Obudził się blisko południa, czując burczenie w brzuchu. Ziewnął przeciągle, spoglądając intensywnie zielonym okiem na Jana Pawła II.
- Dzień dobry... Niech będzie pochwalony mój majestatyczny blask - przywitał się z portretem nieżyjącego już biskupa Watykanu. Wstał, zrobił szybkie rozciąganko, wymruczał kilka modlitewnych mantr, wychwalających właścicieli, Jana Pawła i samego siebie.
Zbiegł do kuchni z prędkością światła, chcąc zanurzyć pyszczek w chłodnym mleku, chociaż ostatnio dostawał je coraz rzadziej. Bogowie dokonywali segregacji pożywienia i napitku dla podopiecznego, by nieco zmniejszyć jego wagę.
Jedząc machał radośnie ogonem. Kochał uczucie posiadania w jamie ustnej czegoś świeżego, co za chwilę wypełni mu żołądek do granic możliwości.
Powiew powietrza z zewnątrz skusił go do przyspieszenia zakończenia posiłku. Poza jamą czekał go kolorowy świat! I masa sąsiadów! Musiał znaleźć przyjaciół! Najlepiej takich, którzy powychwalają z nim Dwunogów i piękne, najwspanialsze, zielone ślepia najbardziej religijnego kota na dzielni.
Przed wyjściem wylizał się dokładnie, by nie wyjść przed obcymi na oblecha i kota-menela... znaczy typowego samotnika.
Wyszedł na chodnik przed domem, biorąc głęboki wdech. Rozejrzał się i zauważył w oddali czarnego osobnika, właściwie osobniczkę, rozpoznał ją, gdy nieco zbliżyła się do niebieskiego. Papież stanął jej na drodze, by w dosyć bezpośredni sposób zacząć konwersację.
- Witaj, piękna istoto.... - zaczął, chociaż sam uważał się za tego najpiękniejszego. Cóż, trzeba jakoś rozpocząć rozmowę z obcymi, po co od razu pokazać wielką miłość skierowaną ku sobie samemu? Jeszcze zrozumie, jak przepiękne futro posiada wybranek papieży. - To przeznaczenie chciało, byś pojawiła się przed moim domem. Co sprowadza cię w tak przepiękną dzielnicę? Czyżby... blask zieleni moich oczu?
<Hagrid?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz