Pora Opadających Liści
— Tato! Tato! — wołał kocurek z otwartymi szeroko ślepiami, wyglądającymi jak dwa wielkie zielone okręgi. — Popat, popat! — Wskazał ogonem na kolorowe przedmioty, które w pewnych odległościach leżały rozrzucone na podłożu. Zaciekawiony patrzył na to dziwne znalezisko, które nie mógł wcześniej poznać. Jednak w owym czasie było to możliwe, cieszył się z tego niezmiernie. Kolejne rzeczy, które mogły go wielbić…
— Widzę, widzę — odpowiedział Diament z uśmiechem na pysku. Pogłaskał łapą głowę syna, który wtulił się w jego kończynę noskiem, po podniesieniu głowy.
— Cio to jes? — zapytał po dłuższej chwili z nieskrywaną fascynacją piękności nieznanych dzieł. Dotknął to łapą, a one nic sobie z tego nie zrobiły. Wspaniałe! Ekscytujące! Niesamowite!
— To są listki — oznajmił mu rodzic, przenosząc wzrok na te rośliny, które nie wiedząc skąd, przyfrunęły. Zapewne, by podziwiać Turkawkę. — Służą one do wyłożenia legowiska, bawienia się… — jego synek spojrzał na niego z wielkimi oczami, przewracając się z własnego pomysłu. Turlając się w stronę jego łap i z powrotem w stronę roślinek, brudził się przez osad na podłożu i cienką powierzchnię tych przedmiotów. — No…lub można się po nich turlać…
Turkawka pokiwał głową zadowolony ze swojego planu i z tego, że jego tata potwierdził wspaniałość ukrytą w jego główce. Tak było ono idealne tak, jak on sam! Przewracając się na brzuch, kichnął, mrugając kilka razy po tym zjawisku. Potrząsnął głową, wstając.
— Uuuu, a to cio? — zapytał, znów patrząc na skupisko wyglądające inaczej niż poprzednie. Było tego mniej i kocurek stwierdził, że na pewno to nie jest to samo. Miało również inne kolory. — Nooo tatooo! — pośpieszał Diamenta, który podszedł do niego, a zakres jego ślepi ujrzał srebrnego. — Popat! Cio to?
— To… — Przeniósł zielone oczy na tatę, który zmarszczył brwi. — To też są…liście. Tylko że jest ich mniej.
— Oh… — ta odpowiedź go nie zadowoliła. Czemu jego rodzic nie mógł powiedzieć, że jest to coś innego? Przecież nie zwróciłby uwagi! To wszystko nie miałoby znaczenia, ponieważ on by w to uwierzył! Nie znał świata, więc nie mógł się temu sprzeciwić! Aby nie pokazać rodzicowi swojego rozczarowania, podszedł do niego i wtulił się w jego futro. — Tato? Gde mama? — zapytał po ciszy przytulania się do niego. Zwrócił główkę w ziemię, prawie płacząc przez to, że jej nie pamiętał. Nie mógł skupić myśli, aby wyobraziły sobie jej pyszczek! Czuł, że to nie jest sprawiedliwe. Nie chciał pokazywać smutku rodzicowi, który by się pewnie zmartwił. Był gotów temu zapobiec. W każdy szalony sposób, który zrodziłby się w móżdżku.
— Widzę, widzę — odpowiedział Diament z uśmiechem na pysku. Pogłaskał łapą głowę syna, który wtulił się w jego kończynę noskiem, po podniesieniu głowy.
— Cio to jes? — zapytał po dłuższej chwili z nieskrywaną fascynacją piękności nieznanych dzieł. Dotknął to łapą, a one nic sobie z tego nie zrobiły. Wspaniałe! Ekscytujące! Niesamowite!
— To są listki — oznajmił mu rodzic, przenosząc wzrok na te rośliny, które nie wiedząc skąd, przyfrunęły. Zapewne, by podziwiać Turkawkę. — Służą one do wyłożenia legowiska, bawienia się… — jego synek spojrzał na niego z wielkimi oczami, przewracając się z własnego pomysłu. Turlając się w stronę jego łap i z powrotem w stronę roślinek, brudził się przez osad na podłożu i cienką powierzchnię tych przedmiotów. — No…lub można się po nich turlać…
Turkawka pokiwał głową zadowolony ze swojego planu i z tego, że jego tata potwierdził wspaniałość ukrytą w jego główce. Tak było ono idealne tak, jak on sam! Przewracając się na brzuch, kichnął, mrugając kilka razy po tym zjawisku. Potrząsnął głową, wstając.
— Uuuu, a to cio? — zapytał, znów patrząc na skupisko wyglądające inaczej niż poprzednie. Było tego mniej i kocurek stwierdził, że na pewno to nie jest to samo. Miało również inne kolory. — Nooo tatooo! — pośpieszał Diamenta, który podszedł do niego, a zakres jego ślepi ujrzał srebrnego. — Popat! Cio to?
— To… — Przeniósł zielone oczy na tatę, który zmarszczył brwi. — To też są…liście. Tylko że jest ich mniej.
— Oh… — ta odpowiedź go nie zadowoliła. Czemu jego rodzic nie mógł powiedzieć, że jest to coś innego? Przecież nie zwróciłby uwagi! To wszystko nie miałoby znaczenia, ponieważ on by w to uwierzył! Nie znał świata, więc nie mógł się temu sprzeciwić! Aby nie pokazać rodzicowi swojego rozczarowania, podszedł do niego i wtulił się w jego futro. — Tato? Gde mama? — zapytał po ciszy przytulania się do niego. Zwrócił główkę w ziemię, prawie płacząc przez to, że jej nie pamiętał. Nie mógł skupić myśli, aby wyobraziły sobie jej pyszczek! Czuł, że to nie jest sprawiedliwe. Nie chciał pokazywać smutku rodzicowi, który by się pewnie zmartwił. Był gotów temu zapobiec. W każdy szalony sposób, który zrodziłby się w móżdżku.
<Tato? Bo ja chyba chcę do mamy…>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz