Mieli dzisiaj wybrać się na kolejny trening. Tym razem chciał nauczyć ucznia wchodzenia i schodzenia z drzew. Jeśli to szybko załapie, będzie mógł śmiało powiedzieć, że jest gotowy na mianowanie. Widząc, że Króliczek nawet nie odpowiedział na to uśmiechem wyczuł, że coś musi być nie tak. Źle się czuł? Wyglądał tak jakoś marnie.
- Coś się stało? - zapytał.
- Mama... - zawahał się. Westchnął. -...mama jest zmęczona. Ledwo dotarła do legowiska wojowników. Martwię się o nią. Mam tylko ją i tatę. Gdy ich zabraknie... ja nie... nie umiem nawet o tym myśleć. - pociągnął noskiem. Czuł jak łezki zbierają się w jego ślepiach. Przetarł je szybko łapą. - Prze-przepraszam, ale czy możemy dzisiaj... odwo-odwołać trening? Muszę się nią zająć.
Rozumiał emocję Króliczej Łapy. Sam w końcu stracił rodziców i znał ten ból, o którym nie chciał myśleć uczeń. Oczywistym było więc, że się zgodzi.
- Oczywiście. Możemy to przełożyć na kiedy indziej. Rodzice są ważni - westchnął. - Gdyby moi żyli i coś im dolegało, pewnie postąpiłbym tak samo. - wyznał.
- D-dziękuję, wujku - Uczeń szybko odbiegł, aby sprawdzić stan swojej rodzicielki.
Nie mając nic do roboty, postanowił wybrać się na polowanie ze swoim byłym mentorem - Białym Kłem i jego uczennicą.
***
Bolało. Tak strasznie, ale dało się to znieść. Wystarczyło nie obciążać łapy. Musiał więc kicać do medyka na trzech kończynach, modląc się, aby klifiak był. W końcu medycy chodzą na te swoje zbieranie ziół. A miał być taki miły dzień. Polował, kiedy to nadepnął na coś, co wbiło mu się w łapę. Było przezroczyste, z każdą chwilą opływając w cieknącą z łapy krew. Biały Kieł powiedział mu, że to szkło i żeby natychmiast udał się z tym do Porannej Zorzy. Zgodził się i właśnie stał przed wejściem, krzywiąc się z bólu. Chyba dobrze, że jego dzieci były jeszcze kociakami, które nie mogły opuszczać żłobka. Widok rannego ojca, był chyba ostatnią rzeczą, jaką by chcieli oglądać. Wziął głęboki oddech, odganiając wspomnienia o Malinowej Łapie, który szkolił się tu i tu umarł, i przekroczył próg pachnącego ziołami pomieszczenia. Od razu co rzuciło mu się w oczy to Królicza Łapa, który siedział przy swojej matce. Czyli jednak nie obyło się od wizyty u medyka. Gdzieś w kącie dostrzegł Ropuszy Język, która skarżyła mu się dzień temu na skręcenie łapy. Teraz wyglądała znacznie lepiej.
Podszedł do zapracowanego kocura, który kazał mu tylko usiąść, widząc jak unosi łapę.
- To nie skręcenie - wyjaśnił mu.
Ostatnimi czasy, dużo kotów chorowało na ten uraz.
- Co się stało, wujku? - usłyszał zmartwiony głos ucznia.
- Nadziałem się na jakieś szkło. - wyjaśnił. - To nic groźnego, prawda? - zwrócił się do Porannej Zorzy.
- Tak. Zaraz będziesz zdrowy - Medyk wyciągnął mu ciało obce z kończyny, a ranę zalepił pajęczyną z jakąś papką na infekcję. - Dzień, dwa i będziesz jak nowy - powiedział, podchodząc teraz do matki Króliczka.
Kazał jej się nie przemęczać i przez kilka dni porządnie odpocząć. A więc o to chodziło? Była przemęczona? Rzeczywiście powinna dać sobie nieco wytchnienia, zwłaszcza że jej syn się bardzo o nią martwił.
<Królicza Łapo?>
Wyleczeni: Ropuszy Język, Jesionowy Wicher, Szałwiowa Chmura
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz