To był jak sen. Nadal nie rozumiał, kiedy Zięba zaczęła spędzać z nim więcej czasu. Może zaniepokoiła się jego stanem zdrowia? Nie wyglądała jednak na taką, co troszczy się o innych. Nawet już nie pamiętał jak to się zaczęło. Może to przez pytania, czy już z nim w porządku? Pamiętał, że zaprosił ją na spacer, aby pokazać jej teren. Nie sądził, że się zgodzi, ale ku jego zdziwieniu tak się stało.
Szli sobie, a on wskazywał jej charakterystyczne punkty. Czuł się niczym mentor oprowadzający ucznia po terenach. Ciekawe w ogóle czy doczeka mianowania? Szyszka była już dość wiekową kotką, więc martwił się, że pewnie nie dożyje tego. A może nie miała na to czasu, przez ostatnią stratę? Współczuł jej bardzo śmierci córki. On sam za bardzo nie wiedział, co by w takiej sytuacji zrobił. Ale nie było co siebie porównywać, on nie miał kociąt.
- O czym myślisz? - zapytała, kiedy zatrzymali się przed wielką jabłonią. Owoce uginały jej gałęzie i tylko kwestią czasu było, gdy te spadną im na łby.
Na wszelki wypadek przed odpowiedzią na jej pytanie, oddalili się nieco od drzewa.
- No wiesz... O tym wszystkim. O lisie, tej śmierci córki liderki...
Nastała chwila ciszy. Zięba uważnie się mu przypatrywała.
- O co chodzi? - zapytał zbity z tropu.
- Jesteś pod tą warstwą blizn... całkiem inny niż sobie wyobrażałam.
Zdziwiony teraz już naprawdę, aż otworzył pysk.
- A jak wyobrażałaś?
- No nie wiem... Narwany mysi móżdżek, który atakuje wszystko co się rusza? - zaśmiała się. - Nie no... nie rób takiej miny. To było moje pierwsze skojarzenie. Ale jesteś całkiem fajny. - Trąciła go barkiem, wywołując na jego pysku uśmiech.
- Też jesteś fajna - stwierdził. Nie miał zamiaru zdradzać jak on ją widział, bo czuł, że nie skończyłoby to się dla niego dobrze.
- Nawet kiedy narzekam ci na moje futro? - zapytała.
- No... - zawahał się. Nadal nie rozumiał, dlaczego miała z tym taki problem. Dla niego była zwykłym kotem i tyle. Chociaż... może mógł ją uznać już za swoją przyjaciółkę? Mieli naprawdę dużo wspólnych tematów. Żyli w końcu jako samotnicy, nie znali życia Owocowego Lasu od początku, musieli się wszystkiego uczuć i nabywać doświadczenia. Mimo to nadal mało co zdradzali o swojej przeszłości. Oboje uznawali, że przeszłość powinna być za sobą. Jedyne co sobie zdradzili to z jakich miejsc pochodzą. On żył w Siedlisku Wyprostowanych, ona daleko na jakiejś farmie, gdzie były dziwne istoty zwane końmi. Bardzo go zainteresowały, a kotce nie przeszkadzał fakt, że się o nie dopytuje. Konie w końcu nie były zagrożeniem dla jej przeszłości. Sam zresztą nie chciał jej opowiadać o ojcu, macosze i rodzeństwie. Te rany nadal tkwiły w nim głęboko, a przypominanie ich na okrągło, miało negatywne skutki dla jego zdrowia. Przecież przez to cierpiał na bezsenność. Przez ciągłe zamartwianie się. Teraz mieli nowe życie, więc zostawili wszystko za sobą. Starał się zapomnieć, że jego rodzina kiedyś tu mieszkała. Póki nikt nie miauczał Nornica i Czermień, nie miał powodów do obaw, aby żyć tak, jakby nie znał tych kotów. Nie był już Kłakiem. Był Krzemieniem.
- Znów się zamyśliłeś - zauważyła.
- A... no... tak jakoś... - zająkał się.
- Też czasami się zamyślam, więc nic nie szkodzi. Chodź. Może uda nam się coś dzisiaj upolować - miauknęła kierując kroki w stronę krzaków, gdzie rozlegały się ciche piski myszy.
***
No i nadszedł ten moment. Mianowanie. Siedział przed Szyszką, która miauczała do niego słowa przysięgi. Rytuał brzmiał naprawdę poważnie. Wypowiedział "przysięgam" i tym o to sposobem został pełnoprawnym wojownikiem Owocowego Lasu. Był z siebie dumny. Udało mu się! Tyle księżyców i był godny tego miana. Już nie był obcym. Był jednym z nich.
Po jego mianowaniu przyszedł czas na Ziębę. Nie spodziewał się, że kotka również, wraz z nim, wkroczy w tą nową rolę. Ale stało się. Zostali wojownikami!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz