*time skip. chwilę po pokonaniu stwórcy*
Nie potrafił opisać bólu, który rozrywał jego serce, gdy tylko Fasolkowa Łapa pokiwała przecząco głową, ocierając łzy z mordki. Cisza dzwoniła mu w uszach, o obecności jakiegokolwiek kota dawały znać tylko szepty. Igła przełykał każdą gorzką łzę, wpatrując się w ledwie unoszący się bok jego małej córeczki. Gdyby tylko był lepszym liderem... gdyby był lepszym ojcem...
Zacisnął szczęki, rozmytym wzrokiem wpatrując się we własne drżące łapy. Przez te wszystkie uderzenia serca liczył jeszcze, że coś da się zrobić. Że jest jeszcze nadzieja. Niestety, reakcja Fasolki przypieczętowała jego najgorsze przeczucie. Czuł się tak, jakby zawisły nad nim czarne chmury, to nie była ocena stanu zdrowia. To był wyrok. Wyrok śmierci. Musieli coś zrobić, jakoś zareagować... Inaczej Gasnąca konałaby w męczarniach. Otarł łzy spływające po swoim policzkach, prosząc cicho, by przenieśli ją do jego legowiska, sam stał i patrzył, jak podnosząc jego ledwo przytomną, ukochaną córeczkę.
— Tato... ktoś musi to zrobić inaczej... — liliowa kotka zamarła na ledwie uderzenie serca, nie potrafiąc wydusić z siebie więcej słów. Igła jednak doskonale rozumiał, co ma na myśli. Skinął powoli głową, na miękkich łapach kierując się w stronę własnego legowiska.
— Zrobię to — szepnął zduszonym głosem. Odpowiedziano mu jedynie ledwie widocznym skinieniem głowy. Poprosił o zioła i zostawienie ich samych. Nie chciał świadków, nie chciał zbędnych kotów zduszonych w średniej wielkości skalnej dziurze. Przełknął gorzkie łzy, które spływały na ziemię strumieniami, za każdym razem, gdy ta okropna myśl powracała.
Musiał zabić własne dziecko.
Świadomość, że to ulga w cierpieniu szylkretki ani trochę nie pomagała. Nadal czuł się niczym morderca, oczami wyobraźni widział jej krew na własnych łapach. Ostrożnie ułożył się obok kotki, liżąc ją w policzek. Ta uniosła powoli głowę, uśmiechając się łagodnie. Jej wzrok był zmęczony, z lekka zamglony, acz nadal potrafił w nim dostrzec tą figlarną iskierkę, którą odziedziczyła po swojej matce. Uśmiechnął się smutno, drżąc za każdym razem, gdy jego ciałem wstrząsał szloch. Tak bardzo nie chciał tego robić... tak bardzo...
— H-hej c-córeczko — szepnął, chowając pysk w jej miękkim, splamionym krwią futerku. Nie potrafił się uspokoić, cały czas z jego pyska uciekał żałosny szloch. Miał być ostoją dla córki, jednak nawet tego nie potrafił — Tatuś j-jest obok — szeptał wprost do jej ucha, szorstkim językiem zlizując plamy krwi, czyszcząc miękką sierść wojowniczki.
— He-e-ej t-t-ta-t-to — kaszlnęła, wypluwając na mech krew. Kocur wziął głęboki wdech, podkładając pod jej mordkę zioła. Walczył ze sobą aby nie zabrać łapy, by siłą nie wyciągnąć ziół z pyszczka Gasnącej. By nie zrezygnować z tego, mimo iż innego wyjścia nie było. Patrzył więc jak je zjada, w myślach starając się przekonać samego siebie, że postępuje właściwie.
— Po nich b-będzie ci l-lepiej, s-skarbie — szepnął, podkładając własną łapę pod jej pyszczek. Swój własny ogon splótł z jej puchatą kitą. Nie wiedział, czy uwierzyła w jego wierutne kłamstwo, jednakże nie miał nawet odwagi, by pomyśleć, że jest inaczej. Świadomość, że jego córeczka doskonale wiedziała, że ją zabija wpędziłaby go do grobu.
— O-p-powiesz m-mi c-coś? — szepnęła, zamykając powoli oczy. Point skinął powoli głową, układając pysk na jej szyi, mrucząc przy tym uspokajająco. Sam jednak nie wiedział, czy robił to dla niej, czy dla siebie samego...
— Kiedyś istniało trzech braci, każdy z nich wierzył, że będąc dobrym kotem odrodzi się jako gwiazda na niebie. Z czasem jednak wdali się ze sobą w konflikt. Jeden odwrócił się zupełnie, zatracając się w mroku, drugi zaś pozostał obojętny, stworzył własną moralność. Ostatni z braci pozostał jednak wierny swoim przekonaniom a po śmierci każdego powstały trzy osobne sfery - Klan Gwiazdy, Miejsce Gdzie Brak Gwiazd oraz Pustka... Każdy z trzech braci był protoplastą jednego z trzech wielkich klanów - Klan Tygrysa, Klan Lamparta i Klan Lwa. Ci, którzy żyli mądrze i dobrze trafiali do gwiezdnej ziemi, ci co wybrali ścieżkę pozbawioną moralności po śmierci odradzali się w ciemnym lesie... — szeptał, wsłuchując się w słabnące bicie serca. Oddech szylkretki stawał się urywany, z każdą chwilą będąc jeszcze krótszy. Czekał w niepewności, czując jak co raz bardziej zalewa się łzami. Zioła działały, zabierały powoli jego maleństwo... Wtulił się w nią najmocniej jak tylko potrafił, desperacko powtarzając, że jeszcze wszystko będzie dobrze, choć sam nie potrafił w to uwierzyć. Już wiedział, co czuł jego najdroższy przyjaciel, gdy pomagał własnemu dziecku odejść z tego świata.
Gdy Przygasający Płomyk wydała z siebie ostatni oddech, cały las przeszył desperacki, przepełniony bólem wrzask kocura.
Gdy Przygasający Płomyk wydała z siebie ostatni oddech, cały las przeszył desperacki, przepełniony bólem wrzask kocura.
< Miedź? >
Popłakałam się
OdpowiedzUsuńWilczy Cię przyjdzie przytulić ;-;
OdpowiedzUsuńKurwa igła mam łzy w oczach i cant:(((
OdpowiedzUsuń