— P-pobiliście j-już kogoś? — zapytał niepewnie Żywica sam nie wiedząc, czy na pewno chce o tym wiedzieć.
— Oczywiście, tato! Był taki jeden rybojad. Żałuj, że nie widziałeś jego pyska, jak mu przywaliłem, ha! Uciekał tak, że się za nim kurzyło. Był ode mnie większy, ale wiesz, nie mógł się ze mną równać. Spuściłem mu taki wycisk, że pewnie do teraz leży w legowisku medyka. — zaśmiał się radośnie kocurek, w którego ślepiach zalśniła czysta duma.
— A c-co n-na to Ła-łabędzi Plusk?
Szczawik niezadowolony kopnął łapką niewielki kamyczek. To był pierwszy dzień treningu, oprowadzanie po terytorium, doskonale pamiętał każdą chwilę dreszczyku emocji. Liczył, że jeszcze nie raz komuś da mocno popalić. Spojrzał w przerażone ślepia ojca. Martwił się? A może ukrywał dumę z syna?
— Nic. Poszedł pilnować drzewa. — miauknął z cichym westchnięciem. — Potem był zły, chociaż nie rozumiem dlaczego, przecież wygrałem. Spuściłem łomot rybojadowi. Sam byś to zrobił na moim miejscu, prawda?
— N-nie p-powinieneś bić innych k-kotów, Szczawiku.
Syn wbił pazurki w ziemię.
— Ale czemu? Przecież tylko pokazałem siłę Klanu Klifu! Ta głupia Pstrągowa Gwiazda dawno powinna lizać łapy wujkowi Lisiej Gwieździe. — mruknął kocurek, ruchem ogonka zdradzając narastające podenerwowanie. Tata i wujek Łabądek nie docenili jego wysiłku. A przecież wyglądać tak pięknie i do tego się świetnie bić, to też jest sztuka. Westchnął, spuszczając łebek. — Chociaż mógłbyś udawać, że jesteś dumny.
Podniósł wzrok, na nowo wpatrując się w pyszczek ojca. Był bardzo podobny do Żywicznej Mordki. Może nie z charakteru, ale dużo cech odziedziczył właśnie po ojcu. Niewiele oczekiwał od rodziców, wystarczyło, że zawsze będą go wspierać. I tak miał duże szczęście, że urodził się akurat w tej szczęśliwej rodzinie.
— B-byłbym b-bardziej, gdybyś s-spróbował to załatwić p-pokojowo. P-przemoc nic nie d-daje.
Liliowy kocurek wzruszył ramionami.
— Powiesz co innego, jeśli kiedyś będziemy musieli walczyć z wrogami. — mruknął kocurek. Otarł się o bok ojca, zanim skierował się w stronę legowiska uczniów. Zamierzał odpocząć, ten dzień był ciężki. — Pa, tato.
Zastrzygł uszami na ciche pożegnanie, zanim rzucił się truchtem do legowiska.
***
Każdy dzień podążał swoim wolnym rytmem. Im bym starszy, tym uczył się coraz więcej rzeczy. Szczawiowa Łapa z chęcią uczestniczył w treningach, pragnąc być jak najlepszy. W codzienności, będącej taką samą, Szczawik co jakiś czas chciał spędzić trochę czasu z rodziną. Zastanawiał się, czy po rozmowie z ojcem, ich relacja pozostanie taka sama. Pewnie tak, dalej byli ojcem i synem. Szczawiowa Łapa chciał pokazać Żywicznej Mordce, że nie przestał go szanować i dalej jest w jego oczach świetnym tatą.
Opuścił obóz z wysoko uniesionym ogonem. Nie potrzebował pomocy mentora, by odnaleźć się w terenie. Dreptając przed siebie, rozglądał się czujnie, a jego wszystkie zmysły, były wyczulone. Zapach królika napłynął do niego szybko. Musiało przybiec z granicy. Dopiero wtedy zauważył, że bardzo się oddalił od obozu. Wzruszy jedynie ramionami, następnie przybierając pozycję łowiecką. Wysunął pazury, przeniósł ciężar ciała na tylne łapki, cierpliwie czekając aż królik pojawi się w zasięgu jego wzroku. Królik w najlepsze zajmował się roślinkami, nie przejmując się potencjalnym zagrożeniem. Szczawiowa Łapa powoli, krok za krokiem, zbliżał się coraz bardziej w jego kierunku, w pełni skupiony na złapaniu stworzonka. Odbił się z tylnych łapek, celując prosto w królika, który w ostatniej chwili z przestrachem kopnął go w brzuch. Liliowy syknął niezadowolony, na ostry ból, jednak nie mógł go teraz wypuścić. Pogonił za stworzonkiem, dopiero w ciągu kolejnych uderzeń serca je łapiąc. Dźwięk kroków musiał powiadomić inną leśną zwierzynę. Wątpił, że coś jeszcze znajdzie. Chwycił mocno królika.
Wrócił do obozu ubabrany w niektórych miejscach krwią swojej ofiary. Z zadowoleniem odbijającym się w pomarańczowych ślepiach, rozejrzał się po obozie. Wychwytując znajomą sylwetkę Żywicy, podbiegł do niego. Na szczęście był sam. Położył królika przed łapami kocura.
— Cześć, tato. Pomyślałem, że może spędzimy trochę czasu razem? — miauknął, przerywając na chwilę, by polizać się po boku. Nie lubił być brudny. Oderwał się od tego zajęcia, kładąc łapkę na upolowanej zwierzynie. — To dla ciebie. Sam go złapałem.
Chciał, by ten dzień był udany.
<Żywico? taki dzień ojca i syna>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz