Porą Opadających Liści
Od ich ostatniego spotkania coś się zmieniło. Stworzył się między nimi jakiś dystans, a on sam stał się… Niedostępny? Nadal spotykali się na rozmowach, żartowali… Coś jednak było nie tak. Nie wiedziała, czy było to za sprawą niepewności bądź strachu, że rozpowie to, co zdecydował się jej pokazać. Zdawała sobie za to sprawę, że ten stan rzeczy nie był zbytnio zdrowy.W wolnym czasie jak najczęściej starała się odwiedzać Salomona, który nadal był zamknięty w sobie. Nie zdążyła go dobrze poznać, mimo to jednak żywiła do niego jakiś szacunek i chęć zrozumienia. Widziała, że nie przepadał za jej towarzystwem - wiecznie na nią warczał i raz nawet prawie ją uderzył, gdy spytała o jakieś delikatnie historie z dzieciństwa. Widziała jednak, że było mu trudno i zapewne musiał dać wiele z siebie, by powściągnąć emocje.
Leżała rozciągnięta na trawie, bezskutecznie próbując wsłuchać się w ptasie trele i szum wody. Ale jak miała się nie dekoncentrować, gdy Judasz spoczywał u jej boku i nie wzdygał się pod jej dotykiem? Z błogim westchnieniem wciągnęła do nozdrzy woń kwiatów i odprężyła najlepiej, jak potrafiła. Wtuliła pysk w futro kocura i trwała tak w bezruchu, póki pośród ciszy rozległ się jego głos.
– Chcesz usłyszeć coś o moim dzieciństwie? – Zapytał niby niedbale, choć poczuła, jak pod jego skórą napinają się mięśnie.
Tak, chciała. I to nawet bardzo. Nie miała jednak pewności, co spowodowało taką nagła zmianę. Niegdyś musiała go błagać o opowiedzenie, a ten i tak nie ulegał jej słowom, z uporem trwając przy tak drażliwym temacie.
– Czasem warto wyrzucić z siebie ciężkie chwile – szepnęła łagodnie, spoglądając mu wprost w oczy. Jak bardzo, bardzo, bardzo kochała te tęczówki… Przerażało ją jednak to, jak dużo skrywały cierpienia i bólu. Więcej, niż by ktokolwiek był w stanie unieść. Nie wiedziała, czy zdawał sobie z tego sprawę. Ten jednak dalej unosił ten ciężar, ale co, jeśli kiedyś w końcu się złamie?
Usłyszała z jego strony ciche westchnienie i wręcz namacalnie poczuła wewnętrzną walkę, jaką właśnie ze sobą toczył. Wydawał się tak zagubiony. Delikatnie musnęła ogonem jego bok, jak gdyby nakłaniając, by w końcu przestał się ukrywać z poczuciem winy i wyrzucił je u jej stóp.
Usłyszała głęboki oddech, jaki zabrał i zdała sobie sprawę, że za chwilę rozpocznie opowieść.
– Urodziłem się w domostwie – rozpoczął zwyczajnie, nie patrząc jej w oczy. – Niegdyś wołali na mnie Rozkwit, a na moich braci, którzy jak ja wyłonili się z łona Lilii, naszej matki, Sepia i Orzeł. Ojciec… Nie był aktywny w naszym życiu. Grom wiecznie nas wyśmiewał, poniżał, a matka… Mu na to pozwalała. A może tego nie widziała – rzucił z żalem, podświadomie wysuwając pazury. – Byłem bardzo zżyty z moimi braćmi. Potrafiliśmy przegadać cały dzień i noc, i śmiać się do rozpuku z byle błahostek. Oni jednak mieli coś, czego ja nie posiadałem – dodał cicho i niemrawo. – Sepia był mądry. Posiadał wiedzę tak dużą, że nawet ciężko było mi to pojąć. Zawsze zachwycał całą rodzinę zabawnymi, a zarazem idealnie wyważonymi anegdotkami. Wszystko obracał w żart. A Orzeł… On po prostu był silny. Koty w mieście czuły przed nim respekt, mimo jego młodego wieku, a sam był z tego dumny i kochał się popisywać. A ja? – zaśmiał się sucho. – Ja byłem nikim. Byłem głupi, cherlawy, chorowity, niezdarny. I niby kochający rodzice by tak nie powiedzieli o dziecku – tu zrobił dłuższą przerwę. – Ale mój ojciec nie kochał. Uwielbiał ze mnie szydzić. Na początku kierował swoją wzgardę ku naszej „niechcianej” jego zdaniem trójce, ale w końcu cały ciężar przeniósł na mnie. Bo oni mogli mu się jeszcze przydać. I jak na zawołanie zaczęliśmy dorastać. Ale szczęście nic nie jest wieczne, prawda? Orzeł stał się dumny. Popisywał się przed ojcem, dla poklasku spluwał w moja stronę i dręczył. Tak właśnie rozpoczęło się piekło.
Gdzieś wtedy narodził się młody. Nie jest to jednak najważniejsze. Czułem się tak bardzo źle. Cierpienie przygniatało mnie z każdej strony. Chciałem je odrzucić. I proszę, jak na zawołanie natrafiła się okazja. Byliśmy w ogrodzie – szepnął cicho, głosem przepełnionym bólem, a jego oczy stały się szkliste. – Miałem taką jedną ulubioną szyszkę. Korzystałem z niej dość często. Była moją ukochaną zabawką, otrzymaną od matki, była gestem miłości. A wtedy zjawił się on. – rzekł ponuro. – Wrzasnął na mnie, że mam mu oddać moją jedyną zabawkę. Odmówiłem. Tak bardzo nie chciałem, pragnąłem w końcu być wolny, żeby przestał mnie dręczyć. Więc się postawiłem. Ale on nie odpuścił tak łatwo; splunął na mnie i powiedział, że mnie zabije. Że rozpruje mój brzuch, wyrzuci na wierzch moje bebechy, ponieważ nawet one są bezużyteczne – złapał wielki haust powietrza, jak gdyby się dusił. – Wtedy go popchnąłem. Mógłbym bronić się tym, że ogród był piękny i równo przycięty – szepnął z grobowym uśmiechem. – Ale były w nim także kamienie. Sparaliżowany obserwowałem, jak jego krew rozbryzgała się po trawie i zbroczyła moje futro. Ale to nie było najgorsze. Ojciec tak bardzo na mnie wrzeszczał. Że mnie zabije, że mnie nienawidzi. I zabrał się za mnie. Po piętnastym uderzeniu przestałem liczyć. Czułem tylko ból – wyznał pusto. – I wtedy zjawiła się ona. Ta cicha, uległa kotka, która dawała wrażenie, że nigdy mnie nie kochała. Nie chciała. Lilia rzuciła się na Groma z wrzaskiem, kurczowo próbując go ode mnie odczepić z błagalnym wzrokiem, jak gdyby prosząc, bym uciekał. Więc… Uciekłem. Życie w lesie przez kilka następnych dni było ciężkie. Nie umiałem walczyć ani polować, miałem wręcz wrażenie, że ledwo trzymam się na powierzchni. I wtedy przyszli oni. – nie uszła jej uwadze ulga wypisana na pysku Judasza, gdy ten wspominał tamten dzień. – On i Salomon, jak wyjaśnił mi później Sepia, od dawna chcieli do mnie dołączyć. Ojciec trzymał ich jednak pod kloszem i nawet posunął się nieraz do kar cielesnych. Jednak niczym błogosławieństwo spłynął na nich dzień, gdy dwunożni zabrali Groma do obcinacza. W końcu się wyrwali. I jak dowiedziałem się później, matki też nie było, ponieważ umarła w mojej obronie. We trójkę jednak lepiej radziliśmy sobie z problemami. Sepia posiadał duże umiejętności łowieckie, więc utrzymywał nas przy życiu. Ale co – wtrącił z suchym uśmiechem. – Żadna historia nie kończy się dobrze. Ojciec dalej znajdował ucieczkę w znęcaniu się nad nami. Ale nie personalnie. Jak dowiedziałem się później, Grom wcale nie porzucił naszego tematu. Miał dość duże wtyki w mieście. Więc do czego niedawno się posunął? – zadał pytanie, nie oczekując odpowiedzi. – Jakieś trzy księżyce temu zaczął nasyłać na nas różne koty. Oni… Oni zabili Sepię – wtrącił łamiącym się głosem. – To miało być ostrzeżenie. Za każdym razem, jak przychodzą, biją nas dosłownie do nieprzytomności i szydzą. Raz nawet za poleceniem mojego ojca zmuszali mnie do tak podłych i obrzydliwych rzeczy, aż nie uwierzyłem, że jestem nędzny i nie zacząłem korzystać z tytułu Judasz Niewierny. Nie chcę tak żyć.
I w tym momencie zadała sobie pytanie, jak można trzymać sobie tak wiele bólu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz