Kotka spojrzała z powrotem na kociaka. Była dla niej nie miła, a nawet bardzo, jednak uznała, że nie będzie się kłócić z tym farfoclem, bo tylko ją głowa rozboli. Odłożyła zdobycz na bok, po czym wzięła "Gorzką" do pyska, która wcale tak strasznie nie smakowała. Kręciła się, jakby pchły gryzły ją z każdej strony. Do tego bezsilnie starała się trafić w olbrzymkę, a jak już jej się to udało, dla większej było to jakby jakiś chrząszcz zagapił się i wpadł na nią. Samotniczka ostatni raz tęsknie spojrzała na ptaka, po czym ostrożnie zeszła wraz z syczącym towarem w mordce.
- Puść mnie, ty spaślaku! - Gorzka krzyczała wściekle, rzucając co chwilę nową obelgą.
- Nie wirć zie dag, bo nikfy nie dojdziemy do tweogo lomu - wycharczała mało zrozumiale Sen. - po postu mów, kredy skrędzać.
Więc tak oto, dwie kocice, a raczej jedna szły przedzierając się przez śnieżne zaspy, krzaki i inne przeszkody. Maine coon'ka czuła, jak kocię drży z zimna, chociaż nawet nie pisnęło. Od paru dni wieczory były naprawdę chłodne, a najwyraźniej dzisiaj też miało być podobnie, może nawet gorzej. Ogólnie, od kilku minut kocię siedziało cicho i jakoś mniej się wierciło. Było coraz ciemniej i zimniej, wiatr huczał w uszach Sennej, do tego szła po brzuch w białym puchu, starając się nie dopuścić, by Gorzka też została kostką lodu. Sen już sama czuła, a raczej NIE czuła własnych łap, księżyc jakiś czas temu wstał i złowrogo błyszczał na niebie. Wreszcie uznała, że się zatrzymają, pod jakimś starym konarem, który akurat znalazł się w zasięgu jej wzroku. Wraz z młodszą kocicą wpełzła pod kawałek drewna i owinęła ją ogonem. Droga bardzo się im dłużyła, głównie przez fakt, że chociaż z początku teoretycznie Gorzka mogła iść o własnych łapach, to już po jakimś czasie, tak czy siak nie byłoby to możliwe. Śnieżne wyspy rosły w oczach, do tego trop tej parki ginął w morzu bieli, dlatego nie mogły się nawet cofnąć, bo gdzie - wszystko wtedy wyglądało identycznie. W kryjówce było znacznie cieplej, niż na zewnątrz, chociaż dalej, chłód im dokuczał niemiłosiernie. Sen zastanawiała się, skąd nagle taka wichura - rzadko bowiem były tak silne. Po paru uderzaniach serca, kociątko poruszyło się pod kołdrą z ogona Sennej.
- Mamusiu, czemu znowu jest tak zimno... - syknęła, jakby dalej pogrążona we śnie. Dopiero po chwili jej nos zaczął się intensywnie ruszać, po czym skrzywił się, jakby właśnie poczuł świeże odchody dzika.
- Kim ty je--! A, to tylko ten śmierdziel... - mruknęła poirytowana odsuwając się od zagrzanego miejsca - co się lenisz, idziemy, już! I nie bierz mnie do pyska, bo się nie pozbierasz!
- Czy na pewno nie lepiej było by przeczekać, tutaj, w ciepłej dziurze? - zapytała zmęczonym głosem Sen, jednak morderczy wzrok kociaka dał jej do zrozumienia, że nie.
Ewidentnie to jakże kochane stworzenie wróciło. Sen nie zdążyła nawet mrugnąć, gdy dzieciaka już nie było. Prędko wyjrzała z wgłębienia - małe ślady łap prowadziły aż do jednego, wielkiego dołka w śniegu, który właśnie był z powrotem zasypywany przez następne fale białego puchu. Sen stanęła nad gorzką, wywracając oczami.
- Śniegu jest tyle, że nawet mnie zaraz zasypie, a co dopiero ciebie... - miauknęła. - ale, jeśli tak bardzo chcesz wrócić do domu - ruszamy.
Kocice szły już spokojnie z dwadzieścia minut - samotniczka czuła się jak nowa, przebierała łapami, przy okazji torując sobie wygodniejszą drogę. Słyszała za sobą obraźliwe syki Gorzkie, która szła jakieś dwie długości lisa dalej.
- Nie nadąża się, co? - zapytała chichocząc Sen. Zwolniła. Spodziewała się czegoś w stylu "daję Ci fory, bulwo", ale było wręcz przeciwnie.
Cisza, która nastała, była wręcz przerażająca. Samotniczka obróciła się, przeszła parę kroków i sprawnie odkopała już nieco przysypaną mroźnym kocem Gorzką. Widać było, że trafiły na siebie o złej porze - chyba najgorszym dniu tej pory nagich liści. Czuć było, że jej serduszko bije, ale cóż, bądźmy szczerzy, nawet najsilniejsze koty mają problem z taką pogodą, a co dopiero kilku księżycowe kocię. Czuła z oddali słaby zapach kotów. Wielu kotów. Zdeterminowana ruszyła przed siebie. Chociaż ledwo co stała na nogach, bowiem całą noc szła z obciążeniem w pysku przez śnieżycę, dalej przedzierała się w gęstwinie. Wreszcie, na horyzoncie ujrzała jakieś koty, a może kota... w każdym bądź razie, pachniały podobnie do Gorzkiej. Pierwsze promyki słońca padały na jej bujną sierść, kiedy wyszła z cienia i wraz z młodą, runęła ze zmęczenia na ziemię, tuż przed obozem klanu wilka.
<Gorzka, KW?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz