Dzisiaj tak jak zawsze, wszystko z reguły normalnie. Ojciec opiekował się nimi, inne dzieciaki rozrabiały a ona wraz z Rudzikiem siedzieli z boku. Woleli trzymać się z dala, on przez strach, ona przez to, że w towarzystwie się rozmawia. A dlaczego “z reguły”? Mogłaby pominąć to stwierdzenie, jednak zmysł obserwacji mocno wbił jej się w łebek. Przychodziło wiele kotów, wiele odchodziło. Każdy ich ruch został zaobserwowany przez małomówną istotkę. Nawet ten najmniejszy. Nie był on dość istotny, lecz widziała już wiele kotów i przynajmniej teraz widzi, że każdy jest inny. Był czarny kocur z białym brzuchem oraz skarpetkami, przychodzący do Chrobotkowego Obłoku. Biały z czarnymi plamami, czasem przyglądający się Orzechowemu Zmierzchu jak ich karmiła, tak samo inny rudy. Do tego jeszcze inny biały z czarnymi plamami (dużo ich coś), który jakby gapił się przez chwilę w jej tatę, z utęsknieniem. Pewnie jej się przewidziało. Bo ten kot, zazwyczaj był obojętny. Ale przychodził nie raz troszeńkę bliżej od swojej stałej pozycji. Ich zapamiętała najlepiej. Byli też inni, jeszcze bardziej inni. Jeszcze bardziej zagadkowi. Nigdy nie powiedziała nic do nikogo sama z siebie, z własnej woli. Raz czy dwa dostała pytanie, jak ma na imię. Odpowiadała, by nie być niegrzeczna. Osobiście wolała kulturalne zachowanie i je preferowała. Dziwne, czemu niektóre koty wyglądały na raczej chętnych do bójek niż do pomocy. Co było ciekawego w tworzeniu dram? Nic.
Był już późny wieczór. Po dosyć ciepłym dniu, nastał czas, gdy wiatr lekko powiewa we wszystkie strony. Taki orzeźwiający, bo nie potrafił się równać z typowym podczas burzy. Tamten podobno był dosyć mocny zawsze. Ten jej się podobał. Jak tylko mogła, właśnie wtedy wychodziła, obserwując obóz skąpany w pomarańczowym świetle. Spowolniony rytm życia. To, jak wszyscy kładą się spać, odliczając wartowników. Wtedy wszyscy byli do siebie podobni. Robili to samo, rozmawiali na podobne tematy. Ble ble, czy fajnie spędziłeś dzień, ble ble, jak było na polowaniu. Według niej, koty które naprawdę siebie znają, nie potrzebują słów, więc właśnie ten punkt dnia był najgorszy, czyli wspólne rozmowy. Co ona tak daje? Wzruszyła ramionami. Nigdy tego nie zrozumie. Woli siedzieć cicho, miś krzyczeć ciągle. Wstała powoli z legowiska. Tatuś spał. Był zbyt zmęczony i chyba dziś nie pójdzie na patrol. Kto wie. Nikt. Postanowiła nie interweniować w sprawy Jabłka. Pokręciła lekko głową. Miała wyjść na zewnątrz. Kolorowe światło kusiło ją na tyle mocno, że już stała przy wyjściu. Usłyszała cichutkie kroki za nią. Obróciła łebek. Rudy kocurek skulona podszedł do niej powoli. Trząsł się jak galareta.
-G-g-gdzie i-idziesz? - zapytał cichutko. Łapą wskazała zewnętrze. Dziwne to było, dlaczego tak się bał czegokolwiek. Sama też obawiała się wielu rzeczy, ale nie rodziny!
- Chodź- miauknęła wstając z przysiadu. Podreptała trochę do przodu, lecz skapnęła się, że Rudzik za nią nie idzie.
- Chodź! - powtórzyła.
Był już późny wieczór. Po dosyć ciepłym dniu, nastał czas, gdy wiatr lekko powiewa we wszystkie strony. Taki orzeźwiający, bo nie potrafił się równać z typowym podczas burzy. Tamten podobno był dosyć mocny zawsze. Ten jej się podobał. Jak tylko mogła, właśnie wtedy wychodziła, obserwując obóz skąpany w pomarańczowym świetle. Spowolniony rytm życia. To, jak wszyscy kładą się spać, odliczając wartowników. Wtedy wszyscy byli do siebie podobni. Robili to samo, rozmawiali na podobne tematy. Ble ble, czy fajnie spędziłeś dzień, ble ble, jak było na polowaniu. Według niej, koty które naprawdę siebie znają, nie potrzebują słów, więc właśnie ten punkt dnia był najgorszy, czyli wspólne rozmowy. Co ona tak daje? Wzruszyła ramionami. Nigdy tego nie zrozumie. Woli siedzieć cicho, miś krzyczeć ciągle. Wstała powoli z legowiska. Tatuś spał. Był zbyt zmęczony i chyba dziś nie pójdzie na patrol. Kto wie. Nikt. Postanowiła nie interweniować w sprawy Jabłka. Pokręciła lekko głową. Miała wyjść na zewnątrz. Kolorowe światło kusiło ją na tyle mocno, że już stała przy wyjściu. Usłyszała cichutkie kroki za nią. Obróciła łebek. Rudy kocurek skulona podszedł do niej powoli. Trząsł się jak galareta.
-G-g-gdzie i-idziesz? - zapytał cichutko. Łapą wskazała zewnętrze. Dziwne to było, dlaczego tak się bał czegokolwiek. Sama też obawiała się wielu rzeczy, ale nie rodziny!
- Chodź- miauknęła wstając z przysiadu. Podreptała trochę do przodu, lecz skapnęła się, że Rudzik za nią nie idzie.
- Chodź! - powtórzyła.
<Rudzik?uwuwu>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz