— Kto to jest — syknęły do Skazy, kładąc po sobie uszy.
— O, Skazuś, nie wspomianałaś o nas tej płaksie tutaj? — zapytał drugi kocur z udawanym przejęciem. — Jak zwykle niewdzięczna kicia z ciebie.
— To wy zraniliście jej tą łapę? — Szczekuszka cała się najeżyła.
Pierwszy kocur zmarszczył brwi.
— Oprócz problemów z gardłem masz jeszcze problemy ze słuchem. Mówiłem: nie pruj się o coś, co nie jest twoją sprawą.
Czarna zbliżyła się do dwójki, bijąc ogonem na boki.
— Skaza jest członkiem Kamiennej Sekty, więc to jak najbardziej jest to moja sprawa — zawarczała z jadem w głosie. — I aktualnie znajdujecie się właśnie na naszym terytorium, do czego nie macie żadnego prawa.
Drugi kocur jedynie parsknął pod nosem.
— Ach tak? To rzeczywiście przerażająca informacja. — Pokręcił głową. — Ale my na szczęście jesteśmy tutaj gośćmi z zaproszenia Skazy, więc nic nam nie grozi.
— Stary nie mogę uwierzyć, że ona próboje nam grozić sama będąc cała zakrwawiona — wtrącił się jego kolega, najwidoczniej nie mając oporów, by mówić o niej na głos w trzeciej osobie.
Srebrna zacisnęła kły.
— Powtarzam: jest to terytorium Kamiennej Sekty i jeśli w tym momencie nie opuścicie tego miejsca, to zwołam całą naszą grupę i wtedy z chęcią się przekonamy, kto wyjdzie z tego żywy.
Kocury wymieniły między sobą niezadowolone spojrzenia, zaraz po tym kierując się w swoje strony.
Szczekuszka zerknęła na Skazę z ukosa.
***
Ostatnio osobą, z którą spędzała najwięcej czasu był Skaza. Oczywiście nie dlatego, że go lubiła – po prostu ta sprawa z jego znajomymi nie dawała srebrnej spokoju. Myśl, że bury może się z nimi spotkać, podczas jej nieobecności była wystarczająco… rozwścieczająca, żeby sprowokować ją do podjęcia działania. Arlekin w ogóle nie powinien się spotykać z osobami z poza sekty. A już tym bardziej nie kimś takim jak oni. I już powoli w jej głowie układał się plan, jaki sposób wykorzystałaby, żeby ich się pozbyć.
*Ciąg dalszy poprzedniego opowiadania, tw: opis doli zwierząt na drogach*
Stały osłupiałe wpatrując się tylko w jeden punkt. Wszystko wokół jakby nagle przestało istnieć. Teraz liczył się jedynie kształt znajdujący się centralnie przed nią. Liliowa sylwetka bezwładnie spoczywająca na asfalcie.
Nie. Nie nie nie. To nie mogło potoczyć się w ten sposób, nie mogło.
Każdy ich mięsień kolejno nieruchomiał, jakby wszystkie kończyny ich ciała stopniowo skuwały się lodem. Serce od zaraz podeszło do gardła, boleśnie dudniąc w ciasnym przełyku.
Prawdopodobnie powinny podejść i ocenić stopień wyrządzonej szkody, może jeszcze była nadzieja. Ta świadomość nie sprawiała jednak, że potrafiły choćby drgnąć. Miały wrażanie jakby już na zawsze zostały uwięzione w tej pozycji.
Wtem rozległ się kolejny warkot maszynowego potwora. Nim zdążyły zrozumieć sytuację, czarne koła targnęły się na pokonaną kotkę, wnet zabarwiając się rozpryskującym szkarłatem. Liliowe ciało ugięło się pod ich ciężarem, dostosowując swój kształt do podłoża. Nie stawiało oporu, zupełnie jakby już pogodziło się ze swoim losem – powolnego stawania się częścią jezdni, aby na końcowym etapie wyglądać nie inaczej niż sztywna, zbrązowiała od kurzu podeszwa, przypominająca do złudzenia zaschnięty zbitek błota.
Szczekuszka z piskiem odskoczyła od ulicy, nagle odzyskując kontrolę w łapach. Jak porażona odwróciła się od drastycznej sceny, widząc mroczki przed oczami.
Teraz nie było już żadnej nadziei. Musiały natychmiast znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Nikt nie mógł się dowiedzieć, że one miały z tym cokolwiek wspólnego.
Z nagła mając każdy zmysł wyostrzony, rzuciły się przed siebie jakby od tego zależało ich życie.
Musiały uciekać.
***
Zadyszane wpadły do kolejnej uliczki, od razu rozglądając się czy nikogo nie ma w pobliżu. Żadna żywa dusza nie wyłoniła się z zakamarków, na co tylko przęłknęły ślinę. Z całej gorączkowości zupełnie straciły orientację w terenie i aktualnie nie wiedziały gdzie są ani w którą stronę powinny zmierzać. Mięśnie miały coraz bardziej spięte z narastającej paniki.
Gdyby Krokus się o tym dowiedziała to pewnie zbiłaby je tak, że nie dałoby się dłużej ich poznać. Najgorsza była jednak świadomość tego spojrzenia, jakim by je przed tym zmierzyła. Zawiedzionego, pełnego odrazy i wstrętu do swojej najgorszej potomkini, która tak właściwie nie zasługiwała nawt na to miano. I po wszystkim co się dzisiaj wydarzyło Szczekuszka już nigdy nie zdoła tego zmienić.
Zagryzła zęby, próbując powstrzymać łzy, domagające się napłynięcia jej do oczu. To nie był moment na rozklejanie się. Właściwie to żaden moment się do tego nie nadawał. Nigdy. Ten różnił się tylko faktem, że akurat był tym najgorszym z obiektywnej perspektywy.
Z frustrscją pociągnęły nosem i ponownie puściły się biegiem, marszcząc brwi w determinacji. Jeśli za pierwszym razem nie znajdą wyjścia z miasta – będą szukać go tak długo aż w końcu im się to uda. Teraz liczyło się tylko to, by nie natknąć się na nikogo z Kamiennej Se…
Pisnęły, głową nagle zderzając się prosto z czyjąś klatką piersiową. Przerażone uniosły wzrok na kota przed nimi, przekonane, iż właśnie nadszedł ich koniec. Widok jaki ujrzały w konsekwencji okazał się wcale nie być taki groźny – jedynie wielkie, żółte oczy wpatrujące się w nią ze zdezorientowaniem.
— Skaza! — wydyszała, jakby właśnie otrzymała podarunek od nieba. Nigdy nie cieszyła się tak bardzo na jego widok, jak teraz.
— Szczekuszko! — wykrzyknęło zmartwione. — Przepraszam cię najmocniej, nic ci nie jest?
Srebrna miała zapewnić, że wszystko w porządku, nim przypomniała sobie o powadze całej sytuacji.
— To nieważne — odparła krótko. Jej szczęka ponownie zaczynała się zaciskać. — Słuchaj, ja... — Głos jej się złamał. — Muszę uciekać jak najdalej stąd, jak najdalej od Kamiennej Sekty. Mogę ci wszystko wyjaśnić, ale nie teraz. Więc… — Na chwilę zamilkła. Nim kontynuowała, wzięła głęboki wdech. — Chodź razem ze mną — miała zabrzmieć zachęcająco, lecz ostatecznie jedyną emocją jaką było słychać w pytaniu była niepewność. Bały się jaką otrzymają odpowiedź.
— Pójdę gdziekolwiek ty pójdziesz.
Czarna uniosła brwi. Od kiedy nastąpiła taka zmiana u burej? Ta deklaracja sprawiła, iż srebrna spojrzała na arlekina z błyskiem zaciekawienia w oku, dopóki się nie otrząsnęła, przypominając sobie wszystko.
Ruszyły narzucając szybkie tempo, po uprzednim owinęciu końcówki swojego ogona wokół jednej z łap Skazy. Postanowiły trzymać ją w ten sposób, dopóki nie znajdą schronienia. Żeby się im nie zgubiła.
***
Spoglądały na gwieździste niebo, starając się uspokoić dyszenie. Od śmierci Błotnistego Ziela budzenie się w trakcie nocy stało się dla nich normą. Regularnie nawracające koszmary o liliowej, matce i reszcie Kamiennej Sekty miały w tym swój największy udział, chociaż czasem nawet i one nie były konieczne, żeby nagle zerwały się ze snu, oblane zimnym potem.
Samotne życie w mieście nie należało do łatwych. Większość pożywienia zgarniały gangi, z którymi w starciu nie mieli żadnych szans. Sytację szczególnie utrudniał fakt, że musieli pozostawać w ukryciu. A przynajmniej Szczekuszka tak twierdziła, bo z tyłu głowy cały czas posiadała krzyczącą świadomość, że jej rodzina miała kontakty z gangstetami. Chociaż zdecydowanie mniej prawdopodobne było potencjalne spotkanie kogoś z Kamiennej Sekty, nadal nie stanowiło to czegoś niemożliwego. Musieli więc być nieustannie ostrożni. Znosić jedzenie najgorszych resztek oraz nocowanie w co najmniej wątpliwych zakamarkach, pełnych niemiłych zaskoczeń.
Z westchnieniem przerzuciły swój wzrok na Skazę, drzemiącego jak gdyby nigdy nic, w całkowitym spokoju. Z wahaniem przysunęły się bliżej niego, by zaraz ułożyć się obok. Może to pomoże im zasnąć?
— Szczekuszko, to ty? — zaspane pytanie wypadło z burego pyska.
— W twoich snach — czarna odburknęła cicho, niedługo potem ponownie odpływając w krainę snów.
***
Błądzili po mieście przez następne tygodnie, nie robiąc nic poza próbowaniem zaspokojenia swoich podstawowych potrzeb. To jak bardzo i szybko Szczekuszka stoczyła się na dno hierarchii społecznej było zawstydzające, starsza wersja srebrnej nienawidziła jej za to. Był jednak jakiś element wolności w tym, że już dłużej nie znajdowała się pod wielgachną łapą swojej rodziny. Mając ograniczony wybór ze względu na potrzebę pozostania w ukryciu, nadal dostawała pewien rodzaj wyboru. Mogła sama zadecydować czy chce teraz odpocząć, czy iść dalej, nie martwiąc się dłużej czy to, co robi, wykonuje w odpowiedni sposób. Nie musiała się już dłużej zastanawiać czy jej działania są godną reprezentacją wartości Kamiennej Sekty. Nie myślała więcej czy jest wystarczająco dobra tylko po prostu… żyła.
I mimo marnej jakości tego życia, było w nim coś, czego zdecydowanie w nie miało to poprzednie. Szybko nauczyła się współpracować ze Skazą, by przetrwać na ulicach i było w tym coś pocieszającego. Oczywiście nadal był pasożytem, który dodatkowo okazał się mieć niefunkcjonalny węch, jednak przynajmniej był pomocnym pasożytem. Szczekuszka mogła to znieść.
***
Razem kierowali się na północ, w ciszy stąpając przez zakurzone ulice. Promienie słońca ogrzewały ich przerzadzone futra,
Pewnego dnia mieli szczęście trafić na staruszkę, która znała miasto niczym własne podwórko. Wskazała im kierunek jaki mieli obrać, by wreszcie wydostać się z betonowego świata. I właśnie znajdowali się już prawie u celu, obserwując jak budynki wokół nich stopniowo stają się coraz mniejsze, w dalszych odstępach od siebie.
— Kiedy już stąd wyjdziemy to… zamierzasz pójść własną ścieżką? — niepewny głos Skazy wyrwał je z zadumy.
— Już starasz się mnie pozbyć? — Wyzywająco uniosła brew. — Nie myśl sobie, że będzie tak łatwo. Nie pytałam cię o dołączenie tylko po to, byś potem myślał, że po wszystkim możesz sobie bez konsekwencji ode mnie uciec. — Uśmiechnęła się chytrze. — Twoja szansa na ratunek już dawno przepadła.
Z okazji pride month Szczekuszka i Skaza nareszcie są całkowicie wolne od chorych pomysłów swoich właścicieli i teraz same decydują o władnym losie! Wesołego czerwca kotkowi maniacy!! 🌈
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz