Miedziana Iskra. Naprawdę była jak iskra, niosąc odrobinę ciepła i światła wszędzie tam, gdzie była potrzebna. Wróblowa Gwiazda uśmiechnął się mimowolnie. Mimo że już dawno przestał być kociakiem, przy płowej czuł się, jakby czasy jego dzieciństwa nigdy się nie skończyły. Ciocia Miedź, dobry duch Klanu Wilka.
- Jak… Jak sobie radzisz? Wiesz, z klanem i… Tym wszystkim.
Odetchnął głębiej. Spojrzał na jej posiwiałą mordkę i jasne ślepia, i nie potrafił powiedzieć jej prawdy. Że cała ta sytuacja go przerastała. Jego związek z Modrzewiem, kierowanie klanem, epidemia, opętania, szepty z mroku… Miał dość. Czasami marzył o tym, żeby uciec, albo obudzić się w jakimś innym miejscu. Albo w ogóle się nie obudzić. Jedyne, co trzymało go w klanie to dane ojcu słowo. Nie potrafiłby spojrzeć sobie w pysk gdyby teraz uciekł, zostawiając klan bez lidera.
- Jakoś - miauknął, uśmiechając się smutno. - Jak wszyscy zresztą. - zamilkł na moment. - To nie pierwsze nieszczęście, które spadło na Wilczaki. Za każdym razem jakoś sobie radziliśmy, więc czemu teraz miałoby być inaczej?
Miedziana Iskra odwzajemniła jego uśmiech.
- Masz rację, Wróbelku. Jakoś musimy sobie poradzić, prawda?
Iskierka nadziei. Właśnie tego oboje potrzebowali.
***
Obudził się z niejasnym przeczuciem, że ktoś u niego był. Nie potrafił się go pozbyć nawet, gdy otworzył ślepia i rozejrzał się po pustym legowisku. Towarzyszyło mu gdy wyszedł z legowiska, żeby za siostrę wysłać poranne patrole.
Niedługo później powietrze rozdarł szloch Iglastego Krzewu.
Miedziana Iskra nie żyła.
Nie potrafił zrozumieć tych słów. Ich sens ciągle mu umykał, nawet wtedy, gdy razem z resztą klanu stał nad świeżo wykopanym grobem. Gdy w milczeniu od niego odchodził, zostawiając byłego lidera samego ze swoim bólem. Gdy wypłakiwał się Modrzewikowi w futro.
Ciocia Miedź nie żyła.
Zgasła ostatnia iskra nadziei.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz