*Parę wschodów słońca po akcji z tego*
Szczególnie, że nikt jeszcze nie miał pojęcia o tym, jakoby Łezka spodziewała się młodych.
— Wyprostuj się. Ale nie, nie tak, trochę się ugnij. Za bardzo się ugięłeś, proś-- źle! Gdzie ty masz głowę? — sarknęła zirytowana, obserwując, jak jej uczeń zmienia pozycje tak, jakby próbował w jakiś dziwny sposób przywołać deszcz. Rudy przewrócił oczami, poddenerwowany.
— Byłoby łatwiej, gdybyś się zdecydowała — zauważył. Łzawy Taniec skrzywiła się.
— Że niby ja mam problem z decyzją. Niedoczekanie twoje. Już, już, wracaj do biegania — pośpieszyła. Młodszy przechylił głowę, zdziwiony faktem, że przecież wcale dzisiaj nie biegał. Jego mentorka była dziwna, nawet jak na siebie samą.
— Dobrze się czujesz, Łzawy Tańcu? Może powinnaś się zobaczyć z Dryfującym Obłokiem? — zapytał spokojnie. Łezka spojrzała nań, zdumiona tym pytaniem, zaraz jednak jej oczy napełniły się łzami. Ktoś się o nią martwił! Jakie to urocze!
— Nie, nie, nie potrzebuję nic od tego starego buca. — uśmiechnęła się szeroko — Jesteś przekochany, to urocze, że się martwisz. Na dzisiaj chyba koniec, co? Świetnie się spisałeś! — I po prostu odeszła, uprzednio liżąc zbitego z tropu kocura w czubek głowy.
Na gwiezdnych...
~*~
— Nadal udzielasz treningów? — zdziwił się Horyzont, patrząc na swoją ukochaną. Minęło już półksiężyca, a Łezka nadal nie powiedziała ani słowa w swoim klanie o tym, że mają się pojawić jego nowi członkowie. Trochę obawiała się, że każą jej regularnie rozmawiać z tym starym bucem, co to kiedyś był jej mentorem. — Kochanie, musisz przestać. Jeszcze trochę, a zrobisz krzywdę sobie, albo dzieciom.
— "Kochanie, musisz przestać, jeszcze trochę, a zrobisz krzywdę sobie, albo dzieciom" — powtórzyła po nim, na końcu wytykając język. — Nie przesadzaj, nie robię przecież aż tak wiele. Tylko... Wydaje polecenia. Lubię to robić, wiesz? To fajne, bo Lwia Łapa robi wtedy wszystko, co każę — zachichotała. Gdyby wiedziała, że za niedługo Lwia Łapa przestanie w ogóle cokolwiek robić, może miałaby do tego inny stosunek. Horyzont westchnął.
— Po prostu... Nie powinnaś za wiele pracować — oznajmił. Łezka pokiwała radośnie głową.
— Tak, tak, wiem — rzuciła, trochę od niechcenia. Chciała tak naprawdę poruszyć zupełnie inny temat i czekała na dogodny moment. Jej partner milczał, więc postanowiła, że to chyba odpowiednia pora, aby go podjąć. — Wiesz... Myślałam nad imionami. Myślę, że... Chciałabym nazwać jedno z naszych dzieci Gołąb, dobrze? — zapytała. Ku jej zdziwieniu, sierść na futrze wojownika Klanu Lisa najeżyła się nagle, a sam Horyzont zmrużył oczy.
— Przez tę ciąże twoje żarty straciły na jakości — stwierdził poważnie, z nadąsaną miną. Łezka poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją z otwartej łapy w pysk. Żart? Jaki żart? Niby w którym momencie powiedziała cokolwiek, co miałoby być śmieszne?
— Mówię poważnie! — Odsunęła się od niego, aby wyprostować się dumnie i spojrzeć mu prosto w oczy. — Gołąbek był moim przyjacielem już od kociaka. Chciałabym chociaż w ten sposób uczcić jego pamięć.
Horyzont prychnął, słysząc to.
— Och, tak, świetny pomysł. Może idź go poszukaj i zrób sobie kocięta z nim? — burknął. Łezka przewróciła oczami z irytacją.
— Ale o co ci chodzi? To, co czułam w jego kierunku już dawno minęło! Teraz liczysz się tylko ty. Przecież o tym wiesz — oznajmiła gorączkowo. Czuła, że zalewa ją fala stresu, ale też złości i zawiedzenia. Przecież to tylko imię. Dlaczego mu nie pasowało?
— A jednak chcesz nazwać kociaka po nim. — Horyzont szedł w zaparte. On również stał dumnie wyprostowany, wpatrując się wrogo w partnerkę, która powoli zaczynała się trząść.
— Bo był dla mnie bliski! Nie rozumiem, w czym ty widzisz problem! — krzyknęła, uderzając ogonem o podłoże.
— Dobra. Nazywaj sobie kociaka, jak chcesz. Ale ja nie będę ojcem żadnego Gołębia, ani partnerem jego matki, mowy nie ma. Wybór należy do ciebie.
Zamarła. Czy on mówił poważnie? Zostawiłby ją, tylko dlatego, że chciałaby nazwać jedno z ich młodych Gołąb? Zostawiłby swoje dzieci, z tego powodu? Poczuła, jak coś się w niej gotuje, coraz bardziej i bardziej. Wbiła pazury w ziemię, a następnie je oswobodziła, aby zaraz znowu je wbić. Myślała, że zacznie krzyczeć i mówić trzy po trzy, jednak zamiast tego do jej oczu napłynęły łzy. Spojrzała na swoje łapy, a potem na niego, po czym wycedziła przez zęby tylko jedno, jedyne słowo.
— Dupek.
Następnie nic już nie dodając, ruszyła w swoim kierunku.
~*~
W drodze do obozu dużo myślała. Głównie o tym, że jej (wciąż jeszcze) partner, to skończony kretyn, ale znaczną część jej myśli zajmowała także kociarnia. Wiedziała, że nie może dłużej czekać i że w tym konkretnym przypadku Horyzont miał rację. Powinna to zrobić dla dobra kociąt. W obozie jednak nie odnalazła Żwirowej Gwiazdy, aby zgłosić jej zmianę legowiska. Ku jej uldze, trafiła jednak na kogoś innego. Widząc tą wielką, niebiesko-dymną masę ruszyła bezapelacyjnie w jej kierunku i wtuliła się w miękkie, długie futro. Deszczyk odwrócił się zdziwiony, ale widząc, że to ona, uśmiechnął się lekko.
— Hej, wszystko w porządku? — zapytał. W końcu, zazwyczaj jego siostra mówiła mu chociaż "cześć" zanim przechodziła do jakichkolwiek czułości.
— Nie — mruknęła cicho, przymykając oczy, nadal wtulona do starszego o tych kilkanaście uderzeń serca brata. Miała poczucie bezpieczeństwa, czując jego ciepło. — Widziałeś Żwirkę? Muszę z nią pilnie porozmawiać.
— Chyba wyszła na polowanie, nie jestem pewny... — Oznajmił. Od śmierci jej córki, liderka zmieniła się. Nie była już tak radosna i otwarta, jak dawniej. Łezka zadrżała lekko. Córka. Kociak. Kociaki. Ciąża. — Co się stało?
— B-będę mieć m-młode — pisnęła cichutko, wtulając się głębiej w futro brata.
< Deszczyku? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz