— Ej, ty! Das komuś tego klólika cy nie? — mruknęła, wlepiając w niego żółte ślepia i zwracając na siebie uwagę wszystkich znajdujących się w kociarni.
— Ach, tak. Przepraszam najmocniej — miauknął, lekko zakłopotany.
Podszedł do Kwitnącej Polany, zostawiając przed nią zwierzynę. Skinął łbem, a chwilę potem już go nie było. Liliowa przekrzywiła głowę. Jej paskudny nastrój był spowodowany sprzeczką ze Storczykiem oraz matką i irytowało ją po prostu wszystko, nawet najmniejsze błahostki. A Śpiewająca Łapa śmiał jeszcze zasłonić jej widok swoim paskudnym cielskiem! To było zdecydowanie za wiele, musiała nim wzgardzić. Ach, i ta jego dziwaczna mowa… właściwie to Melodyjka nigdy nie przepadała za jego osobistością, wręcz uważała za totalnego dziwaka… ale królikiem by nie pogardziła, nawet, jeśli on go przyniósł.
— Maaaamo, daj glyza!
***
Syknęła wściekle, kiedy podczas próby wydobycia pazurami resztek mchu spomiędzy zębów zahaczyła sobie o dziąsło. Taa, mech, mech i jeszcze raz mech. Miała go wiecznie we futrze, w pysku, czasem nawet magicznie znajdował się w uszach. Była zmuszona całe dnie pracować z tym diabelstwem, podczas gdy Storczykowa Łapa przechwalał się jej, jakich to nowych technik polowania czy walki uczył go Czapla Gwiazda. To było takie niesprawiedliwe! Przecież jej jakże wspaniałomyślny braciszek nigdy nie zrobił nic odkrywczego, a ona? Ona wykazała się ogromną odwagą i pokazała wszystkim potęgę Klanu Burzy. Naprawdę nie mogła uwierzyć, że tak ten zapchlony starzec traktował wspaniałe koty, które naprawdę mogą wyrosnąć na najlepszych wojowników, jakich widziały te tereny… kiedy ona przejmie władzę nad klanem, to się na pewno zmieni! No bo nie było przecież innej opcji, ona musi zostać kiedyś liderką, prawda? Melodyjna Gwiazda, jak cudownie to brzmi… ach, całe tłumy skandujące imię wielkiej przywódczyni…
Z tą podnoszącą na duchu myślą Melodyjna Łapa zabrała się za wymianę mchu w kolejnym legowisku.
— Tak, bo to z pewnością mnie czegoś nauczy — parsknęła samą do siebie, z wściekłością zanurzając pazurki w roślinie, a wesoła wizja od razu prysła. Znowu były tylko gniew i wielkie niezadowolenie swoim beznadziejnym losem. — Rzygam już tym mchem
Z wielką niechęcią i bez większej dokładności przeczesała to posłanie, oczyszczając je z rudych kłaków. Była tutaj praktycznie sama z wyjątkiem kilku śpiących kotów, większość wojowników była bowiem na patrolach myśliwskich lub łowieckich czy na treningach ze swoimi terminatorami. Parsknęła, wbijając pazury mocniej i rozrzucając trochę mchu dookoła. Wolałaby już wlec się po tym mrozie, niż siedzieć tutaj. Poza obozem śniegu było na pewno znacznie więcej… tak chciała go zobaczyć, rzucić się w zaspę, to musi być super uczucie! Nie to, co sprzątanie mchu. W tym momencie nawet Słonik nie mógł jej za bardzo pomóc, bo Koniczynka, widząc to zimno starała się ograniczyć wychodzenie swoich pociech do minimum.
Była więc sama.
A nie, nie sama.
Był jeszcze mech.
Więc tylko ona i mech.
Coraz bardziej wściekła, zaczęła jeszcze zacieklej drapać posłanie, które przed chwilą wyczyściła. Ach ta zielona paskuda, ile jej nerwów zepsuła…
Gdy skończyła, cofnęła się, z zadowoleniem obserwując swoje dzieło. Mech był pocięty na drobne kawałeczki i porozrzucany wszędzie dookoła. Coż… dopiero po dłuższej chwili Melodyjna Łapa zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła. Właśnie doszczętnie zniszczyła czyjeś legowisko, czyjeś miejsce do spania. W rosnącej panice zaczęła zbierać strzępki rośliny, starając się ułożyć je tak, by przypominały to, czym były wcześniej. Uhm, coś jej nie szło. Jeśli Rzeczny Nurt, a co gorsza Czapla Gwiazda się dowie, terminatorka może mieć niezłe kłopoty, bo jej zachowanie oznaczało, że nie umie panować nad własnymi emocjami, a do tego zniszczyła cudze mienie. Przełknęła ślinę i czym prędzej wyszła na zewnątrz. Potrzebowała udać się do Zajęczej Stopy i Jeżowej Ścieżki, po tyle mchu, ile tylko była w stanie unieść. Gdy podążyła przez zaspy, akurat wrócił poranny patrol. Szylkretka udała, że ich nie widzi, jedynie przyspieszyła kroku. Zaraz wejdą do środka, a wtedy…
— Ojej, co się stało z moim biednym legowiskiem?
Zamarła z przerażenia. Właścicielem legowiska będącego jej ofiarą był Śpiewający Wiesiołek. Ten sam, którego tak nie lubiła jako kociak. Tym razem jednak zamiast nienawiści poczuła w stosunku do niego strach.
<Śpiewający Wiesiołku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz