Konopia pokręciła łbem. Musieli pomóc Bluszczowej Poświecie. W końcu była taką sympatyczną koteczką. Zawsze pomagała Konopii przy treningach oraz lubiła żartować z jej oklapniętych uszu. Dawna Lisiaczka nie mogła pozwolić jej umrzeć. Nie teraz i w takich okolicznościach. Przeraźliwy wrzask przerwał chwilę napięcia pomiędzy Bocianem i Konopią. Obydwoje spojrzeli za siebie zaniepokojeni. Obiekt sporu znikł. Z wojowniczki nie było już co ratować. Jej łeb zwisał smętnie z pyska lisa, a krew lała się dookoła. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł po grzbiecie Konopii. Znów widziała śmierć.
— Teraz! — krzyknął jej do ucha Bocian, ruszając pędem przed siebie.
Kotka podążyła tuż za nim, przebierając szybko łapami. Nie mieli już gdzie wracać. Klan Burzy nie przyjąłby ich z powrotem. Teraz jedynie mogli odnaleźć pobratymców o ile nie chcieli skończyć w pyskach lisów lub Nocniaków. Biegli aż nie padli zmęczeni na glebę. Ich krótkie oddech przecinały nocną ciszę.
— Bo-bocianie... — zaczęła słabym głosem Konopia. — Je-je... Je-jesteśmy w dupie — wysapała zmęczona.
Obraz rozszarpywanej przez lisy Bluszcza powrócił nagle. Powietrze nagle uszło z Konopii, a w ślipiach pojawiły się łzy. Było jej tak żal wojowniczki. Już chciała cicho załkać, gdy usłyszała jak Bocian ciężko wzdycha. Kocur ponownie wziął głęboki oddech i wypuścił spokojnie powietrze. Jego zielone ślipia przyglądały się jej z powagą.
— Nie bądź takim miękkim lisim bobkiem, Konopio — prychnął na nią.
Wyprostował się dumnie, a zimny wicher zmierzwił jego białe futro. Wyglądał wyjątkowo dostojnie.
— Damy radę. — warknął pewnie. — Musimy. Poprowadzimy Lisiaki do obozu Nocniaków. Zemścimy się na Pstrągowej Gwieździe. Odbijemy naszych.
Urwał na chwilę, by spojrzeć w stronę ich dawnego obozu.
— Jak będziesz się tak mazgaić to skończysz jak oni, lisi bobku — stwierdził, spoglądając na porozrzucane kości niepochowanych wojowników. — Chcesz umrzeć nawet nie zapamiętana?
Konopia pokręciła smutno łbem.
— To się ogarnij — mruknął do niej Bocian. — Rano ruszamy — ogłosił, kładąc się na niskiej gałęzi.
Konopia pokiwała łbem. Nie potrafiła zrozumieć jakim cudem biały jest tak spokojny. Ona nadal czuła dreszcze w łapach. W łbie jej się niebezpiecznie kręciło, a myśli sprawiały psikusy. Wątpiła czy dziś zaśnie. Cicho usiadła, spoglądając na gwiazdy.
Czy teraz Bluszczowa Poświata też się tam znalazła?
— Konopio, bo zmarzniesz — burknął Bocian. — No chodź — dodał, robiąc dla niej miejsce.
Kotka niepewnie spojrzała w jego stronę po czym położyła się koło kocura.
— Idź spać, bo nie będę jutro znosił twojego marudzenia — mruknął biały, ziewając i kładąc pysk na jej grzbiecie.
— Postaram się — miauknęła cicho.
* * *
Kotka maszerowała niemrawo przed siebie. Senne powieki przymykały się co chwile, a łapy zdawały się być takie ociężałe. Konopia ziewnęła. Bocian faktycznie nie żartował z tym porankiem. Gdy tylko słońce pojawiło się na niebie, zrzucił ją brutalnie z gałęzi w śnieg, zmuszając do wymarszu. Teraz Konopia starała się za nim dreptać, lecz biały kocur na tle białego horyzontu nie był zbyt widoczny. Zamyślona prawie na niego wpadła.
— Co jest? — zapytała go cicho.
Kocur rozejrzał się dookoła.
— Nie ma nic. Żadnych śladów kotów. Żadnego zapachu. Tylko czasem smród Rybojada i... — zaciągnął się powietrzem. — Jakiejś samotniczki i Wilczaka.
Konopia nieco zdezorientowana stanęła koło niego.
—To co teraz? — miauknęła zaniepokojona.
Mroczne wizję tego, że Klan Nocy znów ich schwyta wpadły do jej łba, powodując ciarki. Bocian zdawał się także zaniepokojony. Jego zielone ślipia uważnie analizowały środowisko, szukając jakiejś odpowiedzi.
— Może... może... — zaczęła niepewnie kotka. — Może gdzieś się ukryli? Znaleźli bezpieczną kryjówkę i teraz mało kiedy tu się zapuszczają...
Wolała o wiele bardziej tą bajeczną, wręcz niemożliwą wersję, niż dopuszczenie do siebie myśli, że Nocniaki wszystkich zamordowali. Bocian uśmiechnął się słabo zmartwiony.
— Możliwe — miauknął w końcu. — Może czasem tu wracają? Rozbijmy tu obóz, może na kogoś trafimy. — zarządził.
Konopia skrzywiła się.
— Tu chcesz obóz rozbijać, mysi bobku? — ochrzaniła kocura. — W samym centrum lisiego terytorium tuż zaraz obok Nocniaków? Chyba pająki do końca snuły ci mózg — stwierdziła.
Bocian zmarszczył brwi.
— Nie dosłownie tu, lisi bobku — warknął na nią. — Możemy nieco głębiej lasu. Lisy zawsze bardziej trzymały się bagien — stwierdził.
Konopia uśmiechnęła się lekko.
— Jasne — miauknęła, szturchając go lekko. — Przecież Pan Wielki Wojownik i Wódź Bocian nigdy się jeszcze pomylił! Jak mogło mi przejść przez pysk takie bluźnierstwo?!
Bocian wywrócił oczami.
Bocian wywrócił oczami.
— Widzę, że masz jeszcze mnóstwo energii, lisi bobku — stwierdził biały. — Idź poszukać mchu, a ja coś upoluję.
Konopia chciała zaprotestować, że nie będzie robić jakiś uczniowskich zadań, lecz po chwili zastanowienia stwierdziła, że jednak znalezienie mchu będzie łatwiejsze niż jakiejkolwiek zwierzyny.
— Jak coś to krzycz — miauknęła do niego.
Ruszyli w dwie przeciwne strony. Konopii dość szybko udało się znaleźć wystarczająco mchu na ich wspólne legowisko. Z pełnymi łapami wróciła do miejsca zbiórki. Bocianowi znalezienie czegokolwiek zajęło dłużej. W końcu po paru dziesięciu uderzeniach serca powrócił z marną myszą.
— Lepszej być nie upolowała, lisi bobku — syknął na nią, widząc wzrok kotki.
— Jasne — miauknęła Konopia, chwytając mysz.
* * *
Wschody słońca mijały, a Bocian i Konopia coraz lepiej radzili sobie. Szybko przyzwyczaili się do życia w dwuosobowym obozie. Bocian polował porankami, Konopia wieczorami. Razem zasypiali i budzili się. Czasem szylkretce udało się wrzucić białego do śniegu, a potem uciekać przed nim z piskiem. Chęć odnalezienia rodziny nieco osłabła. Przez te wszystkie wschody słońca nikt się nie pojawił. Nie wyczuli żadnego znanego zapachu. Jedynie smród zgniłych jabłek. Powoli tracili nadzieję.
— A ty co tak siedzisz? —mruknął Bocian, widząc, że Konopia nadal leżała w legowisku.
Szylkretka uśmiechnęła się i wskazała łapą na brzuch.
— Bocian, spójrz jak kopią... — miauknęła, próbując się nie śmiać. — Ah, nasze kociaki lada dzień przyjdą na świat!
Kocur zmarszczył brwi zniesmaczony.
— Wstawiaj, głupia — rzucił w nią śniegiem. — Idziemy po szukać rumianku i szukamy naszych — ogłosił Bocian.
Konopia otrzepała się ze śniegu i wstała.
— Myślisz, że kogoś dziś znajdziemy — mruknęła, przeciągając się.
Bocian zmierzył ją wzrokiem.
— Jak się będziesz tak ociągać to nie — stwierdził biały.
Konopia jedynie w odpowiedzi pokazała mu język. Ruszyli w głąb lasu. Bocian twierdził, że rumianek rośnie w okolicach domu Dwunożnych, a kiedyś w oddali widzieli płot. Więc tam skierowali swe łapy. Szli w ciszy, rozglądając się uważnie. Musieli być gotowi na wszelkie niebezpieczeństwo.
— Stój — mruknął Bocian.
Kotka rozejrzała się zaciekawiona co ten dojrzał. Rude futro prześwitywało za krzaka.
— Myślisz, że to lis? — szepnęła mu do ucha Konopia. — Nie śmierdzi jak lis — dodała.
Bocian trzepnął zły ogonem.
— Śmierdzi to śmierdzi, nieważne czy jak lis, czy nie — burknął.
Kotka wzruszyła ramionami.
— Zajdziemy go z dwóch stron i zaatakujemy. — rozkazał Bocian. — Na trzy. Raz. Dwa. Trzy!
Ruszyli do ataku. Lecz zamiast lisa ich ofiarą stał się biedny Wschód.
<Bocian?>
Kocham ich duet <3
OdpowiedzUsuńKocham ten ship i ich ogółem jeju czekam na więcej <3
OdpowiedzUsuń