Już miała coś odpowiedzieć, lecz kociak widocznie musiał szczególnie upewnić się, że Daglezja mu wybaczy. Spojrzała z niemałym zdziwieniem wymalowanym na jej pysku na Pumę, który padł jej do stóp, mamrocząc kolejne przeprosiny. Nie żeby jej się to nie podobało, ale kociak chyba delikatnie przesadzał. Tak też chyba uważała jego matka, bo posłała mu z tyłu dziwne spojrzenie, ale po Kosodrzewinie nigdy nie było wiadomo, co tak naprawdę jej we łbie siedziało.
— Spokojnie, malcu. Przecież nie odgryzę ci głowy za wywrotkę — zapewniła, śmiejąc się przy tym. Już zapomniała, jakie kocięta potrafią być zabawnie durne. Złapała małego kocurka za kark i odstawiła obok, w normalniejszej pozycji. — Ale następnym razem uważaj trochę, zanim się w kogoś wpakujesz. Spędziłam dzisiaj chwilkę na układaniu tego futerka, wiesz? — mówiąc to sama zerknęła na swój bark, aby podziwiać cudowną, prawie nienaruszoną sierść, która pięknie i zdrowo błyszczała się, podkreślając już i tak cudowną urodę rudej kocicy.
— Tak jest, Wielka Daglezjo — wymruczał jeszcze Puma, powodując u zastępczyni zduszony chichot. Na Klan Gwiazdy, co było nie tak z tym maluszkiem? A bardziej, dlaczego był tak cudowny? Dlaczego każdy dzieciak nie mógł jej tak traktować? Właściwie, nawet nie tylko dzieciak. Rozmarzyła się na moment i wyobraziła piękną scenkę, w której Lśniąca Tęcza musiałby zwracać się do niej w taki sposób. Ach, marzenia... Tak czy inaczej, sama nie wiedziała co mu na to odpowiedzieć.
— A żebyś wiedział — zaśmiała się. Chciała coś dodać, lecz odezwała się w końcu matka czekoladowego, donośnym głosem wołając go:
— Pumo, chodź! Jeszcze się przeziębisz — mruczała, a kociak posłusznie wrócił do niej. — Mówiłam, żebyś tam nie szedł. Ty masz długie futro, do niego śnieg się przyczepia i robi grudki — burczała coś, wylizując swoje dziecko. A Chmurka tak, jak dziwnie się na nią gapiła bez słowa, tak to dalej robiła. Daglezjowa Igła nie wiedziała, co mogła tu dalej robić. Koniec kontaktu z dzieciarnią na dziś. I być może na jakiś dłuższy czas, choć musiała przyznać, ten cały Puma całkiem jej się już podobał. Będą z niego koty.
— To ja już lepiej sobie pójdę. Do widzenia, Kosodrzewino! Masz dwójkę znakomitych szkrabów! — bąknęła, opuszczając żłobek.
— Do zobaczenia.
— Papa!
— Żegnaj, pani! — powiedział jeszcze Puma, wywołując u zastępczyni rozbawione drżenie wąsów.
***
przed mianowaniem miotu Kosodrzewiny i powrotem Agresta do Owocowego Lasu
— To dowodzi temu, że powinniśmy częściej wypuszczać patrole na naszą wschodnią granicę. — Nareszcie! Daglezjowa Igła czuła się, jakby Lśniąca Tęcza przemawiał o swoim znakomitym pomyśle już wieki. Szczerze, wcale go nie słuchała. Nie pamiętała z jego przemowy nic poza tym, że była ona okropnie nudna.
— To sprawa jeszcze do omówienia — powiedziała, a bardziej powtórzyła, bo ten zbitek słów stał się jedną z najczęściej używanych przez rudą fraz w ostatnim czasie. Zauważyła bowiem, że spotyka się z mniejszym sprzeciwem, niż jakby powiedziała "zmieniając temat" albo "przechodząc do ważniejszych spraw", a i tak mogła sprawnie przekierować rozmowę na wyznaczone przez nią tory. Z resztą, kogo tam obchodziły jakieś lisy i patrole. — Pamiętacie, że zbliża się ceremonia mianowania na uczniów Pumy i Chmurki? Czy już wiadomo, jaką chcą pójść ścieżką?
— O ile się ich nie zapytałaś, to nie. Już ja zajmowałem się Orzeszkiem jakiś czas temu — burknął Lśniąca Tęcza, na co tylko Daglezja przewróciła oczami. Ojoj, wielkie nieba! Królewicz musiał się spytać kociaka, co chce w życiu robić. Niebywałe. Ugh. Czy ten koleś nie potrafił przestać robić wyrzutów wszystkim z wszystkiego co chwilę?
— Tak bardzo cię to boli? — spytała go, wyczuwalnie podirytowana. — Jeśli to TAKI problem, zajmę się tym.
Wtrąciła się Świergot:
— Nie kłóćcie się, to nie czas — mruknęła, uspokajając nieco rudą. — Już to zrobiłam. Proponuję jednak, aby następnym razem być może ustanowić jakąś kolejkę? Albo niech jedno z was po prostu chodzi i rozpytuje. To nie jest nic trudnego — miauknęła.
— Jeśli Lśniąca Tęcza ma osobistą awersję do kociąt, chętnie to przejmę — mruknęła Daglezja.
— Nie jestem ich największym fanem, ale z pewnością nie mam awersji.
Zdecydowała się nie odzywać, ponieważ już na języku miała "Oj, dobrze, zamknij się już". Zamiast tego zwróciła się w stronę szamanki:
— Więc co te maluchy sobie obrały?
— Z Chmurką prosta sprawa. Chce zostać medyczką — miauknęła z opanowaniem Świergot, poprawiając się na miejscu. — Już od dłuższego czasu można było ją zauważyć przy Witce i Murmur, żadne zaskoczenie.
— Murmur nie skończyła jeszcze swojego treningu — zauważył Tęcza.
— Nie musi. Nawet kiedyś często medyk miał wielu uczniów, spośród których dopiero wybierał swojego następcę. Z resztą, lada chwila zostanie medyczką. Musi się tylko nieco podszkolić.
— W takim razie z górki. A Puma? — zapytała Daglezja. Kwestia medyków ją mało interesowała.
— Puma chce zostać stróżem — oznajmiła jej szamanka. Szczerze, rdzawa zastępczyni poczuła się nieco zawiedziona. Uważała rangę stróża za być może i nawet potrzebną, na pewno dla innych wygodną, ale nieco... ośmieszającą. Nie rozumiała dlaczego tak wiele kotów chciało się szkolić na stróży. Nie chcieli poczuć tego powiewu w sierści, satysfakcji z upolowania zwierzyny po długiej pogoni, przepływu adrenaliny przez całe ciało w walce? Woleli wymienić to na pracę chłopca na posyłki, sprzątacza i opiekunki dla dzieci? Niby o gustach się nie dyskutowało, ale ona dyskutowała. Bycie stróżem było nie dość że okropnie nudne, to jeszcze aż śmieszne. — Czy któreś z was ma jakiś pomysł na jego mentora?
Właściwie, nie widziała zbyt wielu kotów, które by się nadawały na nauczyciela. Jarząb była już zajętą Jarzębinką, Patyczak może i ostatnio trochę spokorniał, ale kto tam wie, co mu tam jeszcze w głowie siedziało. Bławatek był dobrym stróżem, tak samo jak Kamyczek, oni byli najbardziej obiecującymi kandydatami. Z pewnością nie Padlina, mówiła sobie tylko. Ten ćpun nie wzbudzał w niej za wiele zaufania. Szczególnie po tym, jak rzuciła go Sadzawka i nareszcie nie musiała udawać, że choćby minimalnie go lubi. Powierzenie mu dzieciaka było podjęciem całkiem sporego ryzyka. Kocimiętka nie była niczym złym, ba, nigdy by nie pogardziła okazją do zabawy z tym zielem w roli głównej, ale czarny był nią pochłonięty. Nie znał nic innego.
— Biorę pod uwagę Kamyczka, spokojny, pomocny. Co tu potrzeba więcej?
Daglezjowa Igła powstrzymywała się przed prychnięciem. Jak mogła być jednogłośna z Tęczą? Przywykła już do nieustających, codziennych kłótni. To prawda, męczyły ją i innych okropnie, ale jej zmęczenie okazywało się być wszystkiego warte, kiedy słyszała jego wyczerpane, dające za wygraną prychnięcia i kiedy, nareszcie, podporządkowywał się jej woli. Dla tych momentów mogła zrobić wszystko.
— Jesteś tego taki pewien? — zapytała, przechylając łeb.
— A co? Myślisz, że to kiepski mentor?
— Cóż... Nie chcę nic mówić złego na temat Kamyczka, ale wszyscy musimy się zgodzić, że to akurat jego uczennica od nas tak po prostu uciekła. Sama słyszałam, jak ponoć mówił, że to była jego wina — zauważając nieprzychylny wzrok Świergotu, natychmiast (w miarę naturalnie) dodała: — ale to nigdy nie wiadomo. Miałabym za to jednak na nim oko i przez jakiś czas nie obdarowywała go uczniem — mówiła Daglezja i widocznie mówiła na tyle przekonująco, że Świergot i Tęcza, po daniu sobie zgodnego spojrzenia, pokiwali wolno głowami w ramach uznania.
— W takim razie być może Bławatek? — zaproponowała Świergot. Daglezjowa Igła chętnie przystałaby na tą propozycję, jednak pierwszy zabrał głos Lśniąca Tęcza:
— Och, nie, błagam. To znaczy, to dobry kot, dobry dzieciak, ale... no proszę.
— Co masz na myśli? — zapytała Świergot, poprawiając się na miejscu, widocznie zdziwiona jego reakcją. W końcu zastępcy zwykle spierali się między sobą, a nie z nią – szamanka w znaczącej większości przypadków robiła im za mediatora. Przy tym całkiem kiepskiego. Choć, właściwie, przy takiej wybuchowej mieszance nawet najlepszy rozjemca stawał się bezużyteczny.
— Nie ufam kotom, które nie mają w głowie nawet pszczół, tylko zupełną pustkę. Wystarczy na niego spojrzeć. Ten kot wskoczyłby do paszczy borsuka, jakby ten go o to poprosił — wymruczał z brutalną szczerością. — I nie wierzę, że tego nie widzicie.
— Ale ja nic nie mówię... — wtrąciła się Daglezja, urażona, że kocur zwrócił się i do niej, ale została całkiem zignorowana.
— Nie chcę dawać silnemu, rzutującemu na znakomitego i użytecznego członka Owocowego Lasu na mentora, który powinien być jego życiowym nauczycielem, kota, który będzie miał na Pumę kiepski wpływ. Co najwyżej go ogłupi.
— Nie czujesz się źle mówiąc tak o członku swojej społeczności, Lśniąca Tęczo? — Liliowa zakryła łapy ogonem.
— Nie, nie czuję, bo mówię prawdę — odparł krótko, lecz zapytał jeszcze Świergot po chwili: — Wydawało mi się, że panuje tu wolność słowa, choć być może się myliłem.
Szamanka patrzyła się przez chwilę na kocura w ciszy, a po tym głośno westchnęła.
— Widzę w nim pokłady dobra, których nie ma jak spożytkować. Jest nie tak wiele młodszy ode mnie, a w życiu nie trenował żadnego ucznia.
— Najwyraźniej Agrest uważał to samo. — Tęcza wzruszył ramionami.
— W takim razie, jakie masz... macie pomysły? — zapytała więc Świergot, patrząc znacząco raz na czarnego, raz na rudą. Raz na czarnego, raz na rudą, raz na czarnego i raz na kolejnego czarnego... Chwila, mieli nieproszonego gościa!
Daglezjowa Igła, która zamilkła na część rozmowy, teraz prawie krzyknęła, kiedy tylko odwróciła delikatnie głowę, a przy jej boku stał Padlina, pokryty masą liści i gałązek. Niemal przewalił kocicę, kiedy zachwiał się i wylądował na ziemi. Przez chwilę cała trójka wpatrywała się w niego w niemej ciszy i zaskoczeniu.
— Przepraszam... Przepraszam bardzo — wymamrotał, opierając się o leżący obok głaz, by zdobyć równowagę. Znów zaczął się kiwać, ale tym razem nie zaliczył gleby i usiadł.
— Padlino, prowadzimy teraz ważną rozmowę. Mógłbyś... odejść? — zapytała go grzecznie Świergot, a kocur jedynie zamrugał, jak gdyby zapytała go, czy myszy potrafią latać.
— Wiem o czym rozmawiacie, po to tu jestem — powiedział chwiejnym głosem. Nie było wątpliwości, że stróż w tej chwili nie był trzeźwy (o ile kiedykolwiek był), a właściwie był pod wpływem niejednego zioła. Zastępcy posłali sobie zdziwione spojrzenia wraz z Świergot, ale nic nie powiedzieli. Pozwolili, by kontynuował. — Też bardzo przepraszam za mój wygląd — wyciągnął spomiędzy kępek sierści na barku jeden rzep, jak gdyby to miało zmienić cokolwiek w jego odbiorze — przyszedłem jednak w ważnej sprawie. Bowiem słyszałem, że coś się nie dogadujecie, jeśli chodzi o wybór mentorów, a ja tam co nieco słyszałem...
Daglezjowa Igła zamrugała parę razy, ale słuchała ze szczerym zainteresowaniem.
— Od dłuższego czasu czekałem na ucznia, lecz się nie doczekałem... Czy moglibyście powierzyć mi to jedno kocię? Naprawdę, to moje marzenie — tłumaczył. — Obiecuję, że postaram się nad jego treningiem jak tylko będę mógł!
Trójka wymieniła znaczące spojrzenia.
— Moglibyśmy się naradzić chwilę i dać ci znać? — spytała Świergot, na co czarny przytaknął jej dziesięciokrotnie.
— Oczywiście. Jak postanowicie, zawołajcie mnie — mruknął, odwrócił się na pięcie i zaczął iść przed siebie, niemal potykając się o własne łapy. Kiedy kocur odszedł na dogodną odległość, szamanka wzięła głęboki oddech, zwracając się do reszty zastępców:
— Jak zamierzamy grzecznie mu odmówić?
— Grzecznie? — uniósł znaczącą jedną brew Tęcza, wpatrując się w Świergot z błagalnym wzrokiem. — Nie wiem jak wy, ja nie chcę wtykać pyska w nieswoje sprawy, ale nie powinniśmy zezwalać na to, by po naszych terenach i obozie szwendał się koleś, który jest wiecznie na haju! To się przecież we łbie nie mieści — warknął pod nosem.
W tej chwili w głowie Daglezjowej Igły pojawił się cudowny pomysł. Gdyby tylko zaproponowałaby klanowego ćpuna na mentora Pumy, Tęcza zwariowałby. I tego jej brakowało. Ta rozmowa do tej pory była zbyt nudna i pokojowa...
— Ma z tym problem, to pewne... — zasmuciła się Świergot, patrząc po raz drugi na oddaloną sylwetkę Padliny.
— Wydaje mi się, że mówi prawdę — wtrąciła się Daglezja, co momentalnie przykuło zszokowany wzrok zastępcy.
— Jaką prawdę i z której strony?
— O tym, że to jego wielkie marzenie. Skoro nie możemy się zgodzić co do mentora Pumy...
— Naprawdę, Daglezjo, naprawdę? — Kocur wyglądał, jakby właśnie usłyszał taką głupotę, która nawet nie śniła mu się po nocach w najgorszych koszmarach. — Chcesz oddać ucznia w JEGO opiekę?
— Naprawdę, TĘCZO, naprawdę — podkreśliła jego imię. Jeśli on mógł jej umniejszać, ona również. — Prosiłabym jednak, abyś w dyskusji zwracał się do mnie pełnym imieniem, a nie jego skrótem. Mam wrażenie, że należy mi się krzta szacunku. — Kocur przewrócił oczami. — Sam dementujesz resztę kotów, a wpadł nam prosto w łapy chętny. Zdaje mi się, że powinniśmy słuchać woli Owocowego Lasu.
— Mi też nie wygląda to na najlepszy pomysł, wybacz, Daglezjowa Igło — mruknęła Świergot. Ruda tylko machnęła ogonem, maskując to jako przesunięcie go do wygodniejszej pozycji.
— Ja w nim coś widzę. Jakąś chęć do zmiany, może nawet faktycznej pracy nad samym sobą — zaczęła wymyślać na poczekaniu ckliwą historyjkę, która śmieszyła ją bardziej z każdym słowem. — Nie myślicie, że to by mogło skłonić go do rzucenia? Jakby miał ucznia, czułby się za niego odpowiedzialny. To zdecydowanie stanowi motywację – znalazłby osobę, dla której mógłby starać się być jak najlepszą wersją siebie. W końcu każdy kot, jeśli ma ucznia, chce, aby ten wyrósł na klanową chlubę. A nawet, gdyby nie, utworzyłby jakąś rutynę. Wstawania wcześniej, dzielenia się z kimś swoją wiedzą. Mógłby spożytkować produktywnie czas — kiedy skończyła swój wywód, patrzyła po kotach z nadzieją. Czy naprawdę tak uważała? Chyba tylko kociak byłby w stanie ufać takim bzdurom! Padlina nie należał do kotów, jakie mogły się zmienić. Jeśli nie nakłoniła go do tego uparta jak osioł Sadzawka i założenie rodziny, Daglezjowa Igła nie była pewna, czy zmusiłoby stróża do tego cokolwiek.
Lśniąca Tęcza westchnął tak długo, głęboko i donośnie, że Daglezjowa Igła miała wrażenie, jakoby kocur właśnie wypuścił z płuc powietrze gromadzone tam przez parę godzin.
— Wydawało mi się, że jesteśmy w wieku, w którym się już wyrosło z kocięcych opowiastek. Nadal wierzysz w bajki?
— Wierzę w dobre przeczucia.
— Gdybym ja wierzył w złe przeczucia, zgadnij, kto z nas by tu w ogóle nie stał i nie prowadził tej konwersacji — warknął, bijąc jak biczem ogonem o ziemię. — To jakiś absurd. Och, dajcie mi siłę... — wymamrotał pod nosem, kręcąc zrezygnowany głową.
— Jak śmiesz mówić takie... — Daglezja chciała się z nim wykłócać, lecz przerwała jej Świergot:
— Być może... może faktycznie potrzebuje, aby ktoś dał mu szansę. Chyba nigdy Padlina nie miał ucznia, ani szansy na faktyczne wykazanie się — głośno myślała liliowa, przyprawiając Lśniącą Tęczę o upadek szczęki.
— Chyba nie zamierzasz się zgodzić z tymi bredniami?
Ciemne ślepia powędrowały w stronę zbulwersowanego. Zastępczyni była szczerze zaskoczona reakcją cętkowanej, ale nie mówiła nic głośno. Pozwalała, by jej oczy karmiły się widokiem tak komicznie wydętej mordy Tęczy. Jakby tylko mogła uwiecznić ten moment...
— Gdyby stało się cokolwiek złego, co mi się nie wydaje, moglibyśmy zawsze go zamienić. Każdemu należy się przynajmniej spróbować.
— Doprawdy? Ćpunowi należy się spróbować? Tak, a jak coś nie wyjdzie, to taka kolej rzeczy. Trudno, margines błędu, jak się to mówi — mruczał, przedrzeźniając. — Otaczają mnie kretyni... Dobrze, jeśli taka jest wasza wola. Ja się pod tym w życiu nie podpiszę.
Daglezja uśmiechnęła się o wiele szerzej, niż tego chciała.
— Padlino! — zawołała kocura, by obwieścić mu radosną nowinę.
***
Ta decyzja nie była jedną z najlepszych, czego też się spodziewała. Miejscami nawet współczuła czekoladowemu, że trafił mu się taki los. Daglezjowa Igła zauważała, że ta Padlina ze swoim podopiecznym nie dogadywał się najlepiej. Z resztą, czy mogło być inaczej? Czy Świergot naprawdę w tamtej chwili uwierzyła, że z tego wyjdzie coś dobrego? Nie wiedziała. Mogła być tylko pewna, że warto było zgotować uczniakowi takiego mentora dla tamtej słodkiej irytacji jej najgorszego wroga. Niczego nie żałowała.
Gdy tak rozmyślała, zauważyła, że wspomniany w jej myślach uczeń siedzi parę zajęczych odległości dalej. Dawno nie otworzyła do nikogo pyska . Dawno oznaczało parę godzin, jednak na nią, były to wieki! Równie dobrze mogła pogadać z całkiem lubianym przez nią dzieciakiem. Sama nie wierzyła, że kiedykolwiek poczuje do kociaka coś innego, niż irytacja i zmęczenie.
— Hej, Pumo — szturchnęła kocura delikatnie w plecy, a gdy ten odwrócił się i zauważył, kto do niego podszedł, zrobił ogromne oczy. Niemal momentalnie schylił głowę na znak oddawanego kocicy szacunku.
— Dz-dzień dobry, najwyższa Daglezjowa Igło! — odparł tonem, jakby właśnie idol zstąpił porozmawiać z jego największym fanem. Drżały jej z rozbawienia wąsy.
— Jak ci mija trening? Podoba ci się droga, którą obrałeś?
<Pumcio?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz