Kilka księżyców temu
"Co z ciebie za uczennica medyka?! Twoja rodzicielka na twoich oczach odchodzi ku Gwiezdnym, a ty co robisz całymi dniami? Zbierasz chwasty, przekładasz je bezsensownie z jednego miejsca, na drugie i myślisz, że świetnie wywiązujesz się ze swoich obowiązków! Wstyd i hańba!"
Dreszcz przebiegł jej przez całe ciało, a ciemne mroczki zasnuwały pole widzenia. Czuła jak serce wali jej w piersi niczym tafla wodospadu; zdawało jej się, że tonie.
— Ćmia Łapo? Wszystko w porządku, twoja matka potrzebuje twojej pomocy — Dotarły do niej słowa Judaszowcowego Pocałunku. Były niczym chłodny wiatr, które rozwiał jej mętlik w głowie. No tak... Zawaliła raz, ale przecież istnieje jeszcze szansa, aby zadośćuczynić... Prawda?
"Weź się w garść! Mokre Oko pożałowała już swojej decyzji pewnie nie jeden raz, nie pozwól, aby opuściła Cię kompletnie..."
— J-już! — wykrzyknęła i całkowicie oddała się obowiązkom. Gdy młoda adeptka rozpoczęła oględziny białej wojowniczki, kocur usunął się delikatnie w cień. Ani na moment jednak nie odwrócił spojrzenia jesiennych ślepiów od swojej siostrzenicy; obserwował każdy jej ruch, jakby oceniał jej starania i poziom wiedzy, nawet jeśli sam nie miał zielonego pojęcia o medykamentach i sztuce pomagania chorym. Za twardą, pełną skupienia maską iskrzyła duma.
Kilka dni po spotkaniu medyków i mianowaniu
"Jesteś nieporadna i wiecznie przerażona; czy byłaby to jakakolwiek nowość? Nikt by się nie zdziwił na widok takiego nędznego robaka jak ty wczepionego w bok uczennicy"
No tak. To by było żałosne. Zawsze była słabsza, mniej przebojowa, bardziej nieporadna. Zaćmienie była jej wzorem, jej przystania i pociechą. Kochała siostrę całym sercem, kochała ją nawet bardziej od samego Klanu Gwiazdy. Zrobiłaby dla niej wszystko; wystarczy, że ta by ją poprosiła.
Teraz jednak jej światopogląd się zachwiał. Ona została wyróżniona. Nie jest już terminatorką, a asystentką. Powinna być na równi z Liściastym Futrem. Powinna być tak samo kompetentna, czuć się tak samo pewnie w legowisku, co starsza kotka.
"Czemu..."
To słowo dudniło jej w głowie niemal nieustannie. Nie rozumiała, nie potrafiła pojąć, dlaczego została mianowana. Uczyły się razem, zbierały zioła razem, często nawet zajmowały się chorymi wspólnie. Ćmi Księżyc czuła ogromne wyrzuty sumienia, strach, że siostra ją znienawidzi. Oddałaby każdą rangę w Klanie Klifu, tylko aby być blisko swojej ukochanej Zaćmienie.
Spotkanie w Sadzawce, jak jej się wydawało, nie przyniosło jej ani krzty dobrego. Przepowiednia była iście koszmarna, a do tego nie miała pojęcia, co mogła zwiastować. Liściaste Futerko próbowała rozpocząć z nią rozmowę, wyciągnąć wspólnie jakieś wnioski, ale żadne słowo nie wyleciało z wykrzywionego, zaciśniętego pyszczka srebrnej; jedynie rozszerzone, rozedrgane oczy były portalem do jej wstrząśniętego wnętrza. Nie naciskała. Dała młodszej asystentce czas, aby samodzielnie przetrawić to wszystko, co się stało; liczyła, że niezwykle rozwinięte życie wewnętrzne Ćmiego Księżyca pozwoli rozwikłać zagadkę snu. Niestety, bladooka nigdy jeszcze nie czuła się tak zagubiona, tak samotna ze swoimi przemyśleniami i obawami.
Niezwykle frasowało ja też zachowanie Czereśniowej Gałązki. Starsza nie dzieliła z nimi przepowiedni. Podobnie jak Zaćmiona Łapa; siostra jednak nie wydawała się tak wstrząśnięta, jak pozostałe kotki, więc mniejsza wyszła z założenia, że nasłano na nią przyjemniejszą wizję. Medyczka za to była chodzącym kłębkiem nerwów. Widać było, że coś się stało. Ruchy miała niechlujne i pełne chaosu; można by było pomyśleć, że to jedynie z powodu podeszłego wieku, ale Ćma nie widziała takiego zachowania u żadnego innego starszego. Często, podczas nieprzespanych nocy, dostrzegała, że szylkretka również nie potrafi zmrużyć oka. Przekręca się z boku na bok, mamroczę i rzuca ogonem we wszystkie strony. Musiała przyznać się do tego, że pary razy to właśnie fioletowooka była powodem, przez który nie mogła zasnąć. W końcu zebrała się w sobie i zaproponowała, aby wspólnie zażyły po kilka nasionek maku. Dopiero wtedy, wspólnie otumanione, odpłynęły.
Nawet te niesamowite, acz malutkie ziarenka nie mogły rozwiązać wszystkich jej problemów. Bała się snów. Bała się, że te straszne uczucie powróci.
Była coraz słabsza, a pogoda stawała się gorsza i gorsza, a to znaczyło, że chorzy będą mnożyć się jak grzyby po deszczu. Na samą myśl o srogiej Porze Nagich Drzew chciało jej się szlochać. Wiedziała, że nie miałaby siły zajmować się potrzebującymi. Nie zasługiwała na bycie asystentką.
Oczy jej się zamykały; na uderzenie serca wydawało jej się, że zasypia, ale szybko otwierała oczy, kręciła głową i deptała się po przedniej łapie, aby rozbudzić organizm. Powinna coś zrobić; cokolwiek...
— Och! Ćmi Księżyc, jak dobrze, że Cię widzę — Głos wuja wyrwał ją z sennej zadumy. Nieumyślnie unikała kocura. Wiedziała, że najpewniej będzie chciał pogratulować jej mianowania oraz dowiedzieć się co nieco o spotkaniu. Uważała, że nie zasługiwała ani na pochwałę, ani nawet na samą nową rangę, a o wydarzeniach z sadzawki marzyła, aby zapomnieć. Serce jednak pękało i lgnęło do czekoladowego, który już wiele razy okazywał się dla niej największym wsparciem.
— A-a... — wydukała niezręcznie, ale gula stanęła jej w gardle. Zamilkła speszona. Widziała kątem oka, jak ślepia Judasza zamieniają się w niewielki szparki. Zacisnęła szczękę, starała się nie ruszać.
— Chciałem złożyć Ci najszczersze gratulację. Zakończenie szkolenia i mianowanie na asystenta w tak młodym wieku to nie lada wyczyn. Powinnaś być z siebie niezwykle dumna. Klan Gwiazdy na pewno jest z ciebie niezwykle dumny. — Ostatnie zdanie wypowiedział bardzo donośnie i wyraźnie, naciskał na każde słowo, aby wybrzmiało z odpowiednim tonem. Mimo lisiego wyrazu pyska oczy nie były chytre, a raczej pełne podziwu i sympatii. Ćma wolałaby, żeby patrzył na nią w każdy inny sposób, byle nie tak.
— D-dziękuje... — wyszeptała, nie podnosząc wzroku. Była szczerze zdziwiona, że udało jej się cokolwiek powiedzieć. Nie była pewna, czy od powrotu z dzielenia snów, powiedziała więcej niż jedno słowo. Milczenie było jej najlepszym przyjacielem i śmiertelnym wrogiem.
— Coś cię dręczy, Ćmi Księżycu? Czy aby Spotkanie Medyków i śnienie z Klanem Gwiazdy nie spełniło twoich oczekiwań? — zapytał. Dudnienie w głowie kotki narastało; w pewnym momencie musiała aż zacisnąć ślepia. Nagle jednak nastała cisza; jakby jakaś tajemna łapa zgarnęła wszystkie kłębiące się myśli i zabrała ze sobą. Wiedziała, że musi to wykorzystać. Ten moment jasności umysłu... To było coś, na co czekała od paru wschodów słońca.
— S-sen... On nie był... D-dobry, wujku. — Do przemęczonych, zaspanych oczu napłynęły jej łzy.
<Dżudasz?>
wyleczeni: Czereśniowa Gałązka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz