Lis znajdował się w pobliżu i zdołał wywęszyć dwójkę kotów. Rudy drapieżnik rozglądał się, aby załapać kontakt wzrokowy z nowymi ofiarami.
Świtająca Maska stanął przed Konwaliowym Sercem, zasłaniając ją swoim ciałem. Instynkt nakazywał mu ochronić ukochaną za wszelką cenę. Mógł zginąć, ale teraz go to nie obchodziło. Nie wiedział, które z kociąt okaże się do niego podobne, może żadne. I tak większość z nowonarodzonych trafi do klanu burzy, a nie wilka. Tylko... Zyskał rodzinę. Dzięki żółtookiej poczuł coś, czego nigdy nie zdołał odczuć przy Sójczym Gnieździe, Trzcinowym Brzegu czy Ciężkim Kroku.
Docenienie. Zrozumienie. I miłość.
- Na mój znak uciekasz stąd. Przychodzisz dopiero z małymi. Będę codziennie czekał przy granicy, tam gdzie zwykle. Odgonię go. Znam moje terytorium jak własny ogon - miauknął szeptem do czarnej. Zasługiwała na dalsze życie. On sam, mimo uczucia samotności w sercu, wolał dożyć chociaż do pełnej dorosłości.
- Nie! Zginiesz - pisnęła przerażona Konwaliowe Serce.
- Jeśli ty zostaniesz, to umrzesz ty i... nasze dzieci. - Zdziwił się, z jaką łatwością zdołał nazwać nielegalne bękarty. Nie utożsamiał ich jako małe przekleństwa, a cudowne kocięta. Jego i ukochanej Konwalii.
Medyczka przez chwilę patrzyła smutno na partnera. Wolała zostać, zdołał zauważyć to w jej sporzeniu. Cicho w myślach wyszeptał zwykłe "nie", próbując przemówić w ten sposób do niej.
- Idź. Poradzę sobie - powiedział.
Konwaliowe Serce jęknęła i ze łzami w oczach odbiegła na tyle, ile pozwalały maleństwa, skryte w jej wnętrzu.
Świtająca Maska rozejrzał się po otoczeniu, szukając najbliższego drzewa. Wyszedł z kryjówki, gdy w głowie wymyślił drogę ucieczki.
Czas na zmierzenie się z drapieżnikiem. Mógł za to przypłacić życiem. Nie pozwoli sobie na żaden błąd. W imieniu swoim, w imieniu Kownawlii, w imieniu nielegalnych kociąt.
- Ty tam! Ruda dupo! Tutaj jestem! - krzyknął, zwracając na siebie uwagę lisa. - Tak groźnie wyglądasz, a wyglądasz jak obsrany mech! - Lynx syknął kilka razy.
Wrogowi nie trzeba było powtarzać dwa razy. Ruszył od razu. Świtająca Maska odwrócił się i zaczął biec. Miał niewiele czasu. Wiatr smagał jego futro, a serce przyspieszyło, bijąc coraz szybciej, jakby zaraz zamierzało wyskoczyć z piersi. Skupiał wzrok morskich oczu na drzewo. Wystarczy dobiec, wskoczyć, wspiąć się i odczekać. Nic trudnego, prawda?
Z sekundy na sekundę czuł nadchodzące zmęczenie. Mimo adrenaliny jego ciało słabło. Płowy dopingował siebie samego w myślach. Nie podda się. Odgoni wroga i uratuje życie swojej rodziny. Jedynej i prawdziwej, której poświęci swoje życie na tyle, ile zdoła.
Prawie się wywrócił o leżący na ziemi kamień. Z niepokoju ugryzl się w język, czując po chwili metaliczny posmak w swoich ustach.
W końcu dotarł na drzewo. Wspiął się wysoko, bardzo szybkimi ruchami, ciągle mając przed oczami rodzinę. Usiadł na w miarę stabilnej gałęzi. Spojrzał na lisa, który okrążał roślinę, powarkując złowrogo. Drapieżnik odszedł wściekły.
Świtająca Maska dyszał ciężko. Nie potrafił opanować oddechu. Dopiero po odejściu złego stwora dotarł do niego ogrom odczuwanego strachu. Przez chwilę nie czuł własnych łap, w wyniku czego wysunął pazury i wszczepił się mocno w korę drzewa. Przymknął oczy, wzdychając z ulgą.
Uratował ją. Uratował ich dzieci. Dokonał niemożliwego. Zaśmiał się głośno, nie potrafił przestać. W jego głowie zatańczyły szaleńcze myśli, a z oczu popłynęły łzy. Mimo początkowego niepokoju radość rozlała się po nim, jak nigdy dotąd.
- To jest życie! - krzyknął ni to do siebie, ni to do lisa, odchodzącego w swoim kierunku z zawieszonym łbem.
Nie wnikał, co wywołało w nim atak radości. Ruch albo świadomość ochrony najcenniejszej wartości, otrzymanej od losu, w który i tak nie wierzył? To nie było ważne. Liczyła się tylko radość i szybki powrót do klanu wilka bez dziwnego wyrazu pyska.
***
Szedł przez las, trzymając w pysku puchatą kulkę o czarnej sierści w białe plamy. Przemierzał połacie znanego sobie terenu, po raz kolejny powtarzając w głowie kilka wersji zdarzeń, o których będzie musiał powiedzieć klanowi. Normalny wojownik nie przynosi kocięcia z patrolu. Specjalnie zgłosił się u Iglastej Gwiazdy na kontrolę terenu wraz ze swoim bratem, Ciężkim Krokiem, i jego uczennicą, Pierzastą Łapą. Ubłagał u nieco starszego od siebie rozdzielenie się.
Pierwotnie mieli spotkać się w nocy, jednak zaglądał na miejsce ich spotkań podczas każdego patrolu. Wspólklanowiczom tłumaczył, że chciał przegonić ewentualnych natrętów z klanu burzy, bo u nich to same ciepłe kluchy. Na początku spotykał się z dziwnymi spojrzeniami, z czasem reszta zaakceptowała dziwne chęci Świtającej Maski.
Nie obchodziło go to. Liczyła się tylko jego malutka córeczka, własne, cudowne maleństwo. Taka podobna do mamy.
Miał cichą nadzieję, że nikt nie skojarzy wyglądu kotki z Konwaliowym Serce. Wtedy musiałby zostać poważnie ukarany. Dodatkowo Potrójny Krok wkurzyłby się jak nigdy dotąd. Mimo odmiennych charakterów płowy czuł, że zielonooki go lubi, aż dziwne.
Położył Noc na ziemi i zerwał w szybkim tempie kilka roślin, rosnących w pobliżu. Potarł nimi o czarną, żeby jak najbardziej zakryć zapach swojej partnerki. Polizał małą po główce, słysząc jej pisk. Wyglądała pięknie, lecz prawdopodobnie nigdy nie dowie się o swoim pochodzeniu. Tożsamość rodziców znał tylko on, Konwalia i jakaś dwójka zaufanych burzaków. Więcej kotów nie mogło wchodzić w to grono.
Doszedł z małą do klanu, od razu wzbudzając niemałe zainteresowanie. Bez słowa czy zająknięcia udał się do Iglastej Gwiazdy. Szybko wytłumaczył liderowi, dlaczego wrócił sam z patrolu, bez brata i jego uczennicy. Płowy wszystko wyjaśnił, wciskając przywódcy bajkę, że znalazł porzucone w lesie kocię, pachnące jak zagubione pieszczochy.
***
Minęło kilka tygodni, odkąd Świtająca Maska przyprowadził Noc do klanu wilka. Czarna otworzyła oczy, brązowe i piękne. Wydawała się nieufna wobec otoczenia, dlatego starał się zachować wobec niej dystans. To nie należało do łatwych zadań, ponieważ czuł naprawdę silne przyciąganie do małej kotki.
Iglasta Gwiazda zadecydował o pobycie małej w żłobku. Karmiły ją na zmianę Owocowa Pogoń i Cętkowany Liść. Świt sam zgłosił się do pilnowania małej przez resztę dnia. Królowe obecnie przebywające w żłobku miały swoje własne kocięta na głowie i nie wydawały się chętne na zajmowanie się kolejnym dzieciakiem. Przez to wszystko lynx przebywał z czarną praktycznie cały czas, oprócz posiłków i patroli, ponieważ te ostatnie musiał odbyć.
Tęsknił za swoim posłaniem w legowisku wojowników, ale musiał wytrzymać te sześć księżyców przy swojej córce, aby chociaż w taki sposób się nią zająć. Nikt nie wiedział o podobieństwie między nimi i z tego naprawdę się cieszył. Miał nadzieję, że z małej wyrośnie dzielna osobniczka.
Którejś nocy podsunął Noc Owocowej Pogoni i cicho wymknął się poza obóz. Pobiegł szybko do miejsca spotkań z medyczką, chciał zapytać się o Stokrotkę i Burzę. Istniała duża szansa, że zobaczy je na którymś ze zgromadzeń, ale na razie musiał bazować tylko na opowieściach medyczki.
Konwaliowe Serce na niego czekała w tym samym miejscu, co zwykle.
- Jesteś! Nie spodziewałem się - odezwał się Świtająca Maska. - Co z nimi? Opowiadaj. Nie mogę przebywać za długo poza klanem, bo zajmuję się Nocą.
Świtająca Maska stanął przed Konwaliowym Sercem, zasłaniając ją swoim ciałem. Instynkt nakazywał mu ochronić ukochaną za wszelką cenę. Mógł zginąć, ale teraz go to nie obchodziło. Nie wiedział, które z kociąt okaże się do niego podobne, może żadne. I tak większość z nowonarodzonych trafi do klanu burzy, a nie wilka. Tylko... Zyskał rodzinę. Dzięki żółtookiej poczuł coś, czego nigdy nie zdołał odczuć przy Sójczym Gnieździe, Trzcinowym Brzegu czy Ciężkim Kroku.
Docenienie. Zrozumienie. I miłość.
- Na mój znak uciekasz stąd. Przychodzisz dopiero z małymi. Będę codziennie czekał przy granicy, tam gdzie zwykle. Odgonię go. Znam moje terytorium jak własny ogon - miauknął szeptem do czarnej. Zasługiwała na dalsze życie. On sam, mimo uczucia samotności w sercu, wolał dożyć chociaż do pełnej dorosłości.
- Nie! Zginiesz - pisnęła przerażona Konwaliowe Serce.
- Jeśli ty zostaniesz, to umrzesz ty i... nasze dzieci. - Zdziwił się, z jaką łatwością zdołał nazwać nielegalne bękarty. Nie utożsamiał ich jako małe przekleństwa, a cudowne kocięta. Jego i ukochanej Konwalii.
Medyczka przez chwilę patrzyła smutno na partnera. Wolała zostać, zdołał zauważyć to w jej sporzeniu. Cicho w myślach wyszeptał zwykłe "nie", próbując przemówić w ten sposób do niej.
- Idź. Poradzę sobie - powiedział.
Konwaliowe Serce jęknęła i ze łzami w oczach odbiegła na tyle, ile pozwalały maleństwa, skryte w jej wnętrzu.
Świtająca Maska rozejrzał się po otoczeniu, szukając najbliższego drzewa. Wyszedł z kryjówki, gdy w głowie wymyślił drogę ucieczki.
Czas na zmierzenie się z drapieżnikiem. Mógł za to przypłacić życiem. Nie pozwoli sobie na żaden błąd. W imieniu swoim, w imieniu Kownawlii, w imieniu nielegalnych kociąt.
- Ty tam! Ruda dupo! Tutaj jestem! - krzyknął, zwracając na siebie uwagę lisa. - Tak groźnie wyglądasz, a wyglądasz jak obsrany mech! - Lynx syknął kilka razy.
Wrogowi nie trzeba było powtarzać dwa razy. Ruszył od razu. Świtająca Maska odwrócił się i zaczął biec. Miał niewiele czasu. Wiatr smagał jego futro, a serce przyspieszyło, bijąc coraz szybciej, jakby zaraz zamierzało wyskoczyć z piersi. Skupiał wzrok morskich oczu na drzewo. Wystarczy dobiec, wskoczyć, wspiąć się i odczekać. Nic trudnego, prawda?
Z sekundy na sekundę czuł nadchodzące zmęczenie. Mimo adrenaliny jego ciało słabło. Płowy dopingował siebie samego w myślach. Nie podda się. Odgoni wroga i uratuje życie swojej rodziny. Jedynej i prawdziwej, której poświęci swoje życie na tyle, ile zdoła.
Prawie się wywrócił o leżący na ziemi kamień. Z niepokoju ugryzl się w język, czując po chwili metaliczny posmak w swoich ustach.
W końcu dotarł na drzewo. Wspiął się wysoko, bardzo szybkimi ruchami, ciągle mając przed oczami rodzinę. Usiadł na w miarę stabilnej gałęzi. Spojrzał na lisa, który okrążał roślinę, powarkując złowrogo. Drapieżnik odszedł wściekły.
Świtająca Maska dyszał ciężko. Nie potrafił opanować oddechu. Dopiero po odejściu złego stwora dotarł do niego ogrom odczuwanego strachu. Przez chwilę nie czuł własnych łap, w wyniku czego wysunął pazury i wszczepił się mocno w korę drzewa. Przymknął oczy, wzdychając z ulgą.
Uratował ją. Uratował ich dzieci. Dokonał niemożliwego. Zaśmiał się głośno, nie potrafił przestać. W jego głowie zatańczyły szaleńcze myśli, a z oczu popłynęły łzy. Mimo początkowego niepokoju radość rozlała się po nim, jak nigdy dotąd.
- To jest życie! - krzyknął ni to do siebie, ni to do lisa, odchodzącego w swoim kierunku z zawieszonym łbem.
Nie wnikał, co wywołało w nim atak radości. Ruch albo świadomość ochrony najcenniejszej wartości, otrzymanej od losu, w który i tak nie wierzył? To nie było ważne. Liczyła się tylko radość i szybki powrót do klanu wilka bez dziwnego wyrazu pyska.
***
Szedł przez las, trzymając w pysku puchatą kulkę o czarnej sierści w białe plamy. Przemierzał połacie znanego sobie terenu, po raz kolejny powtarzając w głowie kilka wersji zdarzeń, o których będzie musiał powiedzieć klanowi. Normalny wojownik nie przynosi kocięcia z patrolu. Specjalnie zgłosił się u Iglastej Gwiazdy na kontrolę terenu wraz ze swoim bratem, Ciężkim Krokiem, i jego uczennicą, Pierzastą Łapą. Ubłagał u nieco starszego od siebie rozdzielenie się.
Pierwotnie mieli spotkać się w nocy, jednak zaglądał na miejsce ich spotkań podczas każdego patrolu. Wspólklanowiczom tłumaczył, że chciał przegonić ewentualnych natrętów z klanu burzy, bo u nich to same ciepłe kluchy. Na początku spotykał się z dziwnymi spojrzeniami, z czasem reszta zaakceptowała dziwne chęci Świtającej Maski.
Nie obchodziło go to. Liczyła się tylko jego malutka córeczka, własne, cudowne maleństwo. Taka podobna do mamy.
Miał cichą nadzieję, że nikt nie skojarzy wyglądu kotki z Konwaliowym Serce. Wtedy musiałby zostać poważnie ukarany. Dodatkowo Potrójny Krok wkurzyłby się jak nigdy dotąd. Mimo odmiennych charakterów płowy czuł, że zielonooki go lubi, aż dziwne.
Położył Noc na ziemi i zerwał w szybkim tempie kilka roślin, rosnących w pobliżu. Potarł nimi o czarną, żeby jak najbardziej zakryć zapach swojej partnerki. Polizał małą po główce, słysząc jej pisk. Wyglądała pięknie, lecz prawdopodobnie nigdy nie dowie się o swoim pochodzeniu. Tożsamość rodziców znał tylko on, Konwalia i jakaś dwójka zaufanych burzaków. Więcej kotów nie mogło wchodzić w to grono.
Doszedł z małą do klanu, od razu wzbudzając niemałe zainteresowanie. Bez słowa czy zająknięcia udał się do Iglastej Gwiazdy. Szybko wytłumaczył liderowi, dlaczego wrócił sam z patrolu, bez brata i jego uczennicy. Płowy wszystko wyjaśnił, wciskając przywódcy bajkę, że znalazł porzucone w lesie kocię, pachnące jak zagubione pieszczochy.
***
Minęło kilka tygodni, odkąd Świtająca Maska przyprowadził Noc do klanu wilka. Czarna otworzyła oczy, brązowe i piękne. Wydawała się nieufna wobec otoczenia, dlatego starał się zachować wobec niej dystans. To nie należało do łatwych zadań, ponieważ czuł naprawdę silne przyciąganie do małej kotki.
Iglasta Gwiazda zadecydował o pobycie małej w żłobku. Karmiły ją na zmianę Owocowa Pogoń i Cętkowany Liść. Świt sam zgłosił się do pilnowania małej przez resztę dnia. Królowe obecnie przebywające w żłobku miały swoje własne kocięta na głowie i nie wydawały się chętne na zajmowanie się kolejnym dzieciakiem. Przez to wszystko lynx przebywał z czarną praktycznie cały czas, oprócz posiłków i patroli, ponieważ te ostatnie musiał odbyć.
Tęsknił za swoim posłaniem w legowisku wojowników, ale musiał wytrzymać te sześć księżyców przy swojej córce, aby chociaż w taki sposób się nią zająć. Nikt nie wiedział o podobieństwie między nimi i z tego naprawdę się cieszył. Miał nadzieję, że z małej wyrośnie dzielna osobniczka.
Którejś nocy podsunął Noc Owocowej Pogoni i cicho wymknął się poza obóz. Pobiegł szybko do miejsca spotkań z medyczką, chciał zapytać się o Stokrotkę i Burzę. Istniała duża szansa, że zobaczy je na którymś ze zgromadzeń, ale na razie musiał bazować tylko na opowieściach medyczki.
Konwaliowe Serce na niego czekała w tym samym miejscu, co zwykle.
- Jesteś! Nie spodziewałem się - odezwał się Świtająca Maska. - Co z nimi? Opowiadaj. Nie mogę przebywać za długo poza klanem, bo zajmuję się Nocą.
<Konwaliowe Serce?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz