Wyszli poza Ogrodzenie, rozglądając się beztrosko. Cicha czuła podekscytowanie każdą częścią swojego ciała. Drżała na samą myśl, jakie sekrety czekają na ich odkrycie...
Cicha pobiegła w pierwsze gęste krzaki, jakie jej oczy ujrzały. Tyle nowych zapachów, nawet drzewa wyglądały inaczej! Były wysokie i bez owoców, a na nich często siedziały ptaki albo wiewiórki.
Szylkretka stawiały ostrożnie kroki po leśnej ściółce, chłonąc widoki, wonie, doświadczenia jak gąbka,
Słyszała obok siebie głosy pozostałych.
— Co to za zapach? — mruknął Klon, rozglądając się wokoło.
— Nie wiem, ale śmierdzi — stwierdziła Gałąź.
Cicha również wyczuła tę woń. Obrzydliwa, zupełnie nowa, aż jej krew zawrzała w żyłach! Była podekscytowana, wychodząc z gęstwiny. Miała w futerku powplątywane liście, gałązki oraz trochę mchu, w którym się tarzała.
Z niewiadomych powodów jej ciało nagle zdrętwiało. Tak, jakby podświadomie wyczuła nieznane zagrożenie. To uczucie...było niesamowite! Zupełnie różniło się od tego, które czuła stojąc nad martwym ciałem Śliwki, tamto było bardzo miażdżące, niesprawiedliwe oraz niezrozumiałe, ale to? Nie mogła ruszyć się z miejsca, po raz pierwszy w życiu! Czuła adrenalinę, oraz wrzącą krew, nim nie usłyszała pisku Madzi.
- Lis!
Kotka od razu zaczęła pędzić w stronę bezpiecznego Owocowego Lasu.
Cicha nie rozumiała jej zachowania, dopóki nie zobaczyła rudego, ociekającego złością stworzenia. Lis kroczył ku nim szczerząc kły.
Szylkretka czuła, jak jej serce staje w miejscu, sierść się jeży, a łapy odmawiają posłuszeństwa. Nadaremnie prosiła je o jakikolwiek ruch. Stała sparaliżowana wszechogarniającym strachem, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła.
Zmrożona krew, szeroko otwarte oczy, piski Madzi, której drogę zagrodził rudy przeciwnik.
Cicha czuła ich strach, przerażenie przenikające sierść, skórę, by trafić do żył.
Wrzaski przerażonych Madzi oraz Wichury wyrwały ją z transu przerażenia. Ruszyła sztywnymi łapami, w głowie mając pustkę. Tak straszliwą, iż bała się nadchodzących myśli.
Zginą tuta, prawda? Te lisy zabiją wszystkich po kolei, rozrywając skórę, wyjmując kości, by pozostawić po sobie szkarłatne plamy krwi oraz kilka kłaków.
Rude stworzenia po raz kolejny zagrodziły im drogę, którą próbowali uciec. Nie pozwalały nawet dobiec do drzewa, by się wspiąć. Ich smród przytłoczyły uczennicę z każdej strony. Gdzie nie spojrzała, widziała wielkie, puste oczy.
Po chwili, gdy lis niebezpiecznie zbliżył się do niej i Madzi, Wichura zagrodziła mu drogę. Pokonując strach zaryła pazurami po pysku stworzenia, a ten na uderzenie serca cofnął się. Wichura nie zdążyła odetchnąć, kiedy lis skoczył ku niej, łapiąc za kark. Chrzęst kości, jaki usłyszała Cicha był tak głośny i przerażający, by na zawsze pozostać w jej pamięci.
Wichura pustym wzrokiem spojrzała na Madzię i ją, oddając ducha. Zwisała bezwładnie w pysku lisa. Klon widząc to, oszołomiony złością rzucił się na mordercę wojowniczki. Pozostałe lisy nie zamierzały zaprzepaścić szansy na kontratak, od razu ruszając na pomoc pobratymcowi. Gałąź poszła w jego ślady, stale próbując osłaniać Madzię oraz Cichą, która stała w miejscu jak zaklęta. Czuła, że nie jest zdolna do żadnego ruchu. Nadal patrzyła na martwe ciało kotki, walczącego Klona z Gałęzią, oraz krwawe widowisko, jakie zgotowały im lisy.
— Uciekajcie! Uciekajcie! Uciekajcie, póki macie szanse! — wydarł się na nie liliowy, ostatkiem sił próbując bronić się przed lisami.
Madzia spojrzała zrozpaczona na Gałąź.
— Proszę, nie zostawiajmy go — pisnęła.
Cicha otworzyła i zamknęła usta, nie czując w ogóle wdychanego powietrza. Tak, jakby odebrano je tę zdolność.
To działo się zbyt szybko. Lis potężnymi szczękami złapał Klona, który pisnął głucho. Nie walczył, nie miał już sił, oddając ducha. Gałąź pisnęła przerażona, patrząc po pozostałych przy życiu kotkach.
- Biegiem! - Miauknęła przez łzy, ruszając ku Konopii.
Madzia pokręciła głową, jej otwarte z przerażenia oczy wpatrywały się w kapiącą krew liliowego. Gałąź siłą ponagliła ją do odwrotu.
Rusz się! Biegnij z nimi! No dalej! Potrafisz to zrobić! Przecież nie możesz tu zostać!
Krzyczała do siebie w myślach, ruszając sztywno łapami.
Dla niej jednak było za późno. Lis złapał kotkę za tylną łapę, wlokąc ku sobie. Cicha wysunęła pazury, wbijając je w ziemię. Rude stworzenie zaczęło nią szarpać, pazurami przytrzymując wierzgającą się ofiarę.
Cicha otworzyła pysk jednak nie wyszło z niego żadne słowo, ani pisk. Nieme wołanie o pomoc rozlegało się tylko w jej głowie. Była bezsilna, targana przez lisa, moczona we własnej krwi.
Czuła rozrywający ból, jej ciało opanowało drżenie.
Zdała sobie sprawę, ze nikt jej nie usłyszy. Jest sama, cierpi w ciszy, bez możliwości dania o sobie znać.
Słyszała jak przez mgłę chrzęst własnych kości, rozrywanie jej skóry. Czuła to wszystko. Przeraźliwie pragnęła krzyczeć, uwolnić się od tego bólu, odciąć od przerażającej rzeczywistości.
Lis oderwał część jej łapy od reszty ciała, targając nią po raz kolejny. Krew wylała się strumieniem, a Cicha poczuła, że jeśli teraz nic nie zrobi, to nigdy nie ujrzy już światła.
Czując drżenie łap, piorunujący ból tylnej kończyny, podniosła się. Zaczęła stawiać pierwsze kroki, zostawiając za sobą krwawy ślad. Spojrzała przez sklejone krwią oko, ujrzała Konopię. Była tam, czekała. Tak samo przerażona jak i ona. Pozostałym udało się uciec podkopem.
Cicha czuła, jak słabnie. Nie mając siły na bieg, zwolniła, próbując się czołgać. Lisy zajęły się chwilę zwłokami Klona i Wichury, a jej udało się dotrzeć pod Ogrodzenie.
Konopia pomogła kotce przeczołgać się przez wykopany dół, natychmiast zaczynając ciągnąć uczennicę ku biegnącym medykom. Wschód oraz Brzoskwinka byli zatrwożeni tym widokiem, jednak medyk sprawnie zaczął oględziny jej poważnych ran. Nie umykało wątpliwościom, iż szylkretka nigdy nie wróci do dawnej sprawności, fizycznej jak i psychicznej.
<Konopia? jak chcesz, możesz kontynuować ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz