BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

17 czerwca 2024

Od Serafina

*Porą Opadających Liści*

Ostatnie poprawki sierści i już za niedługo opuści bezpieczne kąty i wkroczy w świat pełen intryg. Nie mógł uwierzyć w to, że czas minął tak szybko. Dziś po południu Konsorcjum zbierało się w domostwie Państwa Perseuszów. Miał tam pierwszy raz zaprezentować się jako dziedzic von Norvich, co wiązało się z tym, że wszystkie oczy będą wlepione w niego. Czy się denerwował? Jak najbardziej. Chociaż tata opowiadał mu jak wyglądały takie bankiety, obawiał się, że się wydurni i przyniesie wstyd swojemu nazwisku. W końcu... będzie najmłodszym członkiem tego ugrupowania. Będą go brać na poważnie, nawet jeśli dopiero co odrosnął od ziemi. 
Wziął głęboki oddech. Musiał zachować spokój. Ciężko trenował, aby godnie się zaprezentować. Nie zawiedzie.
— Serafinie już czas — usłyszał wołanie Barona.
Tak... Poradzi sobie. Miał w końcu to we krwi. Skoro tata sobie poradził, on także. 
— Idę! — odpowiedział i szybko skierował się do kocura, który już na niego czekał. No... To teraz pozostawało pytanie: w jaki sposób dostaną się na miejsce? 

***

Okazało się, że Państwo Perseusz mieszkali po sąsiedzku i wystarczyło tylko wyjść na zewnątrz. No tak... mógł się spodziewać, że dzielnica, w której mieszkali była pełna szlachetnie urodzonych pieszczochów. 
Dziwiło go jednak to, że wyjście, którym przeszli prowadziło przez ogród. Przecież... sprawdził cały płot i nie dostrzegł w nim żadnych luk, poza niewielką szparą, przez którą rozmawiał z samotnikiem. Jak niby mieli się stąd wydostać? Odpowiedź była prosta. Ojciec pokazał mu tajne przejście, które biegło pod tarasem. Genialne... Że też tego wcześniej nie zauważył! Może dlatego, że babcia zwykle tam siedziała i pewnie by go zaraz wygoniła, gdyby tam myszkował. To było prawdopodobne. 
Wychodząc poza domostwo czuł ekscytacje. Rozglądał się na boki, aby zapamiętać każdy szczegół otoczenia, kiedy przemierzali opustoszałą Betonową Drogę. Panowała tu taka cisza i spokój. Gdzie podziali się Wyprostowani? Nie widział nawet ich potworów. Czyżby było jakieś święto? Chciał o to zapytać ojca, ale ten właśnie przeciskał się przez zdobiony i kunsztowny płot. Był zdecydowanie inny niż ten, który znał. Nie był drewniany, lecz metalowy. Posiadał też wiele szpar, jak gdyby właściciele nie obawiali się o los swojej posiadłości. 
— Ach, niezmiernie mi miło Pana widzieć, Panie Norvich — rozległ się czyjś chrapliwy głos.
Ich oczom ukazał się biały kot o pysku tak dziwnie spłaszczonym, jakby uderzył w jakąś ścianę! Nie spodziewał się, że gospodarzem był jakiś kaleka. Powitał jednak swych gości z należytym szacunkiem, skłaniając łeb. Baron poszedł w jego ślady.
— I mi również Panie Perseuszu. Pozwól, że przedstawię ci mojego syna. — Wskazał na niego ogonem.
Poczuł od razu jak łapie go trema. Szybko się skłonił przed staruszkiem, który oceniał go wzrokiem tak, jakby chciał wypalić w jego głowie dziurę.
— Witaj, panie. Serafin von Norvich — przedstawił się.
— Czyli jednak młody Pan Norvich w końcu uraczył nas wizytą. Znakomicie. Cała socjeta nie mogła się doczekać, aby Pana poznać. Spotkanie odbędzie się w ogrodzie. Życzę Panom miłej zabawy. — Pers gestem zaprosił ich do skierowania swych kroków we wskazaną stronę. 
Kiedy tylko się oddalili, odetchnął z ulgą. Chyba nie było tak źle... Ojciec zrównał z nim krok, co dodało mu nieco otuchy. Może i kocur był surowy, ale zdawał sobie sprawę z tego, jak ciężkie było dla młodego pierwsze spotkanie z tymi żmijami. 
Ogród, do którego weszli był piękny. Widać było, że Wyprostowani o niego dbali. Nie było na ziemi ani grama liści, a przez trawnik biegła wyłożona kamieniami ścieżka. Pod zadaszeniem w altance, zebrała się grupa kotów. To tam czekał go największy sprawdzian. Przełknął ślinę.
— Pamiętaj czego cię uczyłem. Uśmiechaj się, potakuj i nie oddalaj się ode mnie. Będą cię sprawdzać, nie daj im szansy do ataku. Masz być twardy, zrozumiałeś? — wyszeptał Baron, przywdziewając od razu swoją fałszywą maskę, bowiem w ich stronę podążyły dwa koty.
— Panie Norvich. Co za niespodzianka. Któż to ci towarzyszy? — Syjam wlepił spojrzenie w kocię, jak gdyby oceniając czy był godny, by przebywać w tak zacnym towarzystwie. 
— Panowie Sijan. Pozwólcie, że przedstawię. Mój syn Serafin. 
— Niezmiernie miło mi Panów poznać. — Pochylił łeb w geście powitania, a starsi mu odpowiedzieli.
— Niesamowite. Czyli jednak te plotki Cooinów, jakoby Pan zmyślał odnośnie powicia męskiego potomka, okazały się błędne. Dobrze w końcu ujrzeć nowego dziedzica w naszych progach. Mój syn Siva chętnie bliżej pozna swojego rówieśnika. — tu spojrzenie pointa skierowało się na kota, który mu towarzyszył. 
Serafin starał się nie wyjść z roli. Uśmiechał się miło i potakiwał, gdy rozmowa zaczęła bardziej się kleić. Siva wydawał mu się bardzo życzliwym pieszczochem. Zadawał pytania o to co lubił, jak podoba się mu ogród i że pierwszy raz w takim miejscu, z tyloma obcymi, zawsze bywał ciężki, ale nie należało się tym martwić. Jego ojciec także wplątał się do rozmowy, lecz tematem tym były partnerki, których dzisiaj nie zaproszono. Najwidoczniej to spotkanie było zarezerwowane tylko dla kocurów, chociaż z tego co wiedział, to panie też często towarzyszyły swoim partnerom podczas różnych bankietów, które organizowali. 
Pojawienie się ostatnich gości było jednak zapalnikiem, który zakończył tą sielankę. Pan tego domu zasiadł na poduszce, tak jak i reszta zebranych. Tak jak Baron kazał, tak nie opuszczał jego boku, przez co siedział pomiędzy nim, a Sivą, który raczył go przyjacielskim uśmiechem.
Ojcu jednak zrzedła mina, gdy tylko spojrzał kto gościł tuż przed jego nosem. Pierwszy raz widział takiego olbrzyma. Przerastał nawet jego tatę. Czy to był niedźwiedź?! Nieznajomy posłał im drapieżny uśmiech, lecz nic nie powiedział. Na razie... Tuż obok niego siedział mniejszy kot, dokładnie jego kopia. Obaj nosili na szyi obroże wysadzane rubinami. Czerwień klejnotów rzucała refleksje na ich pyski. Jednak nie tylko oni mieli kosztowne ozdoby. Każdy tu obecny nosił na swej szyi kamienie, które informowały zebranych o rodzie, z którego pochodził. W przypadku jego i ojca, ich rodowym kamieniem był szafir. Jakże to były piękne, niebieskie klejnoty, które zdobiły ich szyję! Przywodziły na myśl spokój i opanowanie. W przypadku rubinów wyczuwał, że miały w sobie coś... niebezpiecznego. Jakąś ukrytą groźbę i przelew krwi. A więc to byli Cooinowie... Ich odwieczni rywale i wrogowie, o których tyle opowiadał tata. 
Po nudnym powitaniu gospodarza i obwieszczeniu przez kilka rodów nowin o tym kto umarł, a kto się narodził, głos zabrał Baron, oficjalnie przedstawiając każdemu swojego spadkobiercę.
— Panowie... Jeszcze do niedawna drwiliście z mego rodu uważając, aby każde kąśliwe słowo dotarło do mych uszu, a to wy okazaliście się prawdziwymi durniami — rozległy się oburzone szepty. — I nie... Nie zaprzeczajcie, że tak nie było. Stawiam kres tym odrażającym plotkom, bo oto zrodzony z mej krwi syn, zasiadł wśród nas jak równy z równym. Moje dziedzictwo jest zabezpieczone i żywię nadzieję, że dwa razy zastanowicie się nim zlekceważycie me słowa. 
— Panie Norvich, nikt tu nie miał Pana za durnia. Jedynie się martwiliśmy o Pański stan... W końcu... dość długo zajęło Panu osiągnięcie tego celu, jakim było powicie potomka — Van Cooin odezwał się, zachowując kulturę w swej wypowiedzi. Mimo to Serafin wyczuwał, dziwną kąśliwość w jego głosie. Widział jak ojcu pulsuje żyłka, dlatego też siedział cicho, obawiając się, że zaraz nadejdzie prawdziwa burza. Tata nie słynął z cierpliwości. Przynajmniej nie pod własnym dachem. A jeszcze, gdy jego rozmówcą był ktoś kim pogardzał... Oby wyszli z tego żywi! 
— Pan Panie Cooin powinien być ostatnim, który wypowiada takie słowa. Nie śmiałbym wytykać ile pan ma księżyców, ale Pański dziedzic jest stosunkowo od Pana bardzo młody, czyż nie? Najwidoczniej natura poszczędziła i Panu szybkiego potomstwa. 
Tak. Teraz wyczuwał to wyraźniej. Napięcie jakie wytworzyło się pomiędzy tą dwójką, zaczęło być aż duszące. 
— Panowie, proszę — przemówił gospodarz, ucinając dalsze dyskusje. — To wielki debiut młodego Pana Norvicha. Zapewne nie chcę słuchać jak dwaj panowie się kłócą. 
Wszystkie spojrzenia od razu padły na niego. No to wtopa. Co miał zrobić?! Potaknąć? Zaprzeczyć? Coś powiedzieć? Aż zrobiło mu się duszno, chociaż na zewnątrz wcale nie było parno. 
— Co to? Niemowa? Niechże Pan uraczy nas swoim zdaniem — skarcił go jakiś starszy kocur, który wyglądał dość wiekowo. Zapewne jakaś ważna persona. No to pięknie. Już słyszał te szepty, gdy ten tylko to powiedział. 
— Ja... T-tak... — w końcu wyjąkał, czując rosnące podenerwowanie.
— Co tak? — dziadyga naciskał dalej, że aż zrobiło mu się słabo. 
Miał ochotę szybko stąd uciec i schować się przed światem. Widział jak Baron morduje go spojrzeniem, jak wszyscy tu obecni wgapiali się w niego w niczym ciekawy okaz. To nie tak miało wyglądać! Czy naprawdę przyniósł tacie wstyd tym, że po prostu się zawahał?! Pieszczochy zdawały się ciągnąć do ukazanej słabości, niczym drapieżniki, które wyczuły świeżą krew. 
Siva wykrzywił zdegustowany pysk, szepcząc mu na ucho.
— Z takimi perspektywami wątpię, abyśmy mogli zostać przyjaciółmi Panie Norvich.
Serce mu zamarło. Próbował powstrzymać łzy, ale same zebrały się w jego oczach. Zawiódł! Czuł się okropnie! Tata go przecież przed tym ostrzegał! 
— Ja... Przepraszam — zmusił się jeszcze na kulturalne wstanie od towarzystwa i szybko się oddalił.
— No, gratuluje syna, Norvich — usłyszał śmiech starszego Cooina, który zwrócił się do jego ojca. — Zaprawdę wspaniałym będzie dziedzicem. Jesteś pewien, że powinien tu być? Może pomódl się lepiej o drugiego, bo ten nie ma za grosz twojej twardości. Rzekłbym, że to twoja życiowa porażka. 
Nie wiedział co dalej się stało. Odbiegł, ukrywając się w jakichś krzakach. Tam pozwolił sobie na szloch, który wstrząsnął jego ciałem. Był porażką! Tata go zabije! Miał się nie stresować! Przyniósł wstyd i hańbę! Sądził, że był gotowy, ale nie. Ten świat nie był dla niego. Mieli rację! Wolałby zostać w domu i nie chodzić na te spotkania. Tylko się wygłupił! A na dodatek... już stracił w oczach wielu! I jak miał prowadzić w przyszłości z nimi interesy?! To było ponad jego siły.
Gdy tak rozpaczał, usłyszał czyjeś kroki. Szybko otarł pysk z łez, by odwrócić się i stanąć oko w oko z kimś niespodziewanym. Sądził, że ojciec go szukał, lecz nie, to nie był on. Spojrzał na obroże przybysza i krew mu odpłynęła z pyska. To przecież Van Cooin! Nie ten staruch, ale jego syn. Spiął się. Też zacznie z niego drwić? 
— Przepraszam za mego ojca. Można rzec, że nie posiada za grosz kultury — odezwał się niewiele starszy od niego kot. 
Serafin nie odpowiedział, kładąc po sobie uszy. Widząc, że srebrny milczy, kontynuował:
— To żaden wstyd zestresować się i stracić panowanie. 
Tak sądził? Dla niego to była tragedia! Już słyszał krzyki ojca, gdy tylko wrócą do domu! Tak bardzo się tego bał. 
— Czy ty... kiedyś też... — w końcu z siebie wydusił, chcąc dowiedzieć się, czy i on popełnił podobną wpadkę.
— Nie. — Bury pokręcił głową. — Można rzec, że miałem więcej czasu na przygotowanie się do swej roli w przeciwieństwie do ciebie. Jestem pewien, że o tym zapomną. Kiedyś Pan Perseusz dusił się karmą. Pluł na każdego kto obok niego siedział. Wszyscy o tym gadali i co? Teraz wyprawia kolejne spotkanie, tak jakby się nigdy to nie wydarzyło. Albo Pan Sijan... na pierwszym swoim spotkaniu zemdlał i wpadł do stawu. Przestraszona matka go ratowała, bo ojciec bał się zmoczyć łapki — uśmiechnął się.
Serafin zaśmiał się cicho, nie dowierzając trochę w to, że Siva rzeczywiście miał taki ciekawy debiut. Nic o tym nie wspominał... 
— Widzę, że poprawiłem Panu humor. Niezmiernie mnie to cieszy. 
— Zachowałem się jak spanikowana kotka... — Położył po sobie uszy. 
— Prawda. Ale kto by nie panikował, gdyby był tak przewiercany wzrokiem? Sądziłem, że jeszcze chwila i rzucą się na Pana niczym na jagnięcinę. — Kocur podszedł do niego i oparł mu łapę na ramieniu. — Nie przejmuj się tym. Będzie jeszcze wielu młodych dziedziców, którzy zrobią gorsze i bardziej upokarzające rzeczy. Nie wszyscy są idealni. 
— Dziękuję za ciepłe słowa... Panie Cooin. Chociaż nieco to dziwne z Pana strony. Nasze rody niezbyt za sobą przepadają... — zauważył.
— Mów mi Omnis — bury zdradził mu swoje imię. — I owszem. To prawda. Nie słynę jednak z... podążania za tłumem. Mój duch rwie się tam gdzie akurat chcę. A teraz pragnę ujrzeć u Pana uśmiech. 
To... To było miłe. Nie spodziewał się, że dobroci uraczy z pyska kogoś, kto zdaniem jego ojca był zły. No... Patrząc na starszego Cooina to nie dziwił się, że Baron go nie lubił. Omnis jednak... był inny. Nawet uwierzył w to, że mogliby się zaprzyjaźnić i pogodzić raz na zawsze ich rody. 
Widząc, że pieszczoch oczekuje na jakąś reakcję, niepewnie spełnił jego prośbę, uśmiechając się, a ten uraczy go tym samym. Od razu nieco stres opadł. Chociaż wciąż pragnął wrócić do domu i nie oglądać reszty towarzystwa przez kolejne księżyce. Omnis miał jednak inny plan. Zachęcił go do powrotu. Dzięki temu zachowa przynajmniej godność, która właśnie nieco się zachwiała. Bał się, ale dzięki miłemu podejściu burego, ruszył z nim do reszty. 
To co jednak ujrzał w oczach ojca, gdy ujrzał go u boku kocura z wrogiego rodu, zapamięta do końca życia. 

***

Tak jak się spodziewał, gdy wrócili do domu, ojciec był na niego wściekły. Krzyczał i prawie o włos nie zaczął rzucać wszystkim co wpadłoby mu pod pysk. Nie chodziło jednak o jego ucieczkę i płacze, chociaż widział, że i to cisnęło mu się na język, ale o Omnisa.
— Czy mam durnia za syna?! Co ja mówiłem ci o Van Cooinach?! To nasi wrogowie! Wykorzystają każdą słabość, aby nas pogrążyć! Chcą zniszczenia naszej rodziny, a ty chodzisz sobie z tym złem wcielonym jakbyście się przyjaźnili. O nie... Ja tak tego nie zostawię! 
— Ale tato... On był miły... — starał się wytłumaczyć swoje podejście. 
— Miły?! Czy ty urodziłeś się wczoraj? Oczywiście, że będzie miły! Poda ci pomocną łapę i będzie udawał wspierającego, a potem zniszczy ci życie! Takie mają zagrywki od wielu księżyców! Myślisz, że czemu nasze rody są w stanie wojny?! Prawie nas zniszczyli! Prawię stracilibyśmy nazwisko! Mój brat... im zaufał. Wiesz gdzie jest teraz? W grobie! Zabili go! To potwory synu! Masz się nie zbliżać do tego dzieciaka, rozumiesz mnie?! 
Zamrugał zaskoczony. Co takiego? Jak to zabili wujka? I czemu dopiero teraz dowiadywał się, że tata miał brata?! Co jeszcze przed nim ukrywał? Na razie jednak słowa kocura mocno nim wstrząsnęły. Czy naprawdę Omnis próbowałby go tylko wykorzystać? Wydawał się miły i tak bardzo odmienny od tego co prezentował jego ojciec. Ale może naprawdę coś było na rzeczy? Przecież tata by tak nie mówił, gdyby nie był pewny swych słów.
— Ro-rozumiem... — Położył po sobie uszy. 
— Teraz kiedy jesteś moim dziedzicem, będą próbowali mi cię odebrać. Jeśli zginiesz, nikt nie przedłuży rodu. Nie masz brata. Nie możesz być naiwny, synu. Niedługo ty będziesz głową rodziny. Będziesz odpowiadał za bezpieczeństwo naszego rodu. Może dzisiaj się nie popisałeś, ale sprawa nie jest jeszcze stracona. Do kolejnego spotkania, poprawisz swój język i opanowanie. Wygramy z Van Cooinami. Pokażemy im, że to oni powinni się nas bać! — ojciec zakończył pompatycznie, a on pokiwał głową. 
Uf... Czyli mu się upiekło. Być może rzeczywiście pierwsze spotkania nie zawsze szły po myśli ojców i istniała jeszcze nadzieja, aby uratować swój honor. Na dodatek pierwszy raz poczuł od ojca troskę. To, że tak bardzo się o niego martwił było miłe, ale i niepokojące. Wskazywało to bowiem na to, że jego obawy były uzasadnione. Chyba rzeczywiście najlepiej będzie jak po prostu zapomni o tym co się stało. Za drugim razem nie zawiedzie. Będzie gotowy. Nie pozwoli Van Cooinom się zmanipulować, a tata będzie z niego dumny. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz