Nie dało się jednak ukryć, że pod względem emocjonalnym nareszcie udało mu się odetchnąć. Jakimś sposobem podczas sprzeczki sukcesywnie wyładował wszystkie negatywne emocje, które zebrały się w nim ostatnimi dniami.
Zerknął na liliową, zauważając, iż obecnie ona także spoczęła na trawiastym podłożu. Agrest chciał być na nią wściekły za takie potraktowanie i kontynuować swoje wyrzuty, lecz w tym momencie… zwyczajnie już dłużej nie potrafił. Fizycznie co prawda czuł się absolutnie okropnie, jednak wewnętrznie… był dziwnie spełniony. Jakby takiej konfrontacji od dawna potrzebował.
Milczeli przez dłuższy czas, patrząc na siebie z trochę innej perspektywy. Właściwie to z daleka musieli wyglądać bardzo zabawnie. Oboje z futrem potarganym i przepełnionym łuskami szyszek, zachłannie łapiąc oddech, jakby właśnie stoczyli najcięższy pojedynek życia.
— Gdzie nauczyłaś się tak dobrze celować? — przerwał ciszę, kiedy jego płuca wreszcie się uspokoiły.
— Wrodzony talent — odparła, dumnie unosząc ogon.
Agrest parsknął na te słowa, rozwierając pysk w celu kontynuowania tej specyficznej wymiany zdań.
***
Nigdy się nie spodziewał, że kiedykolwiek zaprzyjaźni się z Nocniaczką, ale tak właśnie się stało. Wredna liliowa kotka, która wreszcie przedstawiła mu się jako Źródlany Dzwonek, okazała się… nie być taka zła po tym, jak już natłukła w niego szyszkami. Chociaż, czy on w ogóle mógł porównywać ją do kogoś takiego jak Nocniaki? Była zupełnie inna od nich oraz dodatkowo wyszło na jaw, że nie posiadała w sobie ani kropli ich krwi. Klan Nocy nie zasługiwał na kogoś tak świetnego… Na początku nie mógł otrząsnąć się z szoku, gdy wyjawiła mu, że to ona była jednym z kociąt odebranych od Bylicy. Opowiadała dużo historii o niej Agrestowi, odkrywając przed nim tę niewygodną prawdę na temat staruszki. Oczywiście nie wierzył wojowniczce tak od razu, ale nie dało się przeoczyć, że kotka zawsze ukazywała realne emocje w tym temacie. Zwłaszcza że to, co mówiła, tylko potwierdzało się w rzeczywistości…
Antypatia do przybranej matki okazała się idealnym pretekstem do dalszej integracji. Tym sposobem w pewnym momencie okrzyknęli siebie rodzeństwem i już tak jakoś zostało.
— Hej Agreeest — usłyszał znajomy głos, podczas przechadzania się w nadziei po terenach niczyich.
Uniósł ogon z zadowolenia. Gorzki uśmiech na mordce przyjaciółki, zaraz jednak sprawił, że momentalnie go opuścił. Coś się stało?
— Wiesz, że starucha jest w okolicy? Odzywała się do ciebie?
Bicolor zmarszczył brwi. No chyba nie.
— Nie gadaj.
— Uwierz mi, że wolałabym żartować — skrzywiła się z obrzydzeniem — ale to niestety nie jest ten przypadek.
— Uch, co ona tu robi? — zastanawiał się, smętnie zwieszając uszy. Czemu starsza obiecała mu tak wiele, tylko po to, żeby później nie dotrzymać danego słowa w nawet najmniejszym stopniu? — Nawet mi hej nie powiedziała oczywiście…
Źródlany Dzwonek widząc jego nagłe przygnębienie, szturchnęła kocura łapą.
— No weź, nie warto się smucić z powodu tego babsztyla — stwierdziła stanowczo. — To lepiej, że do ciebie nie przyszła. Pewnie znowu zaczęłaby jęczeć, jak to jest jej ciężko, zamiast cokolwiek zrobić z tym faktem. Jeszcze byś się od niej zaraził…
— Albo jeszcze gorzej — zaczął, powoli uśmiechając się pod nosem. — Przyciągnąłbym do siebie całą bandę dzieciaków, tylko po to, żeby potem planowały na mnie zemstę, bo pogubiłem je po wszystkich klanach.
Oboje wybuchnęli śmiechem.
***
Poddenerwowany krążył w kółko na terenach niczyich. Nie mógł wyrzucić z głowy tego, co wydarzyło się na zgromadzeniu. Źródlany Dzwonek została porwana! A przynajmniej tak twierdził jej uczeń, który wciąż go trochę przerażał. Czuł się winny, że zawiódł i jego, i przyjaciółkę, nie potrafiąc wygrać rozmowy z Chłodnym Omenem. Dla Agresta to było po prostu zbyt skomplikowane i niebezpiecznie. Za dużo emocji, za dużo niepewności, za dużo oczu w nim utkwionych. I chociaż żałował, że nie był w tym wszystkim bardziej umiejętny, gdzieś w głębi siebie doskonale zdawał sobie sprawę, że czegokolwiek nie powiedziałby w tamtym momencie – efekt okazałby się nadal taki sam. I to również go przeraziło.
Co powinien zrobić w tej sytuacji? Wedrzeć się do obozu Klanu Wilka, żeby jej poszukać? Takie działanie mogłoby szybko okazać się misją samobójczą, zamiast w jakikolwiek sposób pomocną. Zresztą, skoro ją porwali, to zapewne musieli jej cały czas pilnować. Nie dało się więc zakraść tam i dyskretnie ją uwolnić, nawet w najbardziej szczęśliwych okolicznościach.
Kopnął kamień leżący naprzeciw niego z rykiem frustracji. Przeklęte Wilczaki!
Gdyby miał rangę wojownika, to wszystko byłoby prostsze. Jako zastępca nieczęsto posiadał czas wolny, a w szczególności teraz kiedy Komar wydawał się coś podejrzewać, w konsekwencji zrzucając na niego więcej obowiązków. Gdyby tylko wpadł mu do głowy jakiś rewolucyjny pomysł, który rozwiąże jego wszystkie problemy…
Swój wzrok przeniósł na strumień płynący przed nim, bezradnie wpatrując się w jego migoczącą taflę.
Po co on się oszukiwał? Takiego wyjścia z sytuacji po prostu nie było. Jedyne, w czym aktualnie mógł pokładać nadzieję to rozum osoby, która zdawała się najbardziej zaangażowana w odnalezienie liliowej. Jej uczeń. Może on wymyśli jakiś plan i razem uda im się zorganizować akcję ratunkową? A nawet jeśli tak by się nie stało, Agrest wierzył, że czarny zrobi wszystko, co w swojej mocy, by temu zaradzić. Obserwowanie na zgromadzeniu tego, jak bardzo zależało młodszemu, dawało mu otuchę, że jego przybranej siostrze rzeczywiście uda się uwolnić. W końcu nie była w tym sama, nawet jeśli jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy.
Uniósł wzrok na zachmurzone niebo, z którego mimo wszystko wydostawało się parę promieni słońca.
Niech Wszechmatka jeszcze nie odbiera im tak cudownej kotki.
***
Wróciła! Źródlany Dzwonek wróciła! Z początku nie czuł niczego innego prócz szczęścia, jednak im dłużej słuchał i przyglądał się kotce, tym większa złość płonęła w jego wnętrzu. Nawet w swoich najgorszych wyobrażeniach nie podejrzewał Wilczaków o aż takie okrucieństwo. Nie wiedział wręcz, co odpowiedzieć, kiedy dowiadywał się, jak potwornie ją traktowali. Ledwo mu się to w głowie mieściło. Jak ktokolwiek był w stanie w ogóle wyrządzić coś takiego drugiej osobie? Dogłębnie wstrząsające, że na takie coś pozwalano w pozornie „normalnym” klanie.
Wbił pazury w ziemię.
Wilczaki może i w tej chwili radziły sobie znakomicie, aczkolwiek nic nigdy nie trwało wiecznie. Kiedyś jeszcze nadejdzie okres, w którym będą znacznie słabsi. A wówczas miał nadzieję, że już nikt im nie odpuści, tak jak oni nigdy nikomu nie odpuszczali. Oby nie zostało z nich nic więcej niż brudna plama krwi.
***
Poruszał końcówką ogona, wpatrując się w wyjście z obozu. Od powrotu nurtowała go pewna sprawa. Mianowicie zastanawiał się, czy nie ominął jednego spotkania z Gracją. W końcu powiedział jej, że może go odwiedzać, więc może już to zrobiła, podczas gdy ich nie było? Musiał widzieć.
Dostrzegając, że obok Kaczka samotnie spożywa posiłek, postanowił do niej podejść.
— Hej, wiesz może, czy w czasie, kiedy mnie tutaj nie było, moja córka przyszła ze mną porozmawiać? — zapytał, w napięciu usiadłszy przy niej.
Bura wykrzywiła pysk w zakłopotaniu. Jej odpowiedź natomiast była jednoznaczna:
— Nie. Nie było nikogo.
Agrest przeniósł wzrok na swoje łapy, niezręcznie szurając nimi po jesiennych liściach.
— Och, rozumiem — wyszeptał, zaraz machając na to ogonem — ale to nic nie szkodzi! Ma jeszcze czas i tak dalej. — Zmusił się do przybrania radosnego wyrazu pyska. — A jak u ciebie, tak właściwie? To jest coś, o czym powinniśmy rozmawiać! Dobrze się tutaj czujesz?
Kaczka z początku zdawała się nieco zmieszana, lecz po chwili uśmiechnęła się delikatnie, jakby coś sobie przypominając.
— Szczerze? Znacznie lepiej — wyznała trochę nieśmiało. Jakaś myśl jednak wydawała się ewidentnie trzymać ją w dobrym nastroju. — Panuje tu zupełnie inna atmosfera, poznałam też wspaniałą osobę… to znaczy osoby — chrząknęła, zaraz z powagą marszcząc czoło. — Nie ma porównania no. Nie wiem, czy wytrzymałabym księżyc dłużej w Klanie Nocy…
Starszy zastrzygł uszami, ciekawy, dlaczego bura miała tak negatywne nastawienie do swojego rodzimego klanu. Czyżby to przez tę rzekomą zmianę ustroju, o której raz coś tam podsłyszał?
— Czy to prawda, że w Klanie Nocy wprowadzono władzę dziedziczną? — zapytał, naprawdę nie będąc pewien. Jakoś… taka sytuacja zwyczajnie nie sprawiała wrażenia realnej. — Dla potomków Sroki, zakładam?
— Niestety tak — mruknęła ze skwaszoną miną — to absurdalne.
Czekoladowy zamrugał z niedowierzaniem. I reszta Nocniaków tak po prostu zaakceptowała taką decyzję? Nie zapomniał, że od początku z większością nich było coś nie tak, lecz do tej pory sądził, iż to szło bardziej w stronę nadmiernej agresji, a nie uległości. Cóż, najwidoczniej niezależnie od obranego kierunku skrajności, rybojady nie zawodziły w zachowaniu się dziwnie…
Ich postępowanie nie było jednak rzeczą najbardziej zagadkową dla czekoladowego w tej sprawie. O wiele bardziej zastanawiało go… zwyczajnie dlaczego. Dlaczego podjęto taką decyzję? Nawet pomijając fakt, jak bardzo było to niesprawiedliwe wobec „niekrólewskich” kotów z Klanu Nocy to… przecież było to równie okrutne wobec samych potomków Sroczej Gwiazdy. Czarno-biała przez księżyce urzędowała jako przywódczyni, toteż musiała wiedzieć, iż noszenie tej rangi to przede wszystkim ogromna presja i nieustanny wysiłek, za który nie otrzymywało się od nikogo nagrody. Agrest nie raz przekonał się o tym na własnej skórze. Trzeba było o wszystko dbać, wszystko kontrolować, wszystko przewidywać i podejmować decyzje, do których podjęcia nikt inny nie chciałby być zobligowany. Jaki normalny rodzic zmusza swoje dzieci do dźwigania na sobie tak olbrzymiej odpowiedzialności? Ukazywanie władzy jako czegoś przeznaczonego i wspaniałego naiwnym kociętom mogło mieć w przyszłości naprawdę tragiczne skutki, kiedy zderzą się one z rzeczywistością.
Jeszcze chyba rozumiał, iż przypuszczalnie mogło chodzić o podwyższenie statusu społecznego rodziny, jednak wciąż… za jaką to cenę? Czy liderka nie widziała, że to tylko kwestia czasu, nim w jakimś Nocniaku wreszcie coś nie pęknie i zamorduje w odwecie za te bezsensowne zasady? I tak dalej, dopóki wszyscy z naznaczonego rodu nie skończą głęboko pod ziemią. Szczególnie zważając na tendencję szybkiego żegnania się z życiem poprzednich przywódców Klanu Nocy – już miał przed oczami tę katastrofę.
Z tego wszystkiego aż przeszły go ciarki.
Sam prędzej odgryzłby sobie ogon, niż zafundowałby swoim dzieciom taką przyszłość. Srocza Gwiazda musiała naprawdę nie mieć litości dla swoich potomków…
— Wszystko w porządku?
Bicolor drgnął, jakby właśnie został wybudzony z transu. Otworzył pysk, aby odpowiedzieć rozmówczyni, gdy nagle na czubek jej głowy spadła ciemna kulka. Bura prychnęła, zdenerwowana kopiąc atakujący ją obiekt. Szyszka poturlała się parę zajęczych skoków dalej.
Agrest w szoku rozwarł szczękę.
Szyszka, brązowe oczy, biała łata na piersi, znajome rysy, kotka z Klanu Nocy. Nie. To nie mogło być możliwe.
Wpatrywał się w nią, jakby chciał dostrzec potwierdzenie swoich myśli w wyrazie jej twarzy.
— Mam coś na nosie…? — Kaczka poruszyła się niespokojnie.
— Jesteś jej córką — wykrztusił z siebie. — Tak? Córką? Czy to jeszcze inne pokrewieństwo może?
Pręgowana początkowo przyglądała mu się z niezrozumieniem, dopóki nie westchnęła cicho, odczuwalnie pochmurniejąc.
— Córką.
— Przepraszam — wymamrotał, teraz czując się dziwnie. — Nie wiedziałem, że miała.
Kotka nie odpowiedziała mu, martwo patrząc w jeden punkt.
Kurczę… jeśli wiedziałby, iż w taki sposób zareaguje, to nie poruszyłby od tego tematu.
— W każdym razie, dobrze, że obecnie jesteś z tutaj nami. — Z wahaniem na chwilę położył łapę jej barku. — Jakbyś czegoś potrzebowała to… możesz na mnie liczyć. Póki jeszcze dycham.
Odszedł w stronę wyjścia z obozu, zostawiając odnalezioną siostrzenicę z na wpół zjedzonym losem. Odniósł wrażenie, że przyda jej się chwila samotności.
Nabrał powietrze w płuca, powolnymi krokami kierując się do Drogi Grzmotu. Wymiana zdań z Kaczką na pewno na długo zostanie mu w pamięci.
„Zadbam o twoją córkę, Źródlany Dzwonku” – obiecał w myślach. – „W lepsze miejsce trafić nie mogła”.
***
Szedł do miejsca, w którym zawsze się spotykali. Trzymał w pysku szyszkę, wcześniej kopniętą przez córkę przyjaciółki. Teraz gdy już wiedział o śmierci liliowej i nie był ledwo funkcjonującym kłębkiem nerwów, chciał nareszcie należycie ją pożegnać.
Zatrzymał się przy potoku na terenach niczyich, gdzie zazwyczaj rozmawiali i łapą wykopał mały dołek w ziemi. Starannie włożył tam szyszkę, tak, aby wyraźnie wystawała z podłoża. Po sprawdzeniu, czy owoc trzyma się na miejscu, usiadł obok prowizorycznego nagrobka.
— Do widzenia, Źródlany Dzwonku — powiedział z zaciśniętym gardłem. — Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
Po tych słowach zamknął oczy, żegnając się ze swoją jedyną siostrą, drogą przyjaciółką, ekspertką od szyszek, a także najzabawniejszą osobą, jaką kiedykolwiek poznał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz