Szła przez las, starając się ukoić zszargane nerwy. Olcha ponownie próbowała porozmawiać z nią na temat powiększenia rodziny. Kolejny raz Iskrzący Krok czuła się tak, jakby pętla na jej gardle została jeszcze bardziej zaciśnięta. Drżącymi z przerażenia łapami stawiała kolejne kroki, wsłuchując się w szelest leśnej ściółki. Jej uszy nerwowo drgały, nawet gdy wyłapały zwykły trel ptaków.
Przed oczami miała smutny, ściskający za serce, wyraz pyszczka Olchy.
Przed oczami miała smutny, ściskający za serce, wyraz pyszczka Olchy.
Uciekła niczym tchórz, chociaż wiedziała, ile bólu sprawia swojej partnerce. Tęsknym wzrokiem spojrzała w stronę odległej granicy z klanem wilka. Chciała ponownie spotkać się z burym liderem. Porozmawiać, odetchnąć od codziennych zmartwień... Tęskniła za nim. Tak po prostu.
Miała wrażenie, że tylko bury jest w stanie ją zrozumieć. Jakby wdepnęli w to samo, grząskie bagno.
Iskrzący Krok już wiele razy podważała swoją lojalność względem klanu klifu. Prawa była taka, że trzymał ją tam tylko ojciec - Barwinkowy Podmuch, którego stan zdrowia pogarszał się z dnia na dzień. Niedawno po zakończeniu szkolenia Droździego Trelu, kocur został odsunięty od obowiązków wojownika. Teraz całe dnie mógł spędzać na zasłużonym odpoczynku, dzisiaj widziała go, jak odwiedzał medyków oraz chorych. Ponoć Melon wylądował tam przez skręcenie łapy, zaś Muchomor przez niestrawność.
— Hej córeczko, wszystko dobrze? — podskoczyła, słysząc przyjemny dla ucha głos czarno-białego starszego. Nerwowo pokiwała głową, przebierając łapami — Córeczko, nie okłamuj mnie. A teraz chodź, opowiesz mi, co takiego cię trapi — zamruczał, łapą klepiąc miejsce obok siebie.
Szylkretka nieśmiało podeszła do ojca, ignorując dziwne łaskotanie mchu w poduszki jej łap.
Powoli, krok za krokiem zbliżała się do niego, aż usiadła w odległości jakiegoś kocięcego kroku. Spuściła głowę, nawet nie wiedząc od czego ma zacząć opowiadanie. Cała gama emocji buzowała w niej od końcówki ogona aż po krańce uszu. Gubiła się w tym, sprawiała wrażenie, jakby tonęła i nie potrafiła zaczerpnąć powietrza.
Źrenice kotki zwężyły się w szparki, zaś oddech przyśpieszył niebezpiecznie.
Barwinek poklepał ją ogonem po grzbiecie, przyciągając do siebie. Szylkretka nawet nie protestowała. Po prostu wtuliła się w jego miękkie futro, wybuchając gorzkim szlochem. Zacisnęła pazury na kępkach sierści kocura, wczepiając się w niego desperacko.
Między szlochem a urywanym oddechem, wojowniczka dawała radę wydusić z siebie tylko pojedyncze słowa. Chaotycznie mówiła o tym, że nie rozumie własnych uczuć, że nie kocha Olchowego Serca tak, jak ruda kocica kocha ją. Że kotka chce powiększyć rodzinę, na co Iskrzący Krok nie jest ani trochę gotowa, że tego zwyczajnie nie chce. Nieśmiało mamrotała, że najchętniej by uciekła z klanu, jednak Barwinek ją tutaj trzyma.
Chciała uciec, zacząć nowe życie. Może odejść do klanu wilka, do jej bratniej duszy, jak czasem określała Wróblową Gwiazdę...
Przez zaciśnięte gardło kotki wydobyła się cicha prośba o pomoc. Bo skoro tylko Barwinkowi mogła się zwierzyć... musiała też poprosić go chociaż o radę. Była w kropce, cała sytuacja zabrnęła zbyt daleko, zaś ona nie miała drogi odwrotu.
< Barwinku? >
Wyleczeni: Muchomorowa Cętka, Melonowy Pysk
Jejciu skarbek 🥺
OdpowiedzUsuń