Wspólne treningi z Zimorodkową Łapą zawsze były przyjemnością! Najlepiej rozumiała mnie z rodzeństwa. Płotkowa Łapa była spokojna, ale lekko wycofana, więc nie lubiłam jej męczyć za długo swoją obecnością. Mandarynkowa Łapa była... spoko, ale troszkę niemiła dla otoczenia, czego nie lubiłam być świadkiem. Zimorodek miała poczucie humoru, więc lubiłam ją rozbawiać swoimi wygłupami! Różniła się trochę ode mnie charakterem, ale mam wrażenie, że właśnie dlatego tak się uzupełniałyśmy.
— Okej, to teraz kto pierwszy się wespnie na tamtą gałąź! — rzuciłam, i nie czekając na reakcję, sama zaczęłam skakać po drzewie, o mały włos się przy tym nie wywracając. Ostatecznie przegrałam, jednak prawdziwą wygraną było to, że żadne z nas nie spadło. Mentorzy nie byli zbyt zadowoleni tą samowolką.
***
Siostra zmieniła ścieżkę nauki! Niespodziewanie czy nie, hm, trudno powiedzieć. Widziałam, jak tęskno spoglądała na ciekawe zioła podczas treningów polowania, a w obozie często (niezbyt subtelnie) zaglądała do norki medyków. Byłam szczęśliwa, że znalazła swoje powołanie, ale też trochę smutno mi było, bo widywałyśmy się mniej. Z zaginięciem Płotki, i pogorszeniem stosunków z Mandarynką, zostałam trochę... sama. Wiadomo, miałam dużo przyjaznych kotów, Piórkolotek, Skrzelik, Bulwa, Zmierzch, Bursztynek, Nimfa, Nenufar... ale to nie to samo, co rodzina. No i wstyd się trochę przyznać, ale wciąż tęskniłam niektórymi długimi i mroźnymi wieczorami za mamą. Ona by nie pozwoliła, żeby nasza rodzina się tak rozpadła... Pewnie powiedziałaby coś mądrego, przygarnęła nas łapą i zaczęła delikatnie wylizywać futerko. Zanim się zorientowałam, zaczęłam cichutko chlipać. Był środek nocy, a ja nie chciałam nikogo zbudzić odgłosem, więc potajemnie wymknęłam się na zewnątrz. Cały obóz spał. Mogłabym teraz uciec, może poszukać rodziny na własną łapę, pójść daleko, dalej, niż te wszystkie patrole poszukiwawcze. Ah, no nie, nie zostawiłabym tak reszty. Zresztą głupiutka Algo, ty byś sobie nie poradziła sama! Ledwo myszy łapiesz. Pociągnęłam nosem, na chwilę hamując zły. Głębokie wdechy, głebokie wdechy Algowa Łapo.
— Siostro... wszystko w porządku? — usłyszałam za sobą ostrożny głos Zimorodkowej Łapy, która musiała najwyraźniej jednak usłyszeć, jak wychodziłam.
— Ta.. tak. Przepraszam, jeśli cię obudziłam — Odwróciłam się do niej. — Nadal nie wiem, co powinnam zrobić.
— Co masz na myśli?
— No... mamę, ciocię, Płotkę, babcię, Mandarynkę... wszystkich. Brązowe koty... Wolałam, jak byliśmy kociakami i wszyscy byli szczęśliwi.
<Zimo?>
[359 słów + wspinanie na drzewa]
[przyznano 7% + 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz