — Bez niej bylibyśmy lichsi od robactwa w ziemi. Ofiarujemy wam jej krew i jej kości. One tkwią w żywym ciele, którego zostaliście dawno pozbawieni.
I najmłodsza członkini kultu, uzdrowicielka o zatwardziałym sercu, która jak nikt inny znała tajemnice skryte w pniach drzew czy słodkich owocach krzewów, na szczycie stosu ułożyła ostrożnie gałązkę cisową. 
— I wreszcie, przyjmijcie bezkrwawą ofiarę. Zioło zrodzone z ziemi, którą dawno temu opuściliście. Niech zwiąże was z nią na nowo.
Po tych słowach nastała kolejna przedłużająca się chwila ciszy. Wszystkie koty skupione były na Ciernistym Drzewie, nie bacząc na zmoczone, wilgotne futro czy chłód szczypiący w nozdrza. Spojrzenia pełne wahania, zadające sobie pytanie: Czy komuś przyjdzie umrzeć?
— Dusze Mrocznej Puszczy, ofiara nasza jest skromna, ale intencje dobre. Pomnijcie całą krew, która polała tę ziemię w wasze imię — kontynuowała Zaranna Zjawa ze starannością i ostrożnością. — Moi pobratymcy zadają sobie pytanie: Czy należy sprzeciwić się Wieczornej Gwieździe i zakończyć jej życie? — po tych słowach na moment zamilkła. Milczało również wiekopomne drzewo. Mądre i wieczne, wsłuchujące się w każde zdanie. — Dajcie im znak. Pokażcie im swoją wolę. Pokażcie im, kto jest wedle was godzien, by rządzić. A jeśli nie jest wam przychylne, by to była Wieczorna Gwiazda, pomóżcie im przelać jej krew raz, a dobrze.
Wiatr wiał nieprzerwanie, głuchym, silnym porywem, aż zawył głośniej, jak gdyby sami przodkowie chcieli dać im znać o swojej obecności. Kultyści ucichli, wsłuchani w te odgłosy jak w najpiękniejszy ptasi śpiew. Lodowy Omen widziała, jak Jadowita Żmija podąża wzrokiem za bladożółtym liściem, który podniesiony przez wiatr spoczął na cierniowej otoczce wokół grobu Mrocznej Gwiazdy.
— Obyście wierzyli mocno — skwitowała tymi słowami Zaranna Zjawa, i obróciwszy się, opuściła teren Ciernistego Drzewa. Za nią podążyły powierniczki – kapłanki, a za nimi z kolei pozostali kultyści, teraz przepełnieni większą dozą pewności. Dla niektórych znak się już pojawił. Inni wciąż go wyczekiwali. Ale jedno było pewne – życie Wieczornej Gwiazdy leżało teraz w ich łapach, a decyzja, którą przyjmą, będzie niosła za sobą ogromne konsekwencje, niezależnie od wybranej ścieżki.
Lodowy Omen nie podążyła za grupą. Choć  uniosły się za nią spojrzenia, swoim milczeniem i wzrokiem wpatrzonym głęboko w Martwe Drzewo dała do zrozumienia, że dla niej nie był to koniec modlitwy.
A przynajmniej tak mogłoby się wydawać tym, których kroki z każdym kolejnym uderzeniem serca tonęły w ponurym szumie życiodajnego deszczu. Gdy ostatnie z nich wydały swój dźwięk, a w najbliższej okolicy nie pozostało żadnej żywej duszy, Lodowy Omen poczęła wpatrywać się najpierw w wysokie gałęzie drzewa, a później w złożoną pod jego szerokim cieniem ofiarę. I chwila dłuższa upłynęła w całkowitym bezgłosie, nim mistrzyni zbliżyła się powoli, w głębokim zamyśleniu do pozostawionej na martwej trawie ofiary. Przesunęła opuszkami palców po krawędziach ciał, nie zwracając uwagi, gdy królicza krew trysnęła na jej futro.  
— Moi przyjaciele was czczą — powiedziała na głos, niby do siebie, choć swój głos kierowała ku duszom. — Zabawne, prawda? Zupełnie jakby oczekiwali po was dobrotliwości. Łaski. Troski nad swoimi wyznawcami jak nad własnymi dziećmi.
Zmrużyła oczy. Lewe ucho zadrgało, kładąc się na moment, gdy jej spojrzenie prześlizgnęło się na otoczony cierniami grób Mrocznej Gwiazdy, na którym wciąż spoczywał pojedynczy listek.
— Ale nie ma w was dobrodziejstwa — mówiła dalej. Przesuwała pazurem po ziemi, plamiąc trawę szkarłatną posoką. — Nie obchodzi was nasz los, tak jak mnie nie obchodzi los tych, których zabijam w wasze imię. Mamy ze sobą dużo wspólnego. Ciekawi mnie — ciągnęła, nie zwracając uwagi na to, że żaden nawet lichy podmuch wiatru nie odpowiadał na jej słowa. — Jak udało wam się to osiągnąć?
Nic. Wszechobecna głusza pozbawiona najmniejszego szeptu, najmniejszego echa odpowiedzi. A mimo to nie czuła się, jakby jej słowa tonęły w powietrzu, bezwartościowe bez nikogo, kto mógłby ich wysłuchać. 
— Z pogardzanych, potępianych dusz do czczonych przodków. Naprawdę znacie się na manipulacji — prawiła tak dalej, z każdym słowem z coraz większym zaangażowaniem, niezniechęcona brakiem odzewu. — To imponujące. Spełniacie pragnienia tych, którzy są na tyle sprytni, by nie dać się oszukać: a czasem i ci sprytni padają ofiarami waszych postępków. Czyżbyście przyjmując z zadowoleniem ofiary nie drwili z tych, którzy się przed wami ślepo kłaniają? 
Nastąpiła kolejna długa przerwa, nasycona natłokiem różnych myśli wędrujących po głowie mistrzyni.  Cisza po raz już kolejny przestrzeliła nieskończone granie zielonych łąk, iglastych lasów i pędzących wzdłuż nich rzek.
— Ja nie chylę głowy. Nie kłaniam się — powiedziała.— Żywi nazwaliby to pychą. Ale żywi niewiele rzeczy potrafią nazwać prawidłowo.
Zawiał wiatr, chłodny poryw jesiennej pogody. Deszcz nie ustępował, ale stał się lżejszy, teraz ledwo kropiąc. Poruszał gałęziami, które wiły się w blasku świecącej tarczy księżyca.
— Wy za to dobrze znacie różnicę.
Po raz ostatni położyła łapę na złożonej w tym miejscu ofierze.
— Dajcie Klanowi Wilka dobrą przyszłość — powiedziała. Jej ton stał się lodowaty. Bezpośrednio przedstawiła to, czego chciała. — Nieważne, jakie wskażecie narzędzie, by ten cel osiągnąć. Dajcie nam potęgę. A wtedy ta potęga sprawi, że wasze imię rozniesie się tak daleko, jak daleko wędrują jaskółki, gdy ziemię przysypuje śnieg. Ofiary tak obfite jak dzisiejsza koty będą wam składać każdej nocy. A kto się na to nie zgodzi, zginie z mojej łapy. Chcecie krwi? Przeleje się krew. Chcecie bólu? Lament będzie roznosił się aż po krańce lasów. Czegokolwiek chcecie, dostaniecie to, jeśli, na Bezgwiezdną Ziemię, pomożecie Klanowi Wilka wreszcie wzrosnąć w siłę. Czas postawić kres słabym liderom i nieumiejętnemu przywództwu — mówiła dalej, głosem tak chłodno spokojnym, pustym i całkowicie martwym od środka, że mógłby brzmieć niemal przerażająco.
Podniosła łapę, a świeża wciąż krew, którą umorusane były poduszki, kropiła na ciemnozieloną trawę. 
Gdzieś w oddali rozległo się pohukiwanie sowy.

* * * 
Następny poranek przyszedł z błogim spokojem i obiecującą, łagodną dość pogodą. Po wczorajszym obfitym deszczu nawodniła się roślinność, a rozmokłe gleby zdążyły całkiem powysychać. Nie oznaczało to, że nie było błota – wojownicy wciąż musieli uważać, jak stąpali, by nie połamać sobie kończyn. 
Złociste słońce oblewało las promienistą łuną, a samo rozjaśniało niebo jasnym, oślepiającym światłem. Budziły się słowiki, śpiewając swoje melodie w koronach drzew. Łanie wychylały się z leśnych gąszczów, myszy wychodziły ze swoich norek. Ślimaki i inne robactwo ulubiły sobie ziemię świeżo po wilgotnych opadach deszczu. 
Paranne patrole - graniczny i łowiecki - wcześnie wyruszyły z obozu. Jeśli ufać słownym przekazom wojowników, Wilcza Tajga wstała dziś lewą łapą i jest bardziej nerwowa, niż zwykle. Być może niektórzy z Wilczaków poczuli już jakiś przypływ nagłych dreszczy pod skórą. Czy zły humor mógł być wynikiem tego, że do uszu zastępczyni w jakiś sposób doszły informacje o coraz większym niezadowoleniu klanowiczów z obecnej sytuacji?
Lód rozważałaby taką możliwość. Jako jedną z tysiąca innych. Można było się nad tym zastanawiać, próbować prześcignąć los – ale można było także zająć się bardziej naglącymi sprawami niż powód czyichś porannych humorków. Choć odkąd wstała jej myśli poniekąd wracały do wczorajszego wieczora i do słów, które wypowiedziała nad starym drzewem, nie poddała się im i pozostała skupiona na obowiązkach, z których nikt nie mógł jej zwolnić. Jako że kotka nie została wybrana na żaden z patroli, postanowiła dołączyć do grupki mistrzów wylegującej się na małym skrawku słońca nieprzyćmionym przez cienie wysokich drzew iglastych. Spędziła z nimi większość dnia, najpierw na planowaniu treningu, a potem na samym już szkoleniu - dlatego była zadowolona, gdy mogła wreszcie odsapnąć po całym angażującym dniu pracy i napoić się chwilą upragnionej, potrzebnej samotności. Wówczas czasu do wieczora zostało niewiele, a gdy nadszedł zmierzch i znacząca część klanu zapadła w słodki sen, ona wyłoniła się ze swojego legowiska. Mgła po zmroku szczególnie ograniczała widoczność. Białą szatą przysłoniła pasma lasów i wraz z rosą witała koty, które o tej porze postanowiły opuścić bezpieczne obozowisko.
A nie było ich szczególnie dużo. Nie od dziś wiadomo było, że kult pozbawiony właściwej opieki, starzał się. Jak gdyby cały ten rozwój, przez który przechodzili przez całe księżyce, nie miał żadnego zupełnie znaczenia.
Rozpoczynał się czas łowów. Tylko księżyc był ich świadkiem, tylko on swym wszechogarniającym okiem mógł ujrzeć polany skąpane w niewinnej krwi, mieniące się szkarłacią.
Lodowy Omen skinęła głową Kukułczemu Gniazdu, gdy mijała ją przy wyjściu z obozowiska. Kotka pełniła swoją wartę, przepuszczając współbratymców, na których przedzie kroczyła Wieczorna Gwiazda. Sama Lodowy Omen kroczyła w ciszy, z głową na wysokości barków, doskonale wiedząc, co działo się za plecami jej ciotki. Nie powiedziała jej jednak nic. Nie ostrzegła przed wzrastającym niezadowoleniem. Widziała spojrzenia kultystów, którzy także nie omieszkali się niczego  powiedzieć. Honor nie był dla nich ważną wartością. Kultyści odznaczali się przebiegłością. Sprytem polegającym na oszustwie i szachrajstwu. Choć owych oszustw i szachrajstw Lód się nieraz dopuściła, to miała w sobie tą garść honoru i przyzwoitości, by nigdy nie łamać własnych zasad – zawsze ostrzegała tych, których rozum i rozsądek szanowała. Wieczorna Gwiazda była dobrym kotem, ale Lód szacunek do niej miała tylko za uczucia, której waga nigdy nie mogła się równać przywódczej mądrości i zaradności. Milczała więc, doskonale znając szepty rozbiegające się tam, gdzie tego jej uszy dosłyszeć nie mogły.
 Gdy weszli już w głęboki las, przywódczyni zatrzymała się i wydała kolejne polecenia.
— Dobierzcie się w pary i oby wasze dzisiejsze łowy okazały się udane. Chryzantemowa Krew zostaje ze mną — ledwo wypowiedziała te słowa, a wszyscy posłusznie wykonali rozkaz, jak gdyby ich umysły żadną brudną i złorzeczną myślą w stosunku do liderki nie były zmącone.
Stara Chryzantemowa Krew swoim ciałem nie mogła już dorównać młodzieży. Po księżycach służby wzięła należną sobie odrobinę ulgi i spokoju.
Minęła się z Mroczną Wizją i Jadowitą Żmiją. W przeciwną stronę pomaszerowały sylwetki Cisowego Tchnienia i Olszowej Kory; matka z córką zniknęły gdzieś w zachodniej części lasu. Niedaleko Zaranna Zjawa z Makowym Nowiem jak najrychlej prześmignęły nad wpół-obumarłym krzewem jeżyn.
Lodowy Omen za to poszła z Nikłym Brzaskiem. Kocur był impulsywny i pełny gniewu, ale umiał z nich dobrze skorzystać. Nie znała nikogo o równie odważnym sercu. Stanąłby do walki z wilkiem. 
— Mroczna Puszcza milczy. Nie zesłała żadnych znaków — prychnął.
— Może źle patrzysz — odparła Lód lekkim tonem. Delikatny cień uśmiechu zawitał na moment na jej pysku.
— Sugerujesz, że jestem ślepy?! — warknął.
— Nie. Tylko głupi.
Już otworzył pysk, żeby zrewanżować się równie trafną ripostą, gdy jakiś szmer, cichy szelest wydobył się po jej prawicy. Stanęła, nasłuchując, a wojownik zrobił to samo. Wtedy czarne, smoliste futro upstrzone licznymi rozjaśnieniami prześmignęło jak cień między drzewami. Ledwo widoczne w powszechnej nocnej ciemności, wprawiło Nikły Brzask w niepokój. Kocur nastroszył się, jak gdyby zobaczył stado dzikich psów – i być może miał w tym trochę racji, bo równego zagrożenia mogliby się spodziewać od zastępczyni. Co ona tu robiła? Czyżby któryś z kultystów nie dotrzymał tajemnicy i postanowił wyjawić zastępczyni o ich niezbyt przychylnym nastawieniu do obecnej władzy?
Wielu mogłoby zinterpretować pojawienie się Wilczej Tajgi jako znak od Mrocznej Puszczy. Znak, który mógł być jednocześnie przychylny, jak i zwiastować nieszczęście. Lód jednak wcale nie myślała o Mrocznej Puszczy. 
— Stój — głos miała zlodowaciały jak jezioro w Porze Nagich Drzew. Mówiła szeptem, choć głośnym na tyle, by zwrócić uwagę swojej ciotki. Ciotki, którą Lód znała bardzo dobrze. Ciotki, która stanowiła jej najbliższą pozostałą przy życiu rodzinę. Nie chciała jej krzywdzić i miała nadzieję, że nie będzie musiała. Ale gdyby była to konieczność, nie zawahałaby się ani przez chwilę.
 — Uważaj, do kogo mówisz — syknęła Wilcza Tajga. Obróciła się w ich stronę i podeszła bliżej. Było coś innego w sposobie, jaki chodziła. Nie był to krok taktyczny, ostrożny – krok, który mała Lód podłapała od swojej ciotki. To był krok pełen werwy, nieuważny, który mógłby z łatwością zaalarmować wroga lub przepłoszyć zwierzynę. — Lepiej milcz i wysłuchaj, co mam do powiedzenia, jeśli nie chcesz tego żałować.
Błękitne oczy zmrużyły się. To był ten wyraz charakterystyczny dla Lód, który pojawiał się zawsze, gdy coś analizowała. Uniosła wyżej podbródek. Wilcza Tajga rzadko kiedy była tak pochopna w wypowiadaniu gróźb. Przykładała do słów ogromną wagę. To ona pierwsza dała jej przykład tego, ile można nimi zdziałać, kiedy się potrafi. Teraz wyglądała na poddenerwowaną, ale i dumną jednocześnie. 
Co takiego przydarzyło się zastępczyni?
Czyżby była zła na swoją siostrzenicę, dowiedziawszy się, że pośrednio uczestniczy w spisku? Że milczała na temat kultystów i ich podejściu do władzy?
Nawet Wilcza Tajga, która w odpowiedniej sytuacji potrafiła być sroga, nie wydawała się na tyle wierna Wieczornej Gwieździe, by postawić ją wyżej od córki swojej ukochanej siostry - być może jedynym, co jej po niej pozostało. Lodowy Omen była ostrożna, ale nie sądziła, by groźby kotki mogły stać się rzeczywistością. Być może blefowała, chcąc zmusić ją do wycofania się z konfliktu, aby mistrzyni nie ucierpiała, gdyby jakiekolwiek plotki dotarły do uszu Wieczornej Gwiazdy. 
— Więc mów.
— Przekażcie swoim, żeby jutro gdy wzejdzie księżyc spotkali się ze mną przy Opuszczonym Obozowisku  — powiedziała, choć ton jej głosu zabrzmiał prawie jak rozkaz – nieznoszący sprzeciwu. 
— Dlaczego mielibyśmy ci ufać? — spytała Lodowy Omen. — Wiesz więcej, niż mówisz.
— To nie są negocjacje — zastępczyni uniosła wyżej podbródek. Patrzyła na nich jak na mrówki, które mogłaby zdeptać pojedynczym krokiem. — Ciekawe, co by pomyślał Mroczna Gwiazda, gdyby zobaczył twój upór. Ale czy muszę to mówić? Dobrze wiesz, że nie byłby zachwycony. Znasz go prawie, jakbyś go słyszała...
Serce mistrzyni zabiło szybciej. Nie była głupia; nie dopytywała się, nie pokazała po sobie zaskoczenia. Jedynie zmrużyła bardziej oczy, chłonąc lodowatym wzrokiem stojącą przed nią kotkę. I nagle wybudził się jej umysł, kropki łączyły się w jedną całość. Wiedziała. Obie wiedziały – Lodowy Omen poznała to po przenikliwych zielonych oczach, które patrzyły na nią z zauważalnym tylko dla niej uśmiechem. Wytrzymała spojrzenie, tak samo jak musiała wytrzymać ciężar wiedzy. Kocica była wystarczająco miła, by ją ostrzec, ale nie powinna była tego robić. Lód dla niej nie zrobiłaby tego samego.
Nikły Brzask nie zdawał sobie z niczego sprawy. Wydawał się zbity z tropu.
— Nie podoba mi się twój wyraz twarzy — burknął szeptem w stronę Lód.
— Tak?
— Masz go zawsze, gdy myślisz. A gdy myślisz, to znaczy, że coś się dzieje — rozwinął zniechęcony. 
— Pozwól, że moimi myślami będę martwić się sama — odrzekła.
— Zamierzacie tak gadać ze sobą pół dnia? — prychnęła czarna kotka. 
— Lodowy Omen ma rację. Skąd wiemy, że możemy ci zaufać? — ostry głos wojownika rozbrzmiał jak piorun uderzający o ziemię. — Uważasz nas za głupich? To może być zasadzka. Czemu mielibyśmy nie zabić cię na miejscu? Błąkasz się po miejscach, w których nie powinno cię nawet być! Zdrajczyni wybrana przez zdrajczynię!
— Nie słyszałeś, co mówiłam, szczeniaku? — syknęła kotka. Położyła po sobie uszy, ujawniając szereg zębów i zbliżyła się do niego pyskiem tak, że nawet Lód czuła na sobie jej oddech. — Powinniście być wdzięczni, że jeszcze was nie pozabijałam. Już dawno powinniście tu przede mną klękać! Oto rozmawiacie z Sosnową Igłą. Duszą wprost z głębin Bezgwiezdnej Ziemi przybywającą z pomocą, o którą sami prosiliście. Dzielną wojowniczką, która żyła za życia najsłynniejszych przywódców. Która widziała potęgę Klanu Wilka na własne oczy! — przechwalała się, z dumą w iskrzących zielonych oczach. — To pod moją łapą ginęli najwięksi wyznawcy Klanu Gwiazdy! Ha! Gdybyście widzieli strach w ich oczach! Wszyscy się mnie obawiali! Wy też powinniście, jeśli nie uszanujecie mojej czci. 
Nikły Brzask, kocur przepełniony całymi pokładami dumy, furiat zdolny zabić kogoś o byle słowo, przypadł natychmiast do ziemi, jakby jakiś cud objawił mu się prosto na oczy. Zaczął mówić coś do siebie pod nosem, zachwycony i przerażony jednocześnie. Lód stała, jak wcześniej, wciąż nie mogąc się otrząsnąć z częściowego szoku. Na zewnątrz jednak ukazywała tylko obojętność, gdy wbiła wzrok w zielone ślepia swojej własnej ciotki… A raczej kogoś, kto przejął jej ciało. Kotka natychmiast skierowała gniewne spojrzenie ku Lód, która stała nieruchomo jak głaz i czci oddać jej bynajmniej nie zamierzała.
— A ty na co czekasz?
— Niewiele jest w tobie godności jak na duszę z Mrocznej Puszczy — odparła Lód głosem monotonnym i beznamiętnym, przyglądając się jej w poszukiwaniu innych zmian w zachowaniu. Chociaż mistrzyni z natury była podejrzliwa, nie sądziła, żeby stojący przed nią… byt… kłamał. Wiedziała, że Mroczna Gwiazda ją trenował. Tajemnicę tą znała tylko Jadowita Żmija, która nie była tak lekkomyślna, by zdradzić tak poufną informację kotu, który nie należał do kultu. Zwłaszcza, że nawet najbardziej zaufani jego członkowie o tym nie wiedzieli. 
— Nikt ci nie mówił, żeby nie zadzierać z duszami?
— Trzeba by było odznaczać się wyjątkową głupotą, żeby zaatakować swoje własne koty — powiedziała beztrosko. — A podejrzewam, że za głupią się nie uważasz — dodała, choć nie trzeba było wyjątkowej spostrzegawczości, żeby uznać, że Sosnowa Igła nie grzeszyła inteligencją. — Nie chwal się tylko prawdziwą tożsamością w klanie. Przybyłaś tu, by nam pomóc. Robiąc zamieszanie osiągniesz przeciwny skutek. A na to nie możemy sobie pozwolić, jeśli chcesz, by został jeszcze ktokolwiek, kto będzie cię czcić.
Kocica wyraźnie nie załapała aluzji, a resztą wypowiedzi zdawała się nie przejmować. Wyminęła ich tylko, na odchodne rzucając im długie spojrzenie.
— Nie pouczaj mnie — prychnęła. — Pamiętajcie, co wam mówiłam. Nie będę się powtarzać.
I faktycznie, gdy dotarli do Wieczornej Gwiazdy, rozdzieliwszy się już z kotką, większość kultystów już się zeszła. Jednej z par udało się zdobyć samotnika, który chwilę później padł trupem na ziemi, jako comiesięczna ofiara składana ku czci Mrocznej Puszczy. A gdy nie było śladu po większej ilości potencjalnych celów, cała grupa kotów ruszyła w wędrówkę przez las w kierunku obozu. W międzyczasie, gdy szli nad brzegiem jeziora, Lód patrzyła na spokojną taflę i latające nad nią komary. Wydeptana piaszczysta przełaj wiodła ich do domu, a wokół przyjazne im drzewa pachniały jesiennymi pyłkami. Drogę przebyli w dziwacznej ciszy. Blisko ze sobą związanych kultystów nagle coś podzieliło, jakaś niewidzialna ściana postawiona między Wieczorną Gwiazdą, a całą resztą. Gdyby Lód potrafiła choćby w jakiejś namiastce odczuwać współczucie, pewnie by je odczuwała. Teraz ciotkę mogła obdarzyć jedynie chłodnym szacunkiem, pozbawionym jednak sentymentów. Obroniłaby ją, gdyby nie była przywódczynią. Ale w chwili, gdy podjęła się tak ważnej roli, ściągnęła na siebie obowiązek. Kultyści mieli prawo odebrać to, co się im należało.
Gdy dotarli do obozu, Lodowy Omen od razu podeszła do Olszowej Kory. Matka Kultu wylizywała sobie właśnie łapy i podbrzusze, ubrudzone w błocie, które łatwo odznaczało się na jaśniejszych częściach jej sierści. 
— Jutro o wschodzie księżyca przyjdź pod Opuszczone Obozowisko. Bądź ostrożna i przekaż tą wiadomość innym kultystom — poleciła jej, i zaraz dostrzegła cień zainteresowania na pysku wojowniczki. Pokiwała głową i zaraz obróciwszy się dołączyła do grupki innych członków kultu. Lodowy Omen położyła się na swoim własnym legowisku, marząc tylko o tym, by zamknąć oczy. Choć w głowie wciąż miała mętlik, a wspomnienie słów, które wypłynęły z ust Wilczej Tajgi wciąż wywoływało dreszcze. Tej nocy nie miała ochotę na spotkanie ze zmarłym przywódcą. Chciała jedynie odpocząć.

* * *
Jak gdyby siły wyższe wysłuchały jej próśb, wyspała się co najmniej wyśmienicie. Odpoczynek dał jej czas, by zregenerować ciało i uporządkować myśli. Niestety owe myśli wróciły do niej już w momencie, w którym tylko wysunęła się z obozowiska, do którego zaczęły już wpadać pierwsze nieśmiałe promienie słoneczne. Wilczacy chodzili pochmurni, niezadowoleni, niektórzy oburzeni wręcz zachowaniem zastępczyni, która ponoć panoszyła się bardziej, niż zwykle. Tak mało wiedzieli. Ale wyprowadzanie ich z błędu spowodowałoby jeszcze więcej chaosu. Niepotrzebnego chaosu.
Gdy nadszedł wieczór, a łuk słonecznego światła schował się już za horyzontem, kultyści zgodnie wyszli z legowisk. Wszyscy już spali; w obozie było cicho, słychać było tylko melodie grane przez świerszcze. Tam i z powrotem chodził wartownik, po raz kolejny – kultysta. Tym razem padło na Jadowitą Żmiję, która bez słowa przepuściła ich przez próg obozu. Sami udali się podobną trasą, co dnia wczorajszego – szybciej jednak przybyli do obozu pozostawionego tu swego czasu przez Dwunożnych. Przytulne, choć przerażające ślady działalności ludzkiej odcisnęły swoje piętno na ich terytoriach i pozostały tu w postaci tego małego skrawka ziemi usianej legowiskami stworzonymi z dziwnego materiału, niepodobnego do tych, które można było zebrać w lesie. Dwunożni, istoty pełne tajemnic. 
Czekali sporo. Lodowy Omen rozsiadła się przy którymś z namiotów, choć jej uszy nieustannie czuwały, postawione. Nie mogła się zrelaksować, odpocząć w oczekiwaniu na przybycie dawnej kultystki. Wszędzie szukała zagrożenia. Od tego miejsca pałała dziwna energia. Dwunożni wynieśli się stąd już dawno, a jednak ich smród wciąż unosił się w pobliżu, budząc nieprzyjemne wspomnienia. Gdyby nie to, byłoby to całkiem porządne miejsce wypoczynku, które niejednemu wojownikowi zastąpiłoby dawną Wierzbową Zatoczkę, teraz będącą tylko przykrym dowodem ich przekleństwa.
— Czy możemy już wiedzieć, na co czekamy? — spytał się ktoś zniecierpliwiony, gdy po kolejnych uderzeniach serca nie zjawił się nikt. 
— Na mnie — wtedy pojawiła się kotka. Ciało Wilczej Tajgi, choć zachowujące się… inaczej. Niepodobnie do kotki, nienaturalnie. Pewne czynności, jakie wykonywała, sposób, w jaki chodziła czy nawet to dumne, aroganckie spojrzenie, zdawały się iluzją lub jakimś dziwnym wytworem, który zwyczajnie nie pasował do twarzy zastępczyni. 
Grupa kultystów zawrzała. Nastroszyli futro, posyłali kotce wrogie spojrzenia, niektórzy wysuwali już pazury, by ją zaatakować. Zasadzka – taka była ich pierwsza myśl. Wieczorna Gwiazda dowiedziała się o wszystkim, o ich nielojalności i ofiarach złożonych Mrocznej Puszczy i posłała Wilczą Tajgę, by wymierzyła im sprawiedliwość. Pozbyła się buntowników. Tak mogli jednak myśleć tylko głupcy. A zauważywszy, że Lodowy Omen i Nikły Brzask jako jedyni stali względnie niewzruszeni, i w ich stronę co niektórzy posłali zaskoczone spojrzenia. Wtedy kocica poczęła mówić.
— Zamordujemy Wieczorną Gwiazdę, a wtedy klan znajdzie się pod moim przewodnictwem. 
Rozległy się pojedyncze zmieszane odgłosy rozmawiających między sobą kotów. Wilcza Tajga, która z kultem miała niewiele wspólnego, nagle wie o wszystkich ich planach? Posypały się nieufne spojrzenia, co niektórzy zaczęli wskazywać na siebie palcami – kto powiedział zbyt dużo? Kto ich wydał? Początkowe zaniepokojenie przerodziło się we wrzawę. Wszystkie głosy ucichły jednak po następnych słowach zastępczyni:
 — Niedawno prosiliście swoich przodków o radę w kwestii tego, co zrobić z waszą nieszczęsną liderką. I wasze modły zostały wysłuchane. Ja, Sosnowa Igła, przybyłam z zaświatów, by wam pomóc — zaczęła mówić o sobie jak o jakimś rodzaju bogini czy innego tworu, którego należało czcić. Mówiła tak, jakby otaczające ją koty były zbyt prymitywne, by pojąć jej słowa. — Poprowadzi was sama Mroczna Puszcza!
Najwyraźniej oczekiwała natychmiastowej aprobaty, bo gdy odezwała się Olszowa Kora, Sosnowa Igła wydawała się niezadowolona.
— Skąd możemy wiedzieć, czy mówisz prawdę? — spytała zaraz. Matka Kultu wystąpiła przed tłum, mierząc srogim spojrzeniem Sosnową Igłę. — Może to podstęp. Może jesteś tylko Wilczą Tajgą, która szuka dowodu, że jesteśmy przeciwni Wieczornej Gwieździe. Która w jakiś sposób usłyszała nasze modlitwy, które nie są jej sprawą. Czyżbyś nas śledziła? — rzuciła oschle i po krótkiej przerwie kontynuowała. — A może jesteś niesprzyjającym duchem, który po osiągnięciu władzy rozmiecie nasz klan w pył. W obu przypadkach nie mamy powodu, by ci ufać.
— Ha! Dobre sobie — zaśmiała się  Sosnowa Igła. — Mroczna Puszcza miałaby wybijać swoich własnych wyznawców? Nie wiedziałam, że kult stał się tak głupi od mojej śmierci! — prychnęła. — Z kim ja rozmawiam, z kociętami w żłobku? Tak skrzeczycie za plecami Wieczornej Gwiazdy, a jak sam duch przychodzi i wyciąga do was łapę, to tchórzycie jak stado myszy. Mogłabym jednym słowem zmieść was wszystkich z powierzchni świata, więc doceńcie to, że zechciałam z wami rozmawiać.
Kultyści z każdym kolejnym słowem wydawali się coraz bardziej zawahani - najwidoczniej niektórzy naprawdę obawiali się kotki, nawet jeśli jej słowa miały okazać się czcze. Wymieniali się spojrzeniami, nie wierząc jej do końca i wreszcie, po dłuższej chwili milczenia, odezwał się jeden z nich. 
— Nie wiem jak wy, ale ja nie widzę powodu, dla którego miałaby kłamać — stwierdził Nikły Brzask. — Wiedziała, gdzie nas szukać — zauważył. — A jeśli nawet, jest nas więcej. Jeśli będzie próbowała kombinować, to ją zabijemy.
Sosnowa Igła wydała z siebie ciche parsknięcie przesączone kpiną. Jak gdyby wątpiła, aby którykolwiek z kultystów mógł naprawdę zrobić jej krzywdę. 
— Pierwsi kultyści. Podaj imiona tych, od których wszystko się zaczęło — rozkazała Olszowa Kora, ignorując słowa młodszego wojownika.  Oprócz niej jeszcze wielu innych kultystów na domniemaną duszę patrzyło sceptycznie. 
— Kult założył Jastrzębia Gwiazda. Razem z Wiśniowym Świtem i Irgowym Nektarem byłyśmy jednymi z pierwszych jego członków — miauknęła dumnie. Puszyła się jak paw, gdy pyski kultystów zwracały się ku sobie w nagłym przypływie zrozumienia. — Zanim Mroczna Gwiazda został liderem, Irgowy Nektar poprowadziła akcję mającą na celu obalenie Wielkiej Gwiazdy. Wyobraźcie sobie, że gdy Wiśniowy Świt, prawowita zastępczyni, oddała pałeczkę Mrocznej Gwieździe, Chłodny Omen zrobiłby omal ambaras na cały klan! Próbował odciągnąć Wiśnię od tej decyzji, twierdząc, że jego ojciec jest zdeprawowany. Tak, zgadza się, nie zawsze był takim przykładnym kultystą — przekręciła głowę w pokracznym uśmiechu. — Ach, a dawno temu przez naszego kochanego lidera przemówił sam Klan Gwiazdy! Niektórzy nazywali go wtedy Jasną Gwiazdą. Tak się zdenerwował, że ukarał własne dzieci. 
Na pysku czarnej kocicy zawidniał prześmiewczy uśmiech, gdy tylko skończyła mówić. Cieszyła się, że mogła udowodnić kultystom, że mylą się, nie wierząc jej słowu. Nie była przecież "byle" śmiertelnikiem i to w dodatku zdradzieckim, a duchem, któremu należała się cześć. Żałosne.
Całemu widowisku Lód przyglądała się bez słowa, bez emocji, w całkowitym milczeniu, choć miała ochotę prychnąć. Ktoś taki nie mógł rządzić dobrze.
— To nie może być Wilcza Tajga — stwierdziła Mroczna Wizja. — Musimy jej posłuchać. Musimy obalić Wieczorną Gwiazdę. Nie widzicie? Mroczna Puszcza przemówiła!
— Chociaż jedna mądra — mruknęła dusza i zaczęła przechadzać się wokół zebranych. Część kotów przypadła do ziemi lub pochyliła głowy, gdy ta ich mijała, jak gdyby objawił się im sam cud. I można to było tak nazwać – w końcu nieczęsto ma się okazję porozmawiać z mrocznym duchem we własnej osobie. Nic dziwnego, że część kultystów wciąż nie mogła otrząsnąć się z szoku.
— Więc co zrobimy? — spytała Makowy Nów, przywracając wszystkich do rzeczywistości. 
Z pyska błysnęły opętanej kocicy szeregi zębów, które szczerzyła w szaleństwie, jakby nie mogła się już doczekać rozlewu krwi.
 — To proste. Na następnym polowaniu na samotników zakończymy jej życie. Ufa wam. Wy odetniecie jej drogę ucieczki, ja ją zabiję i wszyscy na tym skorzystają. 
Lód, po czasie nieustannego milczenia i obserwowania rozwoju sytuacji, wreszcie postanowiła się odezwać.
— A jak zamierzasz wyjaśnić jej nagłą śmierć klanowi? — spytała Lód. Sosnowa Igła była najwyraźniej największym przeciwieństwem zdrowego rozsądku. 
— Kto potrzebuje wyjaśnienia? — odparła lekceważąco dusza z głębin Bezgwiezdnej Ziemi. Zniżyła ton, a w oczach błyskała jej żądza władzy. — Zabijemy wszystkich, którzy się sprzeciwią. 
— I wybijemy pół klanu? — odpowiedziała czarno-biała mistrzyni. Podniosła się. Oczy skupione wokół Sosnowej Igły teraz zwróciły się ku niej.— Twój plan to czysta głupota.
— Zrzućmy winę na samotników — podsunęła Mroczna Wizja. — Grupa z nich postanowiła zemścić się na jednym z nas za ich regularne przeganianie i mordowanie przez patrole. Nikt temu nie zaprzeczy. 
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami. 
— Ostatnim razem udało nam się zabić tylko jednego samotnika — zauważyła Makowy Nów. — Wieczorna Gwiazda może uznać, że to za mała ofiara i jutrzejszego dnia znów ruszymy na polowanie. Wtedy będzie dobra okazja.
— Fantastycznie — Sosnowa Igła kłapnęła szczękami, niemal przerywając mistrzyni w środku zdania. — Niech więc poleje się krew.

* * *
Kolejna noc zdawała się zaskakująco spokojna. Nic nie zwiastowało tego, co miało się zaraz wydarzyć. Lód trzymała głowę w dole, gdy szła wraz z innymi kultystami przez las. Przekroczyli rzekę jakiś czas temu, a teraz szli wśród drzew w poszukiwaniu choć jednej żywej duszy. Przywódczyni nie odzywała się, ale wyraźnie wyczuwała nieprzyjemną atmosferę wśród kultystów. Lód podejrzewała jednak, że liderce nie przyszłoby do głowy, żeby podnieśli na nią łapę. Była kultystką, wnuczką Mrocznej Gwiazdy, poświęciła kultowi wiele, miała dobre i odważne serce. Ale wierność w kulcie polegała na czymś innym. Działali jako grupa i jako grupa mogli zwrócić się przeciw jednostce.
Sosnowa Igła miała tu na nich czekać. Cała grupa kotów zatrzymała się w jednym momencie na znak Wieczornej Gwiazdy.
— Niech każdy zapoluje dziś pojedynczo. Być może w ten sposób uda nam się znaleźć więcej samotników — poleciła liderka.
Jednak pierwszy raz od wielu księżyców, nikt rozkazu nie posłuchał. Wszyscy stali jak stali, część zmieniła lekko swoje pozycje. Z początku dezorientacja na twarzy liderki zmieniła się w zaskoczenie, gdy tylko zrozumiała, że tak naprawdę kult zatacza wokół niej koło. Ale było już za późno – szansa na ucieczkę przepadła, gdy ostatni z nich domknęli przestrzeń i zamknęli Wieczorną Gwiazdę w okręgu, o ironio przypominającym ten, jaki zakreślano krwią na składanych ofiarach. 
— Co robicie? — powiedziała ostro przywódczyni. Zjeżyły się jej włoski na karku. 
— Taki los zdrajców — syknął Nikły Brzask. — Najpierw dajesz władzę w posiadanie kotu spoza kultu, potem zaniedbujesz go i doprowadzasz do stanu, w którym jest nas ledwie garstka, a co się dzieje teraz? Najlepsi kultyści siedzą bez uczniów. Marnują się ich zdolności do przekazywania wiedzy, podczas gdy potulni wyznawcy Gwiazdek otrzymują swoich uczniów! To sabotaż! — warknął, odsłaniając kły. 
Oczy Wieczornej Gwiazdy zaiskrzyły gniewem. Jej oczy zetknęły się z oczami Lód, która stała obojętna. Zdrada rozbłysła na twarzy liderki. Ktoś, z kim przecież tak się znała, teraz stał tu i maczał swoje łapy w okropnej, możnaby myśleć, zbrodni. 
— Więzy rodzinne muszą odejść na dalszy plan, gdy chodzi o przyszłość klanu — powiedziała cicho Lód. — Oby twoja dusza trafiła bezpiecznie do Mrocznej Puszczy. Tam się tobą zaopiekują.
Tylko tyle mogła zrobić dla ciotki. Z zarośli wyłoniła się czarna sylwetka, która, oblizawszy pysk, jak gdyby przed oczyma widniał jej już smak władzy, przemknęła między kultystami i stanęła pysk w pysk z obecną przywódczynią, wlepiając w nią głodne ślepia. Wieczorna Gwiazda otworzyła szerzej oczy z niedowierzania. Nie tylko rodzina, nie tylko kultyści, których uważała za sojuszników, ale również zastępczyni, którą sama przecież wybrała.
— Żegnaj, Wieczorna Gwiazdo — wypowiedziała te słowa. I już miała chwycić za gardło liderki, gdy ta odepchnęła ją od siebie łapą z wysuniętymi pazurami. Krew pociekła po pysku Sosnowej Igły, która teraz zawyła z wściekłości. W świetle księżyca obie, silne, potężne kotki walczyły ze sobą, ale Wieczorna Gwiazda nie miała żadnych szans. Co udawało jej się zadać cios Sosnowej Igle, to kultyści odbierali, podgryzając ją od tyłu niczym stado hien. Liderka była po prostu skazana na niepowodzenie - walcząc, otwierała jeszcze bardziej swe rany i w efekcie szybciej się wykrwawiała, lecz gdyby ułożyła się na ziemi, zostałaby z łatwością zabita. Nie było z tej sytuacji wyjścia.
Ciało padło na ziemię, oczy znieruchomiały w wyrazie walki. Krew wciąż brudziła pysk liderki, jej pazury wciąż sterczały wysunięte. Przynajmniej zachowała godność w obliczu śmierci. Nie każdy to potrafił.
Wśród kultystów rozległy się zadowolone okrzyki. Szturchali siebie, wykrzykiwali imię Sosnowej Igły w nagłym przypływie triumfu, przed oczami mając już wizję na nowo potężnego Klanu Wilka. Klanu Wilka, który dostali w spadku od przodków. W końcu kto mógł poprowadzić klan lepiej niż sama Mroczna Puszcza?
Ale Lód nie była wcale zadowolona. Dla niej to był początek kolejnej walki. Z niekompetentnej liderki do furiatki – nic nie było lepsze.
Spojrzała na ciało Wieczornej Gwiazdy. Krew wciąż ciekła z ran, brukając ziemię. Lód poczuła zbierającą się w oczach wilgoć, która szybko przeminęła, gdy tylko zamrugała. Co za dziwne uczucie.
Nie dotarło do niej, gdy na rozkaz Sosnowej Igły kultyści zaciągnęli ciało Wieczornej Gwiazdy pod młodą sosenkę i tam już je pozostawili, polnymi ziołami tylko szybko ukrywając wszelki ślad zapachowy.

* * *
Ciało Wieczornej Gwiazdy zostało przywleczone do obozowiska, gdzie odbył się uroczysty pogrzeb. Kultyści zadbali o to idealnie. Wczesnym rankiem Sosnowa Igła wysłała rutynowe patrole, złożone głównie z kultystów, którzy "znaleźli" zwłoki pod młodym drzewkiem sosnowym.
Obozem poruszyło. Wilczacy nie spodziewali się ujrzenia zwłok własnej liderki przytarganych do klanu. Najciężej tą wieść przyjęły najbliższe ciotce Gwiazdnicowe Niebo i Muszlowa Łapa.
Teraz na stary pień wskoczyła czarna kotka. Uniosła brodę wysoko, ledwo powstrzymywała uśmiech. Lód potrafiła wyczytać zadowolenie z jej oczu. Chciała władzy. Z całą pewnością. 
Bliscy przywódczyni okryli się jednak w żałobie i ledwo zwracali uwagę na swoją nową liderkę. Lód dostrzegła Gwiazdnicę, której łzy wylane na pogrzebie dawno już wyschły, a teraz wpatrywała się pusto we własne łapy. Długo czuwała przy zwłokach swojej ukochanej, gładząc językiem futro na jej szyi, jakby miała nadzieję, że uda jej się wyczuć puls. Jednak duszy kotki już tu dawno nie było. Nawet bezuczuciowej zwykle Lód zrobiło się żal wojowniczki. To nie był jej konflikt, nie powinna cierpieć w jego skutkach. Ale Wieczorna Gwiazda musiała ponieść śmierć, prędzej czy później. Sama wystawiła się na to ryzyko, a konsekwencje musiały nadejść.
— Pożegnaliśmy dziś naszą przywódczynię, Wieczorną Gwiazdę. Dla wielu to przykra i niespodziewana wiadomość — zaczęła mówić czarna kotka. Nie była dobrą aktorką. Jej słowa były puste, pozbawione uczuć. Ani trochę nie przejęła się śmiercią liderki. — Zaatakowali ją samotnicy. Nie mieli w tym żadnych korzyści. Musieli z żądzy zemsty podnieść na nią łapę. Być może za swoich przyjaciół, których nasze patrole pozbawiły życia — ciągnęła dalej. — To z pewnością nie jest to, co chcielibyście dziś usłyszeć, ale mimo nieszczęśliwych zdarzeń musimy iść dalej. Klan Wilka nie zaopiekuje się sobą sam, zwłaszcza teraz, gdy jest słabszy, niż zazwyczaj. Dlatego chciałabym, teraz już jako pełnoprawna przywódczyni, nadać zaszczytne miejsce zastępcy kotce, która będzie przy moim boku, gdy będę odzyskiwać utraconą dawno potęgę Klanu Wilka. Jadowita Żmijo?
Wojowniczka wydawała się zaskoczona, ale początkowy szok szybko ukryła pod płaszczem dumy. Uniosła wysoko podbródek i wystąpiła z tłumu, gdy klan zaczął skandować imię nowej zastępczyni.
— Sama pragnę przyjąć imię Sosnowej Gwiazdy, by oddać naszej zmarłej przywódczyni, której ciało znaleziono pod drzewem sosnowym, należną jej cześć.
Teraz rozległy się kolejne głosy klanowiczów wykrzykujących nowe imię Wilczej Tajgi, nie mając zupełnie świadomości, że w jej słowach; a raczej w słowach, które w usta wcisnęła jej Sosnowa Igła, nie było ani grama prawdy.
Od teraz to pod jej łapami miał znaleźć się klan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz