– Zanim zaczniesz łapać ptaki, musimy popracować nad twoją pozycją łowiecką – zarządziła od niechcenia. Klanie Gwiazdy, czuła się jak oszust, gdy go instruowała. Przecież sama niedawno była utrapieniem dla swojego mentora. – Pokażę ci jak to zrobić, a ty to powtórzysz. Tylko nie każ mi tu długo siedzieć. Chciałabym mieć jeszcze czas na moją popołudniową drzemkę.
Mimo to została na treningu ze Stokrotkową Łapą tak długo, jak tego potrzebował.
***
Ciepły oddech Zielonego Wzgórza rozlewał się po jej karku. Bożodrzew leżała bez ruchu, bojąc się, że najmniejsze drgnienie obudzi drugą wojowniczkę. Coś ściskało ją w piersi – nieme oczekiwanie, zdławiony niepokój. Nie pamiętała, by zasypiały wtulone w siebie i nie wiedziała też, czy jej to przeszkadzało. Czy tak robią bliskie sobie koty?
Zeszłego wieczoru rozmawiały do późna. Zielone Wzgórze położyła się obok niej i szeptem opowiedziała o Gasnącym Promyku, która otworzyła się przed nią i ze złością mówiła o tym, jak przez tę straszną klątwę Klanu Gwiazdy i Srokosza jej córeczka, biedna Siewcza Łapa, cierpi. Bożodrzew prychnęła na to cicho, stwierdzając, że to jasne, że matka próbuje sobie zracjonalizować obłęd swojego bachora mistyczną złością martwych przodków. Zielone Wzgórze zdzieliła ją wtedy ogonem po boku, upominając, że powinna być milsza dla dziecka i dodając, że całkowicie rozumie, dlaczego Gasnąca czuje taką złość w stosunku do Srokoszowej Gwiazdy – gdyby ona była rodzicem, również broniłaby swoich kociąt za wszelką cenę. Bożodrzewny Kaprys naprawdę chciała rzucić jakąś ciętą ripostą o naiwności wiary w słowa jej głupiego brata i klątwę gwiezdnych, ale powstrzymała się. Wiedziała, że obraziłaby wtedy zarówno Gasnący Promyk, jak i Zielone Wzgórze, a obrażanie Zielonego Wzgórza wydawało się… dziwne. Nie na miejscu.
Zresztą wszystko w jej relacji z Zielonym Wzgórzem było dziwne i nie na miejscu.
Prawdopodobnie powinna cieszyć się, że ktoś chce z nią rozmawiać – cóż, jej matka na pewno się z tego cieszyła. Bożodrzew jednak wypełniał niepokój. Nieznane sprawiało, że chciała uciekać, wyśmiać Zielone Wzgórze i rzucić całą tę głupią relację. W końcu co jej zależało? Mimo to za każdym razem, gdy czarna kotka proponowała jej wspólny patrol, zgadzała się.
Może (i tylko może!) Zielone Wzgórze nie była tak samo irytująca i niewarta jej uwagi jak cała reszta.
– Stokrotkowa Łapa pewnie na ciebie czeka – wymruczała czarna kotka, podnosząc nagle głowę i ziewając przeciągle. Bożodrzewny Kaprys prychnęła cicho.
– Martwisz się o niego, a sama prawie zaspałaś na swój patrol. – Spojrzała na nią kpiąco. Zielone Wzgórze zaśmiała się (Bożodrzew lubiła, gdy śmiała się z jej żartów) i wstała.
– Chodź. – Pacnęła ją delikatnie łapą po uchu. Biała parsknęła z irytacją, ale również podniosła się jakby od niechcenia.
Stokrotkowa Łapa rzeczywiście na nią czekał. Siedział przed wyjściem do obozu, wpatrując się z niecierpliwością w legowisko wojownika. Bożodrzewny Kaprys przewróciła oczami. Nie wiedziała, skąd młodzik miał tyle energii – ona w czasach uczniowskich nie miała takiego parcia na trening, preferując drzemki i złorzeczenie mentorowi jako formę rozrywki. Zresztą niewiele się od tego czasu zmieniło.
– Mi się tak nigdy nie spieszyło do pracy – rzuciła w stronę kocura, przyzywając go ruchem ogona.
– Co będziemy dzisiaj robić? – zapytał nieśmiało Stokrotkowa Łapa. Bożodrzewny Kaprys zastanowiła się chwilę i jęknęła z niezadowoleniem. Prawdopodobnie nadszedł czas na lekcję, którą od księżyców starała się odkładać.
– Nauczę cię nawigacji w tunelach.
< Stokrotku? >
[549 słów]
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz