Biały kocur dotarł do swojej kryjówki i zajrzał pod kamień, gdzie zbierał trucizny. Syknął ze złością. Wszystkie były pogniecione i wyschnięte. No tak, podczas walki z Leszczyną ucierpiały mocno, a on nie miał czasu zebrać nowych. Musiał to naprawić.
Syn Pszczółki wrócił do obozu, prawie wpadając na spieszącego się Księżyca. Syknął ostrzegawczo na wojownika. Pchlarz, powinien znać swoje miejsce. W obozowisku ogólnie panował ruch, nawet jeśli od zabicia lisa upłynęło sporo czasu. Wzruszył ramionami. Widocznie jego pobratymcy mieli mrówki w tyłku. Kocur ruszył w stronę legowiska medyka, jednak zatrzymał się w pół kroku. To nie będzie dobre rozwiązanie. Najlepiej, żeby sam zerwał odpowiednie roślinki. Poza tym Wschód ostatnio chodził strapiony przez śmierć córki. Bocian nigdy nie pragnął założyć rodziny. Skupił się wyłącznie na własnych celach. Odwrócił się napięcie, gotowy opuścić obóz i udać się poza Ogrodzenie. Wróci przed zachodem słońca, to będzie szybka i udana wyprawa.
— Dokąd się wybierasz?
Wypuścił ze świstem powietrze. Przeniósł znudzony wzrok na Konopię, która stała kilka ogonów lisa od niego. Jej sierść była zmierzwiona, jakby dopiero wstała. Pewnie znowu bolą ją stawy. pomyślał.
— Wyglądasz okropnie. — stwierdził, mrużąc zielone oczy.
— I tak się czuję, lisi bobku. — prychnęła.
— Znowu stawy, co? — nawet nie oczekiwał odpowiedzi.
Konopia zachowywała się czasami, jakby miała zaraz trafić do starszyzny. Łapy nie dawały jej odpocząć i ledwo się poruszała. Bocian był dobrym obserwatorem, więc wychwycił te szczegóły. Nawet mniej polowała. Konopia kochała wolność i dziwna była myśl, że utknęła w Owocowym Lesie.
— Jak widzisz. A ty dokąd leziesz?
— Nie interesuj się. — prychnął. — Jeszcze mi się zwalisz na głowę.
— Przecież wiem, że uwielbiasz moje towarzystwo, Bocianku.
Uniósł brew. Charakter jego przyjaciółki nie przestawał go zaskakiwać. Uznał, że skoro chce wiedzieć dokąd idzie, to może wybrać się z nim. Nie zważał oczywiście na jej stawy. Powinna sobie poradzić. Kocur trzepnął ogonem i bez ostrzeżenia opuścił obóz. Wiatr musnął pędzelki na jego uszach, gdy kocur zagłębił się bardziej w terytorium ich społeczności. Biała sierść była doskonale widoczna, podczas przemykania pośród wysokiej trawy, drzew i krzewów. Pogoda dopisywała.
— Mógłbyś zwolnić, mysi móżdżku.
Zatrzymał się i posłał szybkie spojrzenie szylkretowej kotce. Szła wolniej od niego, ale jednak nadążała. Aż miał ochotę się uśmiechnąć. Właśnie ta waleczna Konopia była jego najlepszą przyjaciółką.
— Jednak dobrze, że cię ze sobą zabrałem, przydasz mi się do niesienia.
Kotka uniosła zdziwiona jedną brew.
— Chyba nie ciebie? Jeśli ktoś ma kogoś nieść, to mógłbyś się pofatygować.
Biały wojownik wywrócił oczami.
— Uważaj, bo zaraz to zrobię. Będziesz niosła trujące rośliny w drodze powrotnej. Co dwa pyski to nie jeden, czy jak to tam szło. — mruknął znudzony.
Przystąpił o krok do przodu, bo więcej nie było mu dane. Konopia chwyciła go za ogon, tym samym utrudniając mu ruch i każąc powrócić na poprzednie miejsce. Posłał jej niecierpliwe spojrzenie. Powinni się pośpieszyć.
— Czego?
— Po jakiego ci trucizna? Upadłeś na głowę, Bociek?
Jego uszy drgnęły. Rozejrzał się po lesie dla upewnienia, że nikogo nie ma w pobliżu, żeby ich rozmowa pozostała prywatna. Przyjaźnił się z Konopią naprawdę wiele sezonów, ufał jej najbardziej ze wszystkich i z pewnością mógł jej zdradzić swoją słodką tajemnicę. Przybliżył się do kotki, zbliżając do jej ucha.
— Zabiłem Leszczynę. Teraz pora na nową ofiarę. — odsunął się i spojrzał na nią ze spokojem. — Zamierzam opracować idealną truciznę. Jestem blisko, czuję to. Dlatego muszę zebrać zapasy.
Konopia odsunęła się od niego. Jej oczy były szeroko otwarte. Pokręciła głową i zaśmiała się nerwowo.
— Wkręcasz mnie. To jakiś żart. — zauważył jej napinające się mięśnie. Bocian nigdy nie żartował, nie miał poczucia humoru. Jej wzrok stwardniał. — Naprawdę to zrobiłeś?
Skinął głową. W jego oczach mogła dojrzeć satysfakcję. Był splamiony krwią.
— Mysi bobek! — syknęła, wbijając pazury w ziemię. — Wcale nie jesteś lepszy od rybojadów!
Bocian warknął. Te słowa były jak gałąź, która spadła na grzbiet i przygniata. Wysunął pazury. Ich ogony poruszały się nerwowo. Spoglądali na siebie, pewnie gotowi do potencjalnej walki.
— Jak śmiesz, głupia! Mnie porównujesz do tych szumowin? Mnie? A twoje ślinienie się do ich uczennicy już jest w porządku?
— Odczep się od Zboża. Ja nie zabiłam swojego pobratymca. Zamordowałeś Leszczynę! — splunęła.
— Taki byłem od początku. Coś się nie podoba, to możesz spadać.
Odwrócił się. Pognał w stronę Ogrodzenia, nawet nie odwracając się za siebie. Prędko dotarł do wyjścia i zaczął kopać pod płotem. Przecisnął się, zaczepiając sierścią o wystające kawałki drewna. Znajdując się po drugiej stronie, odetchnął. Rozpościerał się przed nim wielki teren. Wiele zapachów docierało do jego nosa. Wszystkie wyłapał i pozwolił się nimi otulić, podczas gdy ruszył przed siebie, w poszukiwaniu potrzebnych składników.
Znalezienie jagód śmierci nie stanowiło dla niego problemu. Od razu znalazł krzaczek i zaczął zbierać. Uzbiera ich porządną ilość. Kiedy skończył, oddalił się odrobinę, jednak jego poszukiwania nie zostały zakończone. Interesujący zapach przyciągnął go do siebie. Przedarł się przez pokrzywy.
Cis pospolity. Rozpoznał roślinę od razu. Widział ją wiele razy, a to podczas szkolenia u matki, a to w swoich zbiorach. Pochylił nisko głowę, żeby sięgnąć do łodygi. Urwał truciznę. Jeszcze tylko kilka i może szukać dalej. Spojrzał na wcześniej zerwane jagody, spoczywające na dużym liściu. Zbiory będą udane, a potem zrealizuje swój plan.
— Mysi bobek! — syknęła, wbijając pazury w ziemię. — Wcale nie jesteś lepszy od rybojadów!
Bocian warknął. Te słowa były jak gałąź, która spadła na grzbiet i przygniata. Wysunął pazury. Ich ogony poruszały się nerwowo. Spoglądali na siebie, pewnie gotowi do potencjalnej walki.
— Jak śmiesz, głupia! Mnie porównujesz do tych szumowin? Mnie? A twoje ślinienie się do ich uczennicy już jest w porządku?
— Odczep się od Zboża. Ja nie zabiłam swojego pobratymca. Zamordowałeś Leszczynę! — splunęła.
— Taki byłem od początku. Coś się nie podoba, to możesz spadać.
Odwrócił się. Pognał w stronę Ogrodzenia, nawet nie odwracając się za siebie. Prędko dotarł do wyjścia i zaczął kopać pod płotem. Przecisnął się, zaczepiając sierścią o wystające kawałki drewna. Znajdując się po drugiej stronie, odetchnął. Rozpościerał się przed nim wielki teren. Wiele zapachów docierało do jego nosa. Wszystkie wyłapał i pozwolił się nimi otulić, podczas gdy ruszył przed siebie, w poszukiwaniu potrzebnych składników.
Znalezienie jagód śmierci nie stanowiło dla niego problemu. Od razu znalazł krzaczek i zaczął zbierać. Uzbiera ich porządną ilość. Kiedy skończył, oddalił się odrobinę, jednak jego poszukiwania nie zostały zakończone. Interesujący zapach przyciągnął go do siebie. Przedarł się przez pokrzywy.
Cis pospolity. Rozpoznał roślinę od razu. Widział ją wiele razy, a to podczas szkolenia u matki, a to w swoich zbiorach. Pochylił nisko głowę, żeby sięgnąć do łodygi. Urwał truciznę. Jeszcze tylko kilka i może szukać dalej. Spojrzał na wcześniej zerwane jagody, spoczywające na dużym liściu. Zbiory będą udane, a potem zrealizuje swój plan.
Czujność towarzyszyła mu całe życie. Odkąd urodził się jako pierworodny kociak Pszczółki i Chmurki. Żaden z jego braci nie był tak skupiony i uważny jak on. Rodzeństwo go słuchało, wykonywało każdy rozkaz. I również teraz jego uwaga została zwrócona w kierunku nadchodzących kroków. Szelest. Potem głośne warknięcie. Zielony oczy otworzyły się szerzej. Odwrócił pysk w samą porę, żeby dojrzeć rudego lisa, ze wzrokiem wbitym prosto w niego. Reakcja była szybka. Bocian zjeżył długie futro i wysunął pazury, którymi przejechał po pysku stworzenia. Lis warknął wkurzony. Bocian napiął mięśnie gotowy do kolejnego ataku. Wbity w rudzielca wzrok rzucał wyzwanie.
Nie boję się ciebie. Walczmy. Przerobię twoje futro na posłanie.
Lis wydał z siebie kolejny dźwięk, zanim rzucił się do ataku. Bocian zrobił szybki unik. Przewidział jego ruch. Przewidzi każdy kolejny. Przejechał pazurami po zadku stworzenia. Drapieżnik klapnął szczęką. Znowu odskoczył. Zaatakował bok lisa. Jego przeciwnik zareagował prędko i chwycił Bociana za ogon. Wojownik Owocowego Lasu syknął i zaczął się wiercić, żeby wyrwać swój ogon. Lis uniósł go i zaczął kręcić łbem, bawiąc się nim niczym lalką. Bocian spiął wszystkie mięśnie i dopadł do oczu lisa, wbijając w nie pazury. Drapieżnik go puścił, wydając z siebie przeraźliwy pisk bólu. Bocian przyglądał mu się, dysząc z wysiłku. Krew zdobiła jego pazury, serce biło szybciej z adrenaliny. Wreszcie rzucił się na lisa i zgryzł w jego tylną łapę.
— Bocianie!
Głos Konopii dotarł do jego uszu. Biały kocur wciąż wczepiał się w lisa, poczuł mocny zapach intruza. Lisowi nie udało się wyrwać, wciąż miał zamknięte oczy i poruszał się chaotycznie.
Nagle coś zwaliło Bociana z łap. Wylądował na ziemi, przyciśnięty łapą przez lisa, o trochę ciemniejszej barwie od pierwszego, choć na pierwszy rzut oka nie można było tego rozpoznać. Bocian warknął wkurzony, celując łapą w pysk stworzenia. Ruch atakujący okazał się skuteczny, jednak los białego kocura został przesądzony, gdy pierwszy lis zaczął się zbliżać, kierując się zapachem i rządzą mordu. Dwóch na jednego. Bocian poruszył ogonem. To nie był koniec, musiał wygrać!
Walka rozpoczęła się ponownie. Mimo przygniecenia do ziemi, atakował przednimi łapami, podczas gdy jeden z lisów wyrwał mu ogon, a drugi go kąsał. Ból był niewyobrażalny, ale równocześnie dziwnie kojący. Biała sierść ociekała krwią. Zmęczenie zaczęło brać górę, jednak wciąż atakował za pomocą pazurów. Ugryzł w łapę rudzielca, który w ostateczności złapał go za ucho i mocno pociągnął. Bocianowi zakręciło się w głowie, gdy oderwał kawałek. Z agresją przejechał pazurami po pysku lisa. Jednak to był jego ostatni ruch.
Mówi się, że los każdego kota jest wykuty i że nie da się uciec przeznaczeniu. Że kot rodzi się stworzony do jakiegoś celu, do którego powinien dążyć, jednak różnie może się po drodze potoczyć. Los lubił igrać ze swoimi dziećmi, walka z nim nie prowadziła do wygranej.
Bocian przymknął oczy. Znowu widział pysk ukochanej matki i słyszał głos znienawidzonego ojca. Nigdy mu nie wybaczył, że zdradził Pszczółkę i nigdy nie wybaczył Klanowi Nocy, że zabili jego matkę. W swoim zimnym sercu miał pełno nienawiści. Od kociaka dominował i rządził, to do niego zawsze należało ostatnie słowo, potrafił odpowiedzieć atakiem i manipulować. Trójka jego braci była mu posłuszna. Jego uczeń drżał na myśl o wymagających treningach. Wielu pobratymców nie darzyło go sympatią, ale nawet nie myślało o podskakiwaniu. Nie znał miłosierdzia i sprawiedliwości, przeważały nad nim zawsze egoizm, oschłość i dominacja. Bo właśnie takim Bocianem był i pozostał do końca. Niczego nie żałował.
Lis wgryzł się w jego szyję. Bocian odchylił się do tyłu. Miękka trawa otuliła jego głowę. Widział sylwetkę Konopi. Szkoda, że będzie musiała widzieć jego śmierć. Pewnie wróci do obozu i jako jedna z nielicznych będzie za nim tęsknić. On za nią również, nie mógł sobie wyobrazić lepszej przyjaciółki oraz rywalki, nawet jeśli czasami go irytowała. Stanowiła jego powierniczkę podczas niewoli, mieszkania w Klanie Burzy i podczas samotniczego trybu życia.
Zamknął oczy. Jego życie było barwne. Zachował wszystkie wspomnienia i zamglonymi oczami obserwował odchodzące lisy. Skrzywdzone uszy, ogon, całe ciało, nie przypominał już pewnie wyglądem tego niewinnego Bociana. Blizny stanowiły ważny element dla każdego złego kota. Zasłużył na nie przed śmiercią. Prychnął pogardliwie. Opuszczał ten świat, ale nie da o sobie zapomnieć. Jego bok unosił się w rytm słabego oddechu, aż ostatecznie stanął. Bocian został otulony przez ciemność.
Nie boję się ciebie. Walczmy. Przerobię twoje futro na posłanie.
Lis wydał z siebie kolejny dźwięk, zanim rzucił się do ataku. Bocian zrobił szybki unik. Przewidział jego ruch. Przewidzi każdy kolejny. Przejechał pazurami po zadku stworzenia. Drapieżnik klapnął szczęką. Znowu odskoczył. Zaatakował bok lisa. Jego przeciwnik zareagował prędko i chwycił Bociana za ogon. Wojownik Owocowego Lasu syknął i zaczął się wiercić, żeby wyrwać swój ogon. Lis uniósł go i zaczął kręcić łbem, bawiąc się nim niczym lalką. Bocian spiął wszystkie mięśnie i dopadł do oczu lisa, wbijając w nie pazury. Drapieżnik go puścił, wydając z siebie przeraźliwy pisk bólu. Bocian przyglądał mu się, dysząc z wysiłku. Krew zdobiła jego pazury, serce biło szybciej z adrenaliny. Wreszcie rzucił się na lisa i zgryzł w jego tylną łapę.
— Bocianie!
Głos Konopii dotarł do jego uszu. Biały kocur wciąż wczepiał się w lisa, poczuł mocny zapach intruza. Lisowi nie udało się wyrwać, wciąż miał zamknięte oczy i poruszał się chaotycznie.
Nagle coś zwaliło Bociana z łap. Wylądował na ziemi, przyciśnięty łapą przez lisa, o trochę ciemniejszej barwie od pierwszego, choć na pierwszy rzut oka nie można było tego rozpoznać. Bocian warknął wkurzony, celując łapą w pysk stworzenia. Ruch atakujący okazał się skuteczny, jednak los białego kocura został przesądzony, gdy pierwszy lis zaczął się zbliżać, kierując się zapachem i rządzą mordu. Dwóch na jednego. Bocian poruszył ogonem. To nie był koniec, musiał wygrać!
Walka rozpoczęła się ponownie. Mimo przygniecenia do ziemi, atakował przednimi łapami, podczas gdy jeden z lisów wyrwał mu ogon, a drugi go kąsał. Ból był niewyobrażalny, ale równocześnie dziwnie kojący. Biała sierść ociekała krwią. Zmęczenie zaczęło brać górę, jednak wciąż atakował za pomocą pazurów. Ugryzł w łapę rudzielca, który w ostateczności złapał go za ucho i mocno pociągnął. Bocianowi zakręciło się w głowie, gdy oderwał kawałek. Z agresją przejechał pazurami po pysku lisa. Jednak to był jego ostatni ruch.
Mówi się, że los każdego kota jest wykuty i że nie da się uciec przeznaczeniu. Że kot rodzi się stworzony do jakiegoś celu, do którego powinien dążyć, jednak różnie może się po drodze potoczyć. Los lubił igrać ze swoimi dziećmi, walka z nim nie prowadziła do wygranej.
Bocian przymknął oczy. Znowu widział pysk ukochanej matki i słyszał głos znienawidzonego ojca. Nigdy mu nie wybaczył, że zdradził Pszczółkę i nigdy nie wybaczył Klanowi Nocy, że zabili jego matkę. W swoim zimnym sercu miał pełno nienawiści. Od kociaka dominował i rządził, to do niego zawsze należało ostatnie słowo, potrafił odpowiedzieć atakiem i manipulować. Trójka jego braci była mu posłuszna. Jego uczeń drżał na myśl o wymagających treningach. Wielu pobratymców nie darzyło go sympatią, ale nawet nie myślało o podskakiwaniu. Nie znał miłosierdzia i sprawiedliwości, przeważały nad nim zawsze egoizm, oschłość i dominacja. Bo właśnie takim Bocianem był i pozostał do końca. Niczego nie żałował.
Lis wgryzł się w jego szyję. Bocian odchylił się do tyłu. Miękka trawa otuliła jego głowę. Widział sylwetkę Konopi. Szkoda, że będzie musiała widzieć jego śmierć. Pewnie wróci do obozu i jako jedna z nielicznych będzie za nim tęsknić. On za nią również, nie mógł sobie wyobrazić lepszej przyjaciółki oraz rywalki, nawet jeśli czasami go irytowała. Stanowiła jego powierniczkę podczas niewoli, mieszkania w Klanie Burzy i podczas samotniczego trybu życia.
Zamknął oczy. Jego życie było barwne. Zachował wszystkie wspomnienia i zamglonymi oczami obserwował odchodzące lisy. Skrzywdzone uszy, ogon, całe ciało, nie przypominał już pewnie wyglądem tego niewinnego Bociana. Blizny stanowiły ważny element dla każdego złego kota. Zasłużył na nie przed śmiercią. Prychnął pogardliwie. Opuszczał ten świat, ale nie da o sobie zapomnieć. Jego bok unosił się w rytm słabego oddechu, aż ostatecznie stanął. Bocian został otulony przez ciemność.
Żegnaj, Bocianie [*]
Zmarły w wieku 70 księżyców
żegnaj Boćku!
OdpowiedzUsuń*smarka w kolejną chusteczkę*