- Oni chcą cię zabić…. – usłyszała cichy szept w swojej głowie – Musisz uciekać. Teraz. Oni o wszystkim wiedzą.
- C-co…? – szepnęła zdezorientowana. - Uciekaj! Teraz! Idzie tu!
- Kto? – cicho miauknęła.
- Uciekaj!
Kilka ogonów lisa dalej zobaczyła biały kształt, z każdą sekundą wyostrzający się. Była kompletnie zdziwiona i zdezorientowana. Nie wiedziała co robić. Był to jej przyjaciel Orlik, więc dlaczego miałby ją zabić?
Ciało zaczęło ją okropnie swędzieć, a przed oczami robiło się coraz ciemniej.
Wojownik wysunął pazury wściekle sycząc. Kotka automatycznie się skuliła.
- Nie… - mruknęła cicho.
- Co nie? – gdzieś z oddali usłyszała echo kogoś głosu.
- P-przepraszam… N-nie rób m-mi proszę krzywdy. – szepnęła.
Orlikowy Szept był coraz bliżej. Nie wyglądał na zadowolonego. Asystentka medyka przygotowała się do szybkiego uniku. Sprężyła całe ciało i wyskoczyła. Biegła prosto przed siebie.
- Zaczekaj! – usłyszała krzyk, podobny do tego samego co przed chwilą, jednak warki zagłuszały miauk.
- Pomocy…! – zawołała nieustanie biegnąc prosto przed siebie.
Pędziła tak szybko ja mogła. Nawet nie patrzyła gdzie i na co wbiega. Wywracała się, ale szybko się podnosiła. Serce jej waliło. Z każdą chwilą coraz bardziej oddalali się od obozu Klanu Burzy. Łapy powoli zaczynały boleć żółtooką, jednak uciekała dalej, tak samo szybko.
***
Byli coraz bliżej granicy dawnego Klanu Lisa. Można było wręcz usłyszeć głośny szum rzeki. Słońce było już dużo niżej nić przed chwilą biegli długo. Kotka nie raz musiała się chować, Orlikowy Szept był szybszy od kotki. Czasami też się zatrzymywali. Zwłaszcza w tedy łaciata musiała się chować. Czasami córce Zguby się zdawało, że to wszystko złudzenie, ale co miała zrobić skoro biegł za nią wściekły jak borsuk kot? Zaufała głosowi w swojej głowie. Czyżby ten ktoś chciał dobrze czy to tylko zwykłe schizy? Może zwariowała? - Konwalio! Proszę, zaczekaj! – usłyszała echo.
Pędziła dalej spoglądając w tył na Orlika. Na jego pysku było widać zmęczenie. Po chwili mina zmieniła się w przestraszenie.
- Stój! Tam jest rze… - zanim dokończył zdanie można było usłyszeć głośny chlupot wody.
Łaciata wpadła do lodowatej jak lód wody. Nie zauważyła, nie spodziewała się tego. Była zbyt skupiona biegiem i patrzeniem się na goniącym ją wojownikiem.
Zimno wręcz paraliżowało ją ciało. Był to ogromny wstrząs dla ciała. Machała łapami, przednimi i tylnymi. Nie umiała pływać. Krztusiła się w przezroczystej cieczy. Krzyczała. Rozglądała się.
Jasny wyglądał na jeszcze bardziej przestraszonego. Zaczął biec szybciej do kotki.
- Z-zostaw mnie! – wykrztusiła się wyciągając głowę z wody. Po chwili zalała ją następna fala rzeki.
- Konwalio! C-coś ty narobiła?! – wykrzyknął Kocur próbując złapać choć kawałek czarnego futra.
Asystentka medyka zaczęła jeszcze bardziej machać łapami. Próbowała uciec. Nie za bardzo wiedziała co się dzieje. Widziała tylko małą białą plamkę i prawie rozlewający się niebieski kolor na całym zasięgu widoczności. Cała drżała. Jej zęby dygotały z zimna.
- Uważaj! N-nie machaj tak łapami! Z-zaraz cię wyciągnę!!! – mruknął próbując zachować zimną krew niebieskooki.
Syn Ostrzenia po kilkunastu nie udanych próbach wyciągnięcia czarnej wskoczył do wody. Zadrżał i zacisnął zęby.
- D-daj mi łapę! – zawołała wyciągając przednią kończynę do kotki. – P-proszę!
- N-nie mogę jej dosięgnąć… - wyszeptała bez silnie kotka.
- Na pewno dasz! S-spróbuj! – miauknął rozpaczający Orlikowy Szept.
- N-n… Nie mogę… - zachrypiała ponownie.
- Kamień! Złap się kamienia!
- K-k… K-kamienia?
- T-tak!
Czarna powoli czuła jak siły opuszczają jej ciało. Nie teraz! Nie teraz był czas na odpoczynek… Jeśli teraz jej się nie uda to nigdy nie zobaczy przyjaciół… Członków jej klanu i całej reszty. Próbowała, ale znów ześlizgnęła się z kamienia. Jeszcze raz. Wzbierała w sobie siły na następną próbę.
Raz, dwa i trzy… Czy kici się uda? – zaśmiał się głos w jej głowie – Próbuj, próbuj. Zobaczymy czy się uda… Jak nie to kicia umrze… Ciekawe gdzie kicia znajdzie się po śmierci, hę? Jeszcze wczoraj kotek żył dzisiaj zdechnie…
Konwaliowe Serce nie umiała odpowiedzieć. Głos tylko rozwścieczał kotkę. Irytujący śmiech.
Ha ha… Czyżby kicia nie miała sił już nawet odpowiedzieć? Co to znaczy…? Hm… Hm… Kolejny trup. Ale, ale, spokojnie. Jak zgnijesz będziemy się widzieć. Codziennie. Ciągle. W każdą sekundę. Przez całą wieczność. Może się zaprzyjaźnimy, kiciu?
Biało-czarna miała jeszcze większą motywację by wejść na kamień i dalej walczyć o życie, które z każdą chwilą ulatywało.
Czyżbyś traciła oddech? Brak powietrza… Utopisz się, kiciu. Biedna, biedna, ale dobrze ci tak. Było słuchać mnie.
Wreszcie. Wskoczyła na kamień. Usłyszała głośny wark nie zadowolenia. Jednak na tym jej koszmar się nie kończył. Orlik też walczył z nurtem rzeki, a ona sama nie wygrała jeszcze tej bitwy. W każdej chwili wielka fala mogła ją strącić ze skały i ponownie wpaść do lodowatej cieczy.
- Orlik? – zadrżała.
Ten tylko się na nią spojrzał. Po chwili wypłynął na ląd. Bez silnie opadł na piach przy rzece.
- Orliku! Orliku! – krzyknęła kotka patrząc jak jej przyjaciel głośno i szybko oddycha na brzegu. – Nie! Nie! Nie podawaj się! Zaraz d-do ciebie pójdę!!! – wrzasnęła.
- K-konwalio… - zdołała wydukać biały.
- T-to wszystko przeze mnie! Idę do ciebie! – miauknęła zeskakując z kamienia prosto do wody. Zapomniała już o tym, że jeszcze nie dano wojownik chał ją ‘’zabić’’, a przynajmniej tak zdawało się kotce.
Przepłynęła rzekę nie zaważając na kujący ból spowodowany zimnem.
- Orlik… - miauknęła wyczołgując się na ląd. Na języku miała lodowaty i ohydny smak wody w rzece. Nie miała prawie w ogóle żadnych sił. – W-wszystko dobrze? Ż-żyjesz? – powiedziała drżąc i potrząsając białym.
- T-tak… - mruknął. – J-jest mi z-zimno… Bardzo z-ziomno…
- P-przepraszam… - szepnęła. – Wrócimy do o-obozu. – próbowała wstać, lecz zmęczenie jej na to nie pozwalało. Bezsilnie padła.
***
Jasno. Czyżby umarła? Rozejrzała się po pomieszczaniu. Obraz powoli się wyostrzył. Była… w swoim legowisku. Zdawało się, że żyje. Obok niej leżało bure futro. Powoli się podnosiło i opadało. Oddychało. Cętkowany Kwiat. Leżała koło niej jej przyjaciółka. Obok zobaczyła Zajęczą Stopę przypatrującą się jej z bacznością. Brązowe oczy się rozpromieniły na widok, że Konwaliowe Serce obudziła się.
- Konwalio! – przytuliła się, a po jej policzku spłynęła łza. – Baliśmy się, że nigdy się nie obudzisz. Myślałam, że bez ciebie umrę. Czy ty musisz mnie tak straszyć…? I to w biały dzień. Orlik mówił… Nie ważne. Najważniejsze, że żyjesz.
- A… Y… Ey… - zdołała wydukać kotka.
- Nie musisz nic mówić… Z chęcią i bez tego cię zabiję. – powiedziała naglę wojowniczka szydersko się uśmiechając. Orlikowy Szept siedzący za nią też się psychicznie uśmiechnął.
- C-co?!
- Co się stało? – mruknęła.
- A-a… Ale ty…
- Ciii… Moja głupiutka istotka. Jagody śmierci są w mojej łapie, niedługo skrócimy twoje cierpienie.
Czarna wydała z siebie krzyk i szybko wstała strosząc futro.
- Konwalio? Wszystko dobrze? – zapytała Zajęcza Stopa przerywając układanie ziół. – Też posiadam jagody śmierci i nie tylko… - szepnęła naglę. – otrujemy cię w nocy – zaśmiała się.
Czarna rozejrzała się. Nie widziała punku ucieczki. W przejściu stanęła Cętka, a Orlik koło niej.
Zaczęła jeszcze głośniej wrzeszczeć licząc na jakąkolwiek pomoc innych Klanowiczów.
- Uspokój się. – miauknęła przestraszona Cętkowany Kwiat. – Proszę. Nikt nie chce ci zrobić krzywdy.
- Pomocy!!! Oni chcą mnie zabić!!! B-Błagam! Pomóżcie!!! Potrzebuję pomocy!
- Konwaliuś… - szepnęła bura – Kon, proszę uspokój się. – rozpłakała się przyjaciółka ostrożnie podchodząc do przyjaciółki. – Nikt nie chce cię zabić.
Spanikowała. Komu ma ufać? Najlepszej przyjaciółce czy temu co widzi i słyszy? Czy to tylko zwidy? Czy oszalała?
- N-nie?
- Nie, Konwalio. - potwierdziła powoli uspokajając płacz Cętka. - N-nikt nie chcę cię zabić.
Zajęcza Stopa przypatrywała się całej sytuacji z cierpliwością i zmartwieniem. Podeszła do jasnego Kocura i wymieniła z nim kilka słów z czego łaciata przypadkiem usłyszała:''Nie, wydaję mi się, że nie. Nie przypominam sobie by uderzyła się w głowę o kamień czy o coś, a przynajmniej nie przy mnie''
Szylkretowa spojrzała się na czarną jeszcze raz.
- Może coś zjadła zatrutego...? - szepnął Orlik do medyczki.
- Być może... Nie widziałam, żeby coś ostatnio zjadła oprócz swoich eksperymentów... - kotka przesunęła wzrok na mieszankę leżącą w kocię. - Jeśli tak... Może tam coś się znajduję. - ruchem ogona przywołała córkę przywódcy siedzącą koło łaciatej.
Coś powiedziała, Cętka pokręciła kłową, a Orlik najwidoczniej potwierdził to co mówiła bura.
Medyczka zbliżyła się do mieszanki. Powąchała ją.
- Tylko nie moje lekarstwo! - zawołała broniąc swojej własności. Nie miała zamiaru by ktokolwiek maczał tam pazury oprócz niej... i być może jeszcze kilku innych osób.
- Przykro mi, musimy to wyrzucić... - przyznała szczerze szylkretowa. - Zrobisz od nowa, mogę ci nawet pomóc jeśli chcesz.
- Nie i jeszcze raz nie. - zaprotestowała. - Ja jeszcze to doskonale. Nie chcę zbierać składników od nowa... Przepraszam, Zajęcza Stopo, ale nie mam zamiaru tego wylać.
<Orlikowy Szept?>
mama weź się nie zabij
OdpowiedzUsuńJa jebie konwalia ogarr
OdpowiedzUsuń