Byli na samym skraju wyspy, najdalej od mieszczącego się w centrum obozu. Przez porwanie medyczki, wielu wojowników patrolowało granicę z Klanem Klifu, więc mógł liczyć na chwilę prywatności. Jednak nie. Jakimś cudem Koszatek go znalazł i chciał z nim o czymś porozmawiać. Wróć. Chciał mu coś powiedzieć. Wątpił, że chodziło tu o jego nowy wygląd. Mimo tego, że wiele blizn nadal odznaczało się wyraźnie na jego czarnej sierści, to biały nie miałby tak pełnego gorliwości wzroku. Musiało to być coś ważnego, skoro wyglądał na tak pewnego siebie.
- No...? O co chodzi? - zapytał chcąc mieć już z głowy tego kocura.
Młodszy wziął kilka głębszych wdechów, aby uspokoić szalejące serce. Czemu się tak stresował? Bał się?
- No... Nie mam całego dnia. - warknął na niego.
- Chciałem ci coś powiedzieć - powiedział ponownie, siadając naprzeciw niego. - Długo nad tym myślałem... Ja... Znaczy... Podobasz mi się i... i... i ja cię chyba kocham! - wyrzucił z siebie.
Co. Co. Co takiego? Siedział zamurowany, robiąc chyba najgłupszą minę jaką kiedykolwiek zrobił w całym swoim życiu. Po prostu zdębiał. Ten Koszatek. Ten zasmarkany kociak, co wszędzie za nim łaził... On... wyznawał mu miłość? Co się dzieję?!
- Co takiego? - wykrztusił.
Chyba mu się przesłyszało. To musiało być to.
- Kocham cię. - dodał bardziej nieśmiało. - Chciałbym być z tobą. Nawet... jeśli jesteś taki wredny... Akceptuję cię... i chcę być z tobą już na zawsze. - powiedział splatając swoim ogonem, ogon Czermienia.
Czuł się jak we śnie. Krew mu zawrzała, ale nie zrobił to co zawsze, gdy był niezadowolony. Nie rzucił się na niego, nie sprawił mu bólu. Czuł dziwny spokój, a wszystkie myśli wyparowały. Uśmiechnął się do niego. Biały odpowiedział tym samym. Rozejrzał się po otoczeniu. Byli sami. Nawet nie dochodził do nich żaden głos z obozowiska. Objął go ogonem, łapą wskazując na wodę. Koszatek spojrzał, przyglądając się ich odbiciom. Na jego pyszczku malowało się najprawdziwsze szczęście. Czermień nachylił się do jego ucha, łapę kładąc na jego karku.
- Chyba śnisz... - Po czym wepchał mu głowę w wodę.
Młodszy zaskoczony zaczął się szarpać i wierzgać. Wskoczył mu na grzbiet, ciągle przyciskając jego głowę, nie pozwalając na zaczerpnięcie tchu. W głowie zabrzmiały mu słowa samotnika:
" Wątpię, że byłbyś w stanie to zrobić. Jesteś tylko słabym kociakiem".
On słaby? Prychnął. Teraz już całe obawy co do tego pomysłu wyparowały. Albo on albo Koszatek. Nie miał zamiaru być z tym pedałem, ani pozwolić mu istnieć, bo to by znaczyło, że to co powiedział temu strasznemu kocurowi, było kłamstwem. Wtedy naprawdę byłby słaby. Nie przedłużyłby krwi. Po jego ciele przeszły ciarki. Nie miał zamiaru tolerować odmienności. Nie zamierzał dawać tej gnidzie żyć! Nie było już odwrotu. Musiał to doprowadzić do końca.
Uważnie obserwował otoczenie, ale nikt najwyraźniej nie usłyszał szamotaniny. Minęło kilka uderzeń serca, a Koszatek znieruchomiał. Chwilę jeszcze siedział na nim, a kiedy zszedł, sprawdził czy się go pozbył. Odwrócił go na bok. Jego pysk był otwarty w krzyku, a oczy szeroko rozwarte. Nie żył. Nie czekał aż ktoś ich zauważy. Szybko popchnął go głębiej do wody i obserwował jak małe falę, wynoszą jego białą sierść w siną dal. I nie skapnęła przy tym, ani odrobina jego krwi.
Szybko przeniósł się w inną część wyspy i wymył językiem łapy z wody. Teraz był czysty. Nie było żadnych śladów, że w ogóle wchodził do rzeki. Wolnym krokiem udał się do obozu, a stamtąd do legowiska uczniów. Nikt nie pytał o białego. Nikt nie mówił, że widział go z Koszatkiem. Najwyraźniej kocur poszedł do niego, nie informując nikogo. Położył się na posłaniu. Nic nie czuł. Żadnych wyrzutów sumienia, szczęścia czy złości. Był tylko spokój.
W nocy przyśnił mu się biały. Krztusił się, a on ponownie go podtapiał. Woda była zabarwiona czerwienią. Gdzieś z boku leżał jego ojciec, taki sam jak w dniu śmierci. Poharatany, z otwartymi oczami, wpatrujący się w niego z przerażeniem.
- Synku, nie jesteś potworem. - rozległ się gdzieś w oddali głos matki.
Zaśmiał się.
- Ja... Już się nim stałem, mamo...
Obudził się dysząc i rozglądając po skąpanym mrokiem legowisku. Wszyscy spali. Ich oddechy powoli wznosiły się i opadały. Serca biły. Czy to był sen? Nie. To nie był sen... Pamiętał doskonale co zrobił. Czy ktoś z rybojadów znalazł już ciało, dryfujące na powierzchni wody? Nie... Wtedy byłaby wrzawa. Ale nie mieli podstaw, aby zwalić to na niego. Mógł utopić się, podczas próby ucieczki. Niepokój powoli oddalał się, aż znikł całkowicie. Trzeba było o tym zapomnieć. Nic przecież złego nie zrobił. W końcu... przypomniał sobie słowa tego samotnika. " Wątpię, że byłbyś w stanie to zrobić. Jesteś tylko słabym kociakiem". Uśmiechnął się pod nosem. Zrobił to. I czuł, że dzięki temu przekroczył granicę. Nie był już kociakiem. Był...
"Jesteś potworem!" - rozległ się w jego głowie głos siostry.
Był potworem? Ale przecież nie miał kolców, łusek czy potrójnych oczu. Był normalny. Bo był normalny.
" Jak będziesz się tak zachowywał to nikt nie będzie cie lubił" - tym razem głos Szyszki, rozległ się w jego głowie.
" Powinieneś się nad sobą zastanowić" - to Wężowy Pysk powiedział, kiedy nie chciał wynosić mchu.
Oni wszyscy chcieli by się zmienił. Tylko, że...
" Jak kogoś zabiję, to wygnają mnie z klanu" - to jego własne słowa skierowane do Wichury, gdy pytała, czy kogoś zabiję.
Tylko, że...
Wszystko ucichło. Ten żar trawiący mu duszę, irytacja... Był wolny. Wraz z tym czynem, którego się dopuścił oraz przez spotkanie tego samotnika poczuł jedno.
Już nigdy nie będzie tym samym kotem co kiedyś.
Rajciu, dawno nie widziałam tak dobrze zrobionego progresu postaci
OdpowiedzUsuńNo i jest! Coś mi mówi, że będę śledzić jego wątek :3
OdpowiedzUsuńJAK MOGŁEŚ GO ZABIĆ GNOJU KRAAAA
OdpowiedzUsuńNastępca dzierzby
OdpowiedzUsuń