Księżyce mijały, kocięta dorastały, czas przepływał. Lisia Gwiazda czuł jakąś chorą frustrację z tego powodu. W klanie klifu nie działo się zbyt dobrze - epidemia Czerwonego Kaszlu zmusiła ich do zamknięcia się we własnym obozie. Czuł się jak więzień. Dawno wyciszona chęć skrzywdzenia kogoś wręcz w nim kipiała. Ostrzył sobie pazury, lecz póki co pozostał tylko przy wyobrażaniu sobie, jak jego szpony rozszarpują czyjeś ciało.
Każde uderzenie serca zbliżało go do granicy.
Granicy, która po przekroczeniu pokazałaby drogę bez odwrotu.
Sytuacji nie poprawiał trening Lisiej Łapy, który trwał jakby w nieskończoność. Rudy kocur przestał się przejmować czy zrani córkę. Postanowił drastycznie przyspieszyć jej szkolenie, choćby miał doprowadzić do jej śmierci.
Tak więc calico została jego wrogiem.
Wrogiem, którego za wszelką cenę starał się uczynić silniejszym. Obrzydliwa radość wypełniała jego ciało, gdy widział uczennicę desperacko broniącą się przed jego ciosami. Obserwował jak ucieka po skalnych półkach niczym ranna zwierzyna, piszcząc i błagając, by się nad nią zlitował. Nie miał jednak zamiaru, wrzeszczał, by wróciła i walczyła tak, jak na klifiaczkę przystało.
Czyjś ogon zamajaczył mu przed nosem. Czuł znajomą woń miejsca, gdzie znika słońce. Na kilka uderzeń serca znów usłyszał skrzek mew, szum wiatru oraz wody, której fale rozbijały się o klif. Obecność innego ciała, którego nie był w stanie dostrzec działała na niego niczym płachta na byka. Zamachnął się, pazurami trafiając w powietrze.
Uderzenie gorąca.
Dziwne osłabienie.
To wszystko towarzyszyło mu ilekroć w uchu odzywał się irytujący chichot, który bardziej i bardziej podjudzał go do działania. Woń tego osobliwego zjawiska była znajoma, jakby skądś ją kojarzył, lecz nie potrafił sobie przypomnieć skąd. Było w niej też coś intrygującego, co ciągnęło go bardziej i bardziej, zmuszając by łapy poruszały się we własnym rytmie. Na uderzenie serca zatrzymał się, sierść stanęła mu dęba, gdy lodowaty powiew przeszył mu futro na klatce piersiowej. Ukłucie, niczym wbijające się tysiąc ostrzy w jego pysk pojawiło się nagle. Coś skierowało jego łeb w stronę obozu. Ukazał ostre jak brzytwa zęby, szarpiąc się.
Drażniące uczucie zniknęło. Znów słyszał tylko chichot oraz czuł woń, która z każdą chwilą stawała się kusząca niczym najlepszy afrodyzjak o jakim leśny kot może zamarzyć.
Ciemność zamgliła mu oczy, zaś gdy ustąpiła stał przed klanem. Każdy kot, każde futro wlepiało w niego swojego przerażone puste ślepia. Wiatr pochylał drzewa, młode liście fruwały na niebie tworząc wiry, słońce skryło się za niemalże czarnymi chmurami. W oddali zagrzmiało złowrogo. Pierwsze krople deszczu spadły na noc rudego kocura.
Krzyczał, bluźnił na przodków, obwiniając ich o każde zło, które spotkało jego rodaków. Euforia wraz z adrenaliną mieszały się, ogarniając chorą radością jego ciało. Wbił pazury w glebę, prężąc się dumnie.
“Ja, Lisia Gwiazda, lider klanu klifu wyrzekam się wiary przodków! Nikt nie będzie nami rządzić! Będziemy stanowić nasz WŁASNY. KODEKS. MORALNY!”
Rozległ się huk. Piorun uderzył w skalną skarpę powodując lawinę kamieni. Stare drzewo upadło z hukiem wzniecając tumany kurzu. Dawne legowisko rozsypało się w drobny pył, dało się słyszeć kasłanie, piski, krzyki przerażenia. Kolejny huk spowodował spadek kolejnych fragmentów skały. Odwrócił się za siebie, pierwszy raz w życiu wydając z siebie wrzask strachu, rozpaczy. Nim Lis zdążył uskoczyć, jego ciało zostało zmiażdżone. Tylko głowa martwego już lidera poturlała się pod łapy jego zastępczyni oraz jej syna, znacząc krwawy szlak na piasku.
***
Ocknął się z potwornym bólem. Dźwignął się na łapach, kasłając. Odruchowo złapał się za gardło. Czarna, smolista maź ubrudziła jego kończynę. Obejrzał całe swoje ciało.
Ze wszystkich ran jakie posiadał wypływała ta sama czarna ciecz. Dopiero teraz dotarło doń co się stało - umarł. Ci cholerni gwiezdni wysłali go na tamten świat! Ryknął gniewnie, czując jak ziemia drży.
I tym razem do jego nosa dotarła kusząca woń.
— No proszę, proszę… Kogo my tu mamy~ — kokieteryjny głos o podobnej tonacji co nieznośny chichot rozległ się niczym echo. Zza opadającej mgły wyłoniła się drobna sylwetka. Kroczyła w jego kierunku zostawiając za sobą czarny szlak z broczącej okropnie rany. Zastrzygł uszami.
— Ty… — warknął, odsłaniając kły, lecz łapa kotki znalazła się prędko na jego policzku.
— Oh mój biedaku! Cóż oni ci zrobili… — kocica zacmokała, obchodząc go dookoła sprężystym, chaotycznym krokiem. Kocur skrzywił się na ten gest, odtrącając jej łapę.
— To samo mogę powiedzieć o tobie — przejechał pazurem po ranie zmarłej, brudząc palec nieodgadnioną cieczą — Ciebie też niezbyt oszczędzili, nieprawdaż? — przysunął się bliżej, napinając ciało. Górował nad nią, co również nie umknęło uwadze płowej.
Kocica warknęła, uderzając pazurami spruchniałą gałąź, która roztrzaskała się w pył.
— Pieprzony Wilcze Serce — splunęła, gdy na kilka uderzeń serca ogarnął ją gniew.
— Wygląda na to, że mamy wspólnego wroga~ — zamruczał lekko, ogonem sunąc po grzbiecie koki. Widział jak zadrżała z lekka, napinając mięśnie. Uśmiechnął się pod nosem — Co więc powiesz na… zemstę~? — szepnął wprost do jej ucha, którym zaraz strzepnęła. Odwróciła wielkie, brązowe pełne nienawiści ślepia.
— Zemstę mówisz~? — zanuciła pod nosem, wpatrując się w poszarzałe niebo. Kilka uderzeń serca spędzili w ciszy, siedząc obok siebie — Wygląda na to, że mamy deal, Lisia Gwiazdo~
Jej uśmiech mówił wszystko, więcej słów nie było trzeba. Ponownie zbliżył się do niej, spoglądając prosto w ślepia kocicy.
— A zatem to dopiero początek… Dzierzbo.
I na jego pysku zakwitł uśmiech.
Tak, to był dopiero początek.
Gwiezdni jeszcze nie mogli triumfować.
< Szczawiowy Liściu? Ostatni odpis dla ciebie ❤ >
huhu końcówka jak w dobrym serialu :hehe_cma:
OdpowiedzUsuńDziękuję za odpis.
OdpowiedzUsuńŻegnaj Lisia Gwiazdo :(
A końcówka podpowiada, że będzie gorąco i ciekawie wraz z upływem czasu. Zemsta nadchodzi~