Widząc siedzących koło siebie niezadowolonych Żuka i Tajfun, zmrużyła ślipia. Sama wróciła niedawno z treningu z Piorunem, ale Klon i Gałąź wyszli o wiele później z obozowiska. Z podejrzeniem rozejrzała się po okolicy. Oprócz nich nigdzie nie widziała Wichury ani Madzi. Ruszyła w stronę jednego z ogrodzeń Dwunogów. Dla upewnienia. W końcu tyle razy już słyszała z pysków rodzeństwa zmarłego lidera Klanu Lisa, jakby to sobie pobiegali po bagnach. Konopia westchnęła, słysząc ściszone szepty. Wyjrzała za drzewa i ujrzała całą wesołą czwóreczkę. W ich głosach było słychać podekscytowanie. Konopia w sumie nie dziwiła im się. Sama wolała móc iść, gdzie chce niż siedzieć ciągle w sadzie. Odwiedziłaby Zbożową Łapę, czy poszukała Pójdźki, czy Wilczego Serca. Lecz coraz bardziej dokuczające jej stawy skutecznie zniechęcały ją do lawirowania wśród wściekłych za wkroczenie na ich tereny lisów.
— Konopia...? — zawołało jedno z nich, które prawdopodobnie ją dostrzegło.
Szylkretka niechętnie wyszła za drzewa. Madzia położyła uszy, kuląc się za Klonikiem.
— Czemu tam siedziałaś tak cicho? Chcesz na nas naskarżyć? — zapytał liliowy, przyglądając się uważnie wojowniczce.
Konopia pokręciła łbem. Przecież sama by w końcu pobiegała po bagnach niczym za młodu. Odwiedziłaby starą kryjówkę jej i Bociana. Popływała w rzece. Zobaczyłaby jak się trzyma Konwaliowe Serce z Klanu Burzy.
— Nie, tak po prostu — miauknęła trochę głupio.
Gałązka zmrużyła ślipia.
— W takim razie po co ci ona? — zapytała, wskazując za nią.
Konopia odwróciła się i ujrzała Cichą. Niema kotka siedziała za nią cichutko. Nawet jej nie zauważyła. Przynajmniej imię dobrała jej odpowiednie Leszczyna.
— Co ty robisz? — zapytała uczennicę Szyszki.
Kotka wskazała łapką na Klona i spółkę, ogrodzenie, a potem na siebie. Konopia zmarszczyła pysk. Jeszcze jakby tamtym coś się stało to mysia kość z tym. Gorzej jakby coś niedobrego przydarzyło się wychowance liderki. Tym bardziej, że matka Cichej była bliską przyjaciółką Szyszki.
— Jak chcesz to możesz iść z nami — zawołał Klon. — Nie wybieramy się na długo i pewnie nawet nikt nie zobaczy. A będziesz jedną przygodę do przodu — puścił jej oczko.
Cicha uśmiechnęła się lekko.
— No to co? Idziemy, czy będziemy tu tak grzać tyłek? — stęknęła Gałąź.
Klon uśmiechnął się do siostry i wskoczył na ogrodzenie. Zaczął się po nim sprawnie wspinać. Zupełnie, jakby to nie był jego pierwszy raz. Konopia zmrużyła z podejrzeniem ślipia. Wolała i tak to później komuś zgłosić. Jeszcze jak dorośli wojownicy wychodzili to pół myszy, ale gdyby wszystkie przygłupie kociaki, czy uczniaki podłapałyby sposób kocura nie skończyłoby to dobrze. Czwórka kotów wygramoliła się jakoś po siatce, Konopia i Cicha spojrzały po sobie.
— Jak chcesz to też idź. — miauknęła do niej. — Ja dalej niż lisią długość od ogrodzenia nie odchodzę.
Włożyła łapy w okienka tworzące się z druty i zaczęła się wspinać do góry. Cicha nieco koślawo podążała za nią. Natomiast Klon, Madzia, Wichura i Gałązka zwiedzali już okolicę, przyglądając się wszystkiemu czego w Owocowym Lesie nie dało się znaleźć. Wszelkie bluszcze, porosty, szyszki, czy żołędzie było podziwiane. Cicha dołączyła do reszty, przyglądając się wszystkiemu. To był jej pierwszy raz na zewnętrznym świecie. Nic dziwnego, że też się w to wciągnęła. Konopia uśmiechnęła się, widząc tych wesołych wariatów. Klanowe koty pewnie śmiałyby się na ich widok.
— Dla ciebie — miauknął Klon, wkładając za ucho partnerki niewielkie listki klonu.
Ruda uśmiechnęła się lekko, stykając się z liliowym nosem. Wichura widząc czułości, skrzywiła się, celując szyszką w Gałąź. Ta burknęła niezadowolona, szukając własnej do kontrataku. Cicha buszowała w krzewach. Konopia przyglądała się im wszystkim zaciekawiona.
Może jednak na zewnątrz nie było tak niebezpiecznie jak uważali dorośli?
— Co to za zapach? — mruknął Klon, rozglądając się.
— Nie wiem, ale śmierdzi — stwierdziła Gałąź.
Koty zebrały się razem pod niewielką brzozą. Cicha po uderzeniu serca dołączyła do nich, wyskakując z krzaka jak poparzona. Konopia zmrużyła ślipia. Znała ten zapach.
— Lis! — pisnęła Madzia, dając długą w stronę ogrodzenia.
Rudzielec zagrodził jej drogę, szczerząc zęby do kotki. Jakby znikąd pojawiły się kolejne lisy. Wydawało jej się, że było ich czwórka, lecz krzyki i syknięcia Konopia nie mogła skupić na liczeniu ich. Dawne Lisiaki próbowały się jakoś wymknąć lisom, lecz te coraz sprawniej zaganiały je w ślepy zaułek. Konopia zszokowana nie wiedziała co robić. Mogłaby pobiec po wojowników, ale coś w środku podpowiadało jej, że jak teraz odejdzie, zastanie wszystkich martwych. Zaczęła kopać dół. Szybciej nim dostaną się do obozowiska niż po siatce. Klon i Gałąź syczeli i atakowali rudzielce, próbując je przepędzić. Te jednak złe, że ktoś tak beztrosko panoszył się po ich terenie, nie zamierzały odpuścić tak łatwo. Wichura chroniąc własnym ciałem Madzie i Cichą, także próbowała odgonić napastnika. Przeryła pazurami po rudym pysku, zmuszając lisa do chwilowego wycofania. Ten jednak nie zostawał jej dłużny i szybko złapał kotkę za kark. Wicher zawisła niczym martwa piszczka z pyska lisa. Oszołomiona zaczęła się zamotać, próbując się wyrwać. Lis wgryzał się w nią coraz mocniej, aż ta przestała walczyć. Klon widząc zwisające bez życia ciało kotki, wściekły rzucił się na rudzielca. Dwa inne lisy, o nieco ciemniejszym futrze niż morderca Wichury, widząc to rzuciły się na pomoc koledze. Gałąź nadal dzielnie próbowała odgonić najmniejszego z lisów. Spojrzała na ledwo radzącego sobie brata ze smutkiem.
— Uciekajcie! Uciekajcie! Uciekajcie, póki macie szanse! — wydarł się na nie liliowy, ostatkiem sił próbując bronić się przed lisami.
Madzia spojrzała zrozpaczona na Gałąź.
— Proszę, nie zostawiajmy go — pisnęła.
<Cicha?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz