BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

01 września 2019

Od Szakłakowego Cienia cd. Pstrągowego Pyska

Kryształki szronu połyskiwały w chłodnym, kameralnym brzasku, podzwaniając delikatnie, gdy wiatr poruszał łysymi gałązkami. Szakłakowy Cień przeciągnął się z cichym stęknięciem, kończąc poranną toaletę. Dzień nie wstał jeszcze na dobre – słabe promienie dopiero lizały czubki drzew, jakby niepewne, czy już złagodzić okrutne nocne mrozy, czy może jeszcze chwilę potrzymać dygoczące koty w stanie bliskim hipotermii. Nawet teraz czuł, jak zimno, nie mogąc (jeszcze!) przebrnąć przez grubą warstwę sierści, napływa ukradkiem do jego ciała przez bezbronne poduszeczki łap, usztywniając stawy i otępiając zmysły. Nie mógł jednak czekać – w Porze Nagich Drzew jeszcze trudniej niż o odrobinkę ciepła było o zwierzynę, a całodniowe polowania były często jedynym sposobem na wyżywienie licznej klanowej rodziny.
Właściwie mógłby kogoś ze sobą zabrać. Może Szałwię? Żółwik mógłby pójść, wzięliby Szopową Łapę, poćwiczyłaby sobie przy okazji… Owieczkę też właściwie można by było wziąć. Tak, zdecydowanie lepiej będzie pójść całą grupą. Podniósł się i otrzepał ze śniegu, zawracając do legowiska wojowników, by zaproponować wspólne wyjście.
Tuż pod jego nogami przetoczył się cień i nie trzeba było długo czekać, by ponad obozem Klanu Nocy rozbrzmiał przenikliwy wrzask sójki. Powoli opuścił zatrzymaną w pół kroku łapę i uniósł głowę, by, mrużąc oczy, przyjrzeć się ruchliwej sylwetce. Krzyk zabrzmiał po raz drugi, i teraz było już doskonale słychać falujący w nim strach.
Poczuł, jak serce bije mu szybciej. Coś było nie tak…
Siedząca nieco dalej na polanie Pstrągowy Pysk postawiła uszy. Nim się obejrzał, ciche szuranie i szelest, które nawet uważny słuchacz miałby prawo pomylić ze szmerem wiatru w nadbrzeżnych trzcinach, urosło do rangi ogłuszającego trzasku i wycia. Z lasu dobiegły ciężkie odgłosy łap – wielu, wielu łap – a jeszcze więcej napłynęło ich z tyłu, kiedy w wejściu do legowiska nagle zrobiło się tłoczno i Kaczy Pląs z Lipową Gałązką wysunęli się z cienia, zdziwieni i jeszcze nieco zaspani, by ocenić sytuację.
Ale nawet na to było już za późno.
– Za Cyprysowy Gąszcz!
Cuchnące futra przedarły się przez obronną ścianę, wrogie łapy tratowały młode drzewka, które z trudem odbiły od ziemi, obce pazury zamierzały się na wszystko, co stanęło im na drodze. Ponad wszystkim poniósł się głęboki, rozwścieczony wrzask – dużo więcej, niż liliowy potrzebował, żeby rzucić się do ataku.
Pomknął śniegiem niczym pocisk armatni, zostawiając za sobą nierówny ślad, i wbił się prosto w wir walczących kotów, rozpędem zbijając pierwszego lepszego przeciwnika z łap. Błękitno-biała kotka, z sierścią śliską i mokrą od śniegu, nie pozostawała mu długo dłużna. Kilkoma szybkimi ruchami wydostała się ze śnieżnej pułapki i na pół wstała, na pół wyskoczyła w górę, obnażonymi pazurami sięgając prosto do oczu kocura; ledwie zdążył zacisnąć powieki, ich okolice rozdarły cztery głębokie cięcia. Syknął ze złością, czując cieknącą po policzku krew.
Jakaś myśl przemknęła mu pędem przez głowę; w błysku światła powróciły wspomnienia. Na moment znów poczuł się jak niesforny, ambitny uczeń, trenujący do bitwy w Błotnistej Zatoczce… Ale tym razem było jednak inaczej. To była prawdziwa walka. Przeciwnik napadł jego dom, wszystko, co było mu drogie, i jeżeli nie uda mu się go powstrzymać, zniszczy to wszystko doszczętnie, jak kiedyś odebrał mu rodziców. Po raz pierwszy ktoś rzeczywiście chciał mu zrobić krzywdę, pierwszy raz walczył bez żadnych ograniczeń, bez zasad, jedynie na śmierć i życie...
Wrzasnął wściekle i rzucił się na kotkę, mocno wczepiając się w nią pazurami. Spięci w walce, pośród rozpaczliwych okrzyków, prychania i wycia, potoczyli się po splamionym czerwienią polu bitwy.
...Klanie Gwiazdy, jak mu się to podobało.
Czuł wprawdzie ukłucia ugryzień i drętwy ból w miejscach, gdzie komuś udało się trafić go kopniakiem, ale gdzieś na dalszym planie – zresztą długie futro sprawdzało się całkiem nieźle w nowej roli ochronnego płaszcza. Całą swoją uwagę poświęcał kontrolowaniu ruchów przeciwniczki i wyprowadzaniu nowych ciosów, zgodnych z technikami, na których przyswajaniu spędzał niegdyś całe dnie. Choć polana stawała w ogniu, gdy krew zalewała mu oczy, choć zraniona skóra paliła niczym w najgorętszej Porze Zielonych Liści, a on sam zdawał miotać się, jakby opętał go jakiś zły duch, to nawet w bitewnym szale jego ruchom nie brakowało jakiejś skrytej uwagi i precyzji, wyrobionej podczas długich, morderczych ćwiczeń. W wirze walki czuł się, nie przymierzając, niczym ryba w wodzie.
Kotka, z którą walczył, nie była łatwym przeciwnikiem; gdyby nie różnica we wzroście, która przemawiała akurat na korzyść wojownika z Klanu Nocy, wynik starcia mógłby być trudny do przewidzenia. W pewnym momencie Szakłakowy Cień zdobył pewną przewagę i już zaczynał planować, jak zakończyć tę walkę, by niebieska nie wróciła więcej do tej bitwy, już przymierzał się do przepędzenia kocicy, kiedy czyjeś łapy z impetem wleciały w niego i wepchnęły głęboko w zmrożony śnieg. Gdy tylko wyszedł z szoku, podniósł głowę, wściekle plując lodowatą wodą – ale rdzawy kocur, który przekreślił jego plany, znikał właśnie z pola widzenia, a świeżo oswobodzona pointka pognała już na drugą stronę obozu, by potyczkować się z kimś innym; nie było sensu jej gonić. Zdenerwowany i wybity z rytmu, ruszył na oślep prosto przed siebie, by już po chwili w podskokach gnać do ataku na kolejny cel.
Zatrzymał się ze ślizgiem tuż przed następnym przeciwnikiem i uniósł łapę, by zadać druzgoczący cios – ale w porę opamiętał się i stanął, z konsternacją wpatrując się w stojącego przed nim… ucznia? Cóż, z pewnością nie wojownika, a skoro pojawił się na bitwie, to chyba nie mógł być nikim innym – Szakłakowi posturą i mizernym wzrostem przypominał jednak bardziej kocię. Kimkolwiek był, płowy podniósł na niego spłoszony wzrok, mimowolnie przyciskając do ciała dziwnie skrzywione nóżki – na ten widok w sercu liliowego coś szarpnęło się bólem. Co jeszcze Klan Klifu robił ze swoimi uczniami? Westchnął cicho, wygładzając sierść na grzbiecie, po czym przeniósł ciężar ciała na tylne łapy, przednimi lekko wpychając zaskoczonego pointa w śniegową zaspę.
– Nie rozchoruj się, dzieciaku – mruknął jeszcze pod nosem, po czym, klnąc na siebie za marnowanie czasu, wrócił z powrotem do walki.
Większość kotów była już pochłonięta własnymi, mniejszymi bitwami, śniegu zdawało się ubywać; może unosiły go tańczące po obozie łapy, co i rusz wyskakujące w powietrze, by ze wspomnieniem jakiegoś Cyprysowego Gąszczu opaść na jakiś odsłonięty bok. Szybko przebiegł wzdłuż obozu, rozglądając się za bliskimi. Jako pierwszy w oczy rzucił mu się Żółwi Brzask, walczący z jakąś cętkowaną prukwą – nie zastanawiając się dłużej, dopadł do jego boku, a we dwójkę bez większej trudności odesłali ją, kulejącą, w krzaki.
– Dałbym sobie radę. – Uniósłszy głowę, natrafił na dogłębnie urażone spojrzenie przyjaciela. Uśmiechnął się przelotnie. Kiedy na języku czuł metaliczny posmak kociej krwi, a obcy wojownicy bezprawnie wlewali się do jego ukochanego obozu w domniemanej zemście, nie stać go było na więcej.
– Nie ma za co… – Z sykiem obkręcił się i przeciągnął pazurami po grzbiecie kocura, który zaatakował go od tyłu. Już zapowiadało się kolejne starcie, ale zanim zdążył zadać mu poważniejsze obrażenia, napastnika porwał ogarnięty bitwenym szałem tłum. Szakłak odwrócił się do Żółwika, strzepując obolałym ogonem, ale tym razem na jego pysku nie było już śladu po wesołości. – Patrz, walczą w pobliżu Żwirowej Gwiazdy. Przydalibyśmy się tam…?
Nie trzeba było proponować tego dwa razy. Nieco spowolnieni doznanymi obrażeniami, pobiegli na odsiecz liderce i wspomagającym ją kotom. Liliowy nie wiedział, ile dokładnie żyć jej pozostało, ale coś mu mówiło, że ta liczba nie jest zbyt wysoka, i wcale nie potrzebowała dodatkowego uszczuplania.
Już miał rzucić się bezpośrednio do walki z nadzieją, że przeciwnik znajdzie się sam, kiedy ktoś przykuł jego uwagę. Nieco na uboczu stał wielki, masywny kocur o ciemnoburej sierści… Właściwie to, że jako intruz przebywał podejrzanie blisko żłobka, tylko wzmacniało gniew Szakłakowego Cienia. Sam jego wygląd w pełni wystarczał za uzasadnienie do ataku.
Rzucił się na niego z głośnym okrzykiem. Buras odwrócił głowę; widząc nacierającego wojownika, tylko zmienił nieco pozycję i odepchnął go potężną łapą. Jedynie mocniej rozsierdzony Szakłak czym prędzej wyskoczył na niego z powrotem, celując w miękką szyję.
Nie udało się. Potężny kocur osłonił się i liliowy zdołał tylko uczepić się jego karku, a choć stamtąd też mógł na przykład boleśnie ugryźć go w ucho (czego nie omieszkał zrobić), to ciężko było go jakoś poważnie uszkodzić. Czując dodatkowe obciążenie, rozzłoszczony bury obkręcił się kilkukrotnie, pozwalając Szakłakowi zranić go jeszcze w kilku miejscach, po czym jakby w przypływie objawienia runął na grzbiet, przygniatając wojownika Klanu Nocy do twardego śniegu.
Zamachał rozpaczliwie wolną łapą, próbując wydostać się z pułapki. Napastnik podniósł się i błyskawicznie obrócił, by wygodniej przycisnąć liliowego masywną łapą. Widząc w jego oczach wściekłość zmieszaną ze strachem, uśmiechnął się okrutnie, po czym zamachnął się łbem, żeby wreszcie zakończyć potyczkę…
...Ale nie pozwoliła mu na to pewna rozjuszona kupa błękitnego futra.
– Nie ma za co! – sapnął Żółwik, zadając wytrąconemu z równowagi buremu dotkliwy cios pazurami. Szakłak nie czekał dłużej, niż było to konieczne, już po chwili dołączając do przyjaciela. Choć przeciwnik był tak samo silny, we dwójkę szło im znacznie lepiej – pewnie dlatego, że olbrzym (ach! czy to ten sam, który nie zdołał znaleźć go kiedyś na plaży?) nie okazał się bardzo rozgarnięty i bicie się z dwoma wojownikami naraz stawiało go niebezpiecznie blisko granicy podzielności uwagi.
Walcząc u boku Żółwiego Brzasku, na nowo odnalazł zgubiony wcześniej rytm – całkowicie pogrążył się w bitewnym tańcu, nie bacząc na doznawane obrażenia. Bury denerwował się coraz bardziej, z wolna zwyciężany przez współpracującą dwójkę, która zyskała pełne prawo do nadziei na całkowitą wygraną – aż w pewnym momencie znieruchomiał nagle, ignorując ich ciosy, i wpatrzył się w coś ponad ich głowami. Ku ich zdziwieniu, uspokoił się, i nie zwracając wcale uwagi na sypiące się pod jego adresem wyzwiska zbiegł z pola bitwy.
Szakłak posłał niebieskiemu pytające spojrzenie, które przyjaciel skwitował tylko zirytowanym prychnięciem.
Nim zdążył się rozejrzeć za nowym rywalem, do jego uszu dotarł cichy jęk – dźwięk bólu, którego pewnie w ogóle by nie usłyszał, gdyby nie wydał go głos tak boleśnie znajomy  – który sprawił, że niemal stanęło mu serce.
– Nie – szepnął ostatkiem powietrza, po czym bez żadnych wyjaśnień pognał na skos przez polanę, przez tumult walczących, bezceremonialnie przeskakując kałuże świeżej krwi zmieszanej z sierścią, aż po dwóch uderzeniach serca dotarł w pobliże legowiska starszych, przy którym wszechobecny brudny śnieg do ostatniej chwili skrywał dwa niemal nieruchome ciała. Na dźwięk jego kroków ciemna kotka, o sierści pozlepianej przerażającą ilością krwi, uniosła słabo głowę. – Nie!
– B-Bursztynowa Bryza nie żyje… – zarzęziła cicho, po czym jej ciałem wstrząsnął wyczerpujący kaszel. Opuściła łeb na ziemię, pomiędzy łapy liliowego wojownika, który wpatrywał się w nią z czystym przerażeniem. Resztką sił odnalazła jego spojrzenie i na jej wykrzywionym ranami pysku zagościł słaby uśmiech. – Hej, nie przejmuj się mną!... Klan Gwiazdy już p-po mnie idzie, słyszę ich…
– Nie… Nie! Nie możesz teraz umrzeć, Rybi Ogonie, nie! – miauknął z rozpaczą, nerwowo przestępując z łapy na łapę. Na osty i ciernie, co robić, co robić... – Gdzie jest medyk!? – wrzasnął wściekle, unosząc głowę do nieba, jakby to ono miało mu odpowiedzieć.
– Nie żyje! – odparł ktoś ponad dziwnie cichymi odgłosami bitwy. Poczuł, jak krew zamarza mu w żyłach, by zaraz potem wręcz się zagotować.
– W takim razie ktokolwiek! Ktokolwiek! Niech ktoś pomoże! – wydarł się desperacko na całe gardło, po czym pochylił łeb, by, drżąc, polizać kotkę po głowie. – Nie martw się, Rybi Ogonie, wszystko… wszystko będzie dob-dobrze…
– Babciu… – jęknął ktoś z tyłu, a do liliowego po chwili dołączył zdruzgotany Żółwi Brzask. Błękitne oczy rozszerzyły się strache,, gdy dostrzegł drugie ciało, już bez życia, leżące nieopodal. – I dziadek! Nie…! Babciu, p-proszę cię, nie możesz...
– Klanie Klifu! Odwrót! – rozbrzmiał znienawidzony głos, którego ton sprawiał, że na Szakłaku unosił się każdy najmniejszy włosek. Gdyby nie leżąca u jego łap dawna mentorka, nigdy nie udałoby mu się powstrzymać przed pobiegnięciem śladem rudzielca i przerobienia jego pyska na mewie łajno, z którego składał się jego obrzydliwy klan. Polana prędko opustoszała we wrzaskach, kiedy równocześnie opuścili ją najeźdźcy i obronny pościg.
Rybi Ogon zamrugała wolno i dopiero wtedy Szakłakowy Cień zdał sobie sprawę z tego, że na jej poranioną głowę spływają jego łzy.
– Nie płacz, nie ma po co… – W obliczu końca do jej tonu wkradła się odrobina niespokojnego drżenia, jednak już po chwili wyrównała go i znów był to ten sam spokojny, kochany głos, którym wcześniej tyle razy pokrzepiała go, podnosiła na duchu czy łagodziła spory. Uświadomił sobie, że wolałby, żeby szeptała, żeby była zła, smutna, rozgoryczona – cokolwiek, żeby tylko nie słyszeć tego kojącego głosu, wiedząc, że robi się to po raz ostatni! – Dacie sobie radę. Bądźcie dzielni. Powiedzcie… Pożegnajcie wszystkich ode mnie i n-nie martwcie się… – Jej oczy rozjaśniły się jakimś dziwnym blaskiem, pyszczek uśmiechnął leciutko, a zakrwawiony bok wolno uniósł, z trudem nabierając powietrza ten ostatni raz. – Bursztynku! Zaczekaj, ju-już do ciebie idę…
– Nie… Nie! – Żółwik dopadł sztywniejącego ciała, wypłakując łzy w zabrudzoną sierść. Szakłak zawył z goryczy, po czym dołączył do przyjaciela, składając kotce hołd – nie pierwszy i nie ostatni. Słone krople zniekształcały obraz, tak, że przez chwilę mógłby nawet pomyśleć, że Rybi Ogon jedynie ucięła sobie drzemkę na zewnątrz – w nienaturalnej pozycji, pośród hałd śniegu zadeptanych i splamionych krwią…
– Co się tu dzieje? – Zaniepokojony głos Jagodowej Skórki ledwie dotarł do jego świadomości. Nasłuchiwał momentu w którym kotka zatrzyma się nagle – i zrobiła to, ze stłumionym okrzykiem niedowierzania, który wręcz rozdzierał serce, jeśli tylko poznało się jego przyczynę. – Mamo… Tato! Jak… jak to?...
Tego było już za wiele.
Podniósł się i ociężale odszedł na bok, pozwalając kolejnym kotom pożegnać się z Rybim Ogonem – kotka była przecież w klanie powszechnie lubiana. Co i rusz słyszał okrzyki zaskoczenia, złości, żalu, czasem wybuchy płaczu – zresztą nie tylko z miejsca jej śmierci; tego dnia musiało być przecież więcej poległych, choć nie miał jeszcze odwagi poznać ich imion – ale sam nie potrafił już wykrzesać z siebie niczego.
Zemsta?... Być może kiedyś, pewnie nawet tak, ale nie teraz.
Teraz była tylko rozpacz, czarna rozpacz, zbyt wielka, by mogły ją pochłonąć gorzkie łzy.
***
– Ona… żyje, prawda? – zapytał słabym głosem, stając nad potężną kupą burego futra. Zdawało mu się, że widzi, jak unoszą się jej boki, ale nie był pewien, czy pobitewne zmęczenie nie mąci mu zmysłów.
– Tak – odpowiedziała Słodki Język, a choć była zapracowana, dosłyszał w jej głosie dozę zmartwienia. – ale jej stan jest dosyć ciężki i…
– W porządku, tyle mi wystarczy – odetchnął, opadając bezwładnie na ziemię. Nie miał już sił wracać do legowiska; zresztą nie wiedział nawet, czy powinien. Jego własne obrażenia również nie należały do najlżejszych, choć wcześniej nie zauważał tego, wzmocniony adrenaliną.
Medyczka posłała mu nieco zdziwione spojrzenie, ale nie odezwała się więcej, i tak mając pełne łapy roboty przy olbrzymiej ilości kotów, która przewijała się dziś przez jej legowisko. Mógł zrozumieć jej konsternację, ale miał też swoje powody dla pozornego braku zainteresowania stanem zdrowia siostry…
A właściwie jeden, jeden powód. Pstrąg była gigantyczna i, analogicznie, miała gigantyczne zasoby krwi. Jeżeli tego olbrzyma coś nie zabiło do tej pory, to tym bardziej nie mogło zabić go teraz.
Zawlókł się na tyły, tam, gdzie ciężko ranni spali lub oczekiwali na opiekę, i zwinął w kłębuszek, ostatnim spojrzeniem pomarańczowych oczu ogarniając nieprzytomną siostrę.
Przynajmniej o nią nigdy nie musiał się martwić.

<Pstrągowy Pysku?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz