Obudził się z okropnego snu! Śniło mu się, że został zdegradowany i musiał żyć pod opieką mieszańca! Ziewnął, bo musiał przyznać, że się wyspał i jeszcze mając zamknięte ślepia, zaczął się żalić mamie.
— Miałem taki okropny sen mamusiu. Że mnie zdegradowali i jakaś nieruda wariatka się nade mną znęcała — burknął, otwierając w końcu oczy, ale... coś było nie tak... To nie był rudy ogon mamusi. Wrzasnął i zaczął wyłazić spod czarnych kłaków, jak gdyby się one paliły.
Nie, nie, nie! To nie mogła być prawda! To miał być sen! Sen!
Obserwująca Żmija zaniosła się śmiechem. Poczuł jak palą go uszy z zażenowania, gdy ogarnął, że powiedział coś takiego na głos. Nawet to, że przesiąkł zapachem mieszańca go tak nie obrzydziło jak w tej chwili jej śmiech. Umknął od kocicy na bezpieczną odległość i zwinął mech tak, aby stworzył swego rodzaju mur pomiędzy nim a tą wariatką.
— O Klanie Gwiazdy, już czuję, że twój pobyt tutaj zapewni mi tak dużo śmiechu... a w końcu, śmiech to zdrowie, sam mówiłeś — miauknęła, oglądając swe pazury, a następnie zaczynając szlifować je sobie swym prywatnym otoczakiem.
Położył po sobie uszy. Tak... rzeczywiście coś takiego mówił, ale... Ale chodziło o co innego! Śmiech był zdrowy, ale tylko wtedy, gdy to on mógł się z kogoś nabijać! W drugą stronę mu się to nie podobało!
— Zostaw mnie w spokoju! Nie chce mieć z tobą nic do czynienia! — syknął w jej stronę zażenowany tym, że zemdlał i przez nie wiadomo jak długi czas był zdany na łaskę kocicy.
Znów jego ciało zareagowało niewłaściwie. Znów dziwna i nieznana siła nad którą nie panował, odebrała mu władzę nad ciałem. Czyżby to była jakaś kara od samego Klanu Gwiazdy? Dlaczego? Przecież jako jego przodkowie powinni mu zsyłać błogosławieństwo, skoro był ich wybrańcem!
Królowa jedynie prychnęła z rozbawienia, dalej szlifując pazurki.
Nie ruszał się ze swojego miejsca do czasu aż liderka po niego nie przyszła na roboty. Wręcz wybiegł jej na powitanie, ku jej wielkiemu zdumieniu. Ale jak potoczyło się samo kopanie...? Tego nie wie nikt...
***
*ten sam dzień*
Wrócił dygocząc. Jego łapy usmarowane były w ziemi, błoto wręcz ciągnęło się za nim, a on ledwo co stał. Gdy tylko wrócił do żłobka to padł na mech z pełnym boleści jękiem. To był... koszmar! Musiał kopać. Musiał! To przeżycie było... straszne! Chciał o tym zapomnieć, ale nie potrafił! Stał się... Niewolnikiem! Nie był wolnym kotem, nie był władcą. Różana Przełęcz odebrała mu godność. Jak... jak ona śmiała. Jak śmiała. Gdyby nie był podłamany, na pewno z nienawiści drżałby tak, że każdy kto by się do niego zwrócił, ten straciłby swoją głowę. Niestety... za bardzo to przeżył, aby móc krzyczeć o swojej boleści.
Obserwująca Żmija spojrzała na niego, dostrzegając jego odmienne zachowanie.
— Czy to tak błoto na ciebie wpływa, czy po prostu się zmęczyłeś? — Zastał ją znowu polerującą pazury, ale tym razem nie jej samej, a swojemu synowi, Modliszce.
— Nie rozmawiam z tobą wiedźmo — wypowiedział te słowa, zbierając się na łapy. Z odrazą i dygocząc, złapał za czysty mech i zaczął ścierać z siebie brud, rozmazując go tak jedynie jeszcze bardziej. Zakaszlał, dusząc się od nadchodzących wymiotów. Obrzydlistwo, obrzydlistwo, czemu musiało akurat padać?! Czemu ten syf tak ciężko schodził?! Czuł się... dosłownie brudny.
— Umyłbyś się jak kot, a nie tak... — Przewróciła oczami.
— Nie. Dotknę. Językiem. Tego. Syfu. Nigdy. W. Życiu — wypowiedział te słowa dobitnie, wpatrując się z odrazą na swoje łapy. Nie... Nie było takiej siły na ziemi, która sprawiłaby, aby aż tak nisko upadł. Nie będzie zjadał mokrego piachu jak jakiś plebs. On... on był ponad to! — Ależ to odrażające... — jęknął z boleścią. Nie potrafił tego znieść. Jak nic zaraz tu zwymiotuje! Musiał jednak wytrzymać. Nie mógł po raz kolejny dać się upokorzyć. Nie złamią go! Nigdy! Nie mógł przynieść mamusi hańby!
Obserwująca Żmija w końcu skończyła te zabiegi na swym synu, czego oczywiście nie dojrzał, zbyt przejęty swym stanem. Zresztą... nie mógł na nich patrzeć! Tak bardzo przypominało to życie, które mu odebrano. Też chciał z mamą piłować pazury... Tęsknił za nią...
Nagle poczuł, że kocica się zbliżyła i zaczęła pomagać mu ściągnąć z niego ten cały brud. Zesztywniał, a jego umysł krzyczał, aby dać jej w pysk, uciec i schować się w najdalszym kącie żłobka, gdzie go nie dopadnie, ale... Ale był w takim stanie, że jedynie zamknął oczy, pozwalając jej sobie pomóc. Oczywiście... gdyby to była inna sytuacja to zapewne dałby jej po pysku, ale teraz... wręcz czuł jak się do niego wszystko lepiło! To był ból! Pozbycie się tego syfu było ważniejsze niż płakanie nad nierudą. Tak! Powstały mu priorytety! Co było dla niego samego zdumiewające, ale nie miał pod łapą mamy, więc musiał się po prostu poddać.
Kiedy był już czysty, odetchnął z ulgą. Nawet sprawdził stan swej sierści. Była... czysta. Ależ się cieszył! Nie powiedział jednak nic, nie podziękował, ani nic z tych rzeczy, tylko umknął na swoje posłanie, trzymając się z dala od żmijowej rodzinki.
***
*parę dni po nadaniu kary*
Po paru dniach nic się nie zmieniło. Nie odzywał się do nikogo, wyglądając z lękiem w stronę wyjścia, obawiając się przybycia Różanej Przełęczy. Była straszniejsza od Obserwującej Żmii. Już chyba wolał siedzieć tu z kronikarką, niż ponownie być wykorzystywany w roli sługusa.
Leżał na swoim posłaniu ze zrezygnowanym wyrazem na pysku i turlał z łapki do łapki kulkę mchu. Tylko ona mu pozostała. Zwykła, zielona roślinka, która zajmowała mu czas. A nudził się i to niemiłosiernie! Chciałby wybiec z obozu i popolować na króliki, ale nieee... Głupia liderka i głupia jej lizuska zmusiły go do siedzenia na tyłku i kopania rowów.
— Co ci? — usłyszał głos swojej opiekunki, która zauważyła, że z dnia na dzień jego nastrój ulegał pogorszeniu.
Zatrzymał w łapce mech i spojrzał na nią spod byka.
— Jestem niewolnikiem... Zajmij się swymi dziećmi. Ja sobie poradzę. Sam.
— Cóż, ty też jesteś pod moją opieką — stwierdziła, podchodząc bliżej i siadając przed nim, górując nad rudym i przyglądając mu się z zainteresowaniem.
— Wcale nie! — wypiszczał, zrywając się do siadu i odwracając się do niej tyłem. — Nie troszczysz się o moje dobro! Znęcacie się nade mną z Różaną Przełęczą! — wytknął jej to z wyrzutem. — Moja mamusia byłaby lepszą opiekunką, niech się zamieni z tobą!
— Cóż... muszę przyznać, że jestem ostra. Ale nie bez powodu. Lwia Paszcza cię jakoś nie nauczyła dobrego zachowania, więc ja muszę. Przygotowuję cię do dalszego życia. Dodam też, że gdyby nie ja, to Różana Przełęcz kazałaby ci dłużej harować w tunelach, ale zaproponowałam jej inne rozwiązanie.
Odwrócił się w jej stronę słysząc te słowa. Że niby co? Jego mamusia była wspaniała! Nie miała prawa jej oczerniać! Wychowała go znakomicie! Pokazała mu to kim był i że pisana mu była wielkość oraz władza. Więc w jakim sensie nie nauczyła go dobrego zachowania? Jego zachowanie było idealne! Godne rudzielca i prapraprawnuka Piaskowej Gwiazdy.
— Moja mamusia dobrze mnie wychowała! Jestem w końcu wybrańcem, to normalne, że wszystko mi się powinno należeć. To wy tego nie rozumiecie! Ta jasne... przygotowujesz do życia? Nie kpij ze mnie! Jedyne czego tu się nauczyłem to tego, aby was nienawidzić jeszcze bardziej! — prychnął, nieco potulniejąc na ostatnie słowa. — Mhm... — tylko tyle dopowiedział, nie wierząc zbytnio w to co mówiła. Że niby mogło być gorzej? Phi! Jasne. Już teraz było okropnie, nie było szans, aby można było jego życie jeszcze bardziej zepsuć.
— A zauważyłeś, by ktokolwiek inny traktował cię jak matka? Jeśli inni nie uważają że nim jesteś, to nie masz nad nimi władzy. Więc musisz się przystosować — wyjaśniła.
— To niesprawiedliwe! Czemu to ja musze się dostosowywać, a nie wy! Nie szanujecie mej potęgi i boskości! Zniżyliście mnie do roli sługi! Tak nie można! — wypiszczał smutno, nie rozumiejąc dlaczego ten świat był taki brutalny. On nie widział w tym swojej winy. To banda nierudych odpowiadała za wszelkie jego bolączki. Gdyby ich nie było albo gdyby jego mamusia rządziła klanem, to jak nic Klan Burzy byłby wspaniałym miejscem.
— Niestety. Każdy marzy, by być wybrańcem, jednak praktycznie nikt nie ma nawet takiej matki, jak ty, co dopiero żeby inni go też tak traktowali — próbowała przemówić mu do rozumu.
— Zamilcz! Twe słowa są niczym jad — nachmurzył się. — Nie będę tego słuchał. Po coś w ogóle przylazła? Umoralnianie wsadź sobie w tyłek, ja wiem swoje.
— Mówię ci tylko, jak jest Płomyczku — odparła. — No i czego się spodziewałeś? Jestem w końcu... Żmiją.
Rzucił w nią kulką mchu. Ależ go denerwowała! A imię miała adekwatne do swojego charakteru. Rzeczywiście była taka fałszywa i jadowita. Chciał, aby zniknęła z jego życia raz na zawsze!
Kocica warknęła, uchylając się przed kulką. Następnie wzięła ją w pysk i ku jego zaskoczeniu odrzuciła nią w niego.
Sapnął rozgniewany, gdy zabawka go dotknęła. Tak chciała się bawić?! Nie było mowy, aby dalej w to brnął! Nie będzie go obrzucać mchem! Wziął roślinę w pysk, odwrócił się do niej tyłem i położył na posłaniu, przytulając zabawkę do swojej szyi. Liczył, że kocica widząc brak jego reakcji, odpuści sobie i da mu spokój. Teraz tylko tego pragnął.
Niestety... świat znów nie wysłuchał jego modlitw, bo kronikarka jak gdyby nie zauważając, że całe jego ciało krzyczało - daj mi spokój, przeszła na jego lewą stronę, wbijając w niego swoje spojrzenie.
W końcu po chwili milczenia się odezwała.
— Gdzie twój bursztyn?
Wzruszył ramionami. Co to w ogóle za pytanie? Chciała bardziej zagrać mu na nosie? No tak, mógł się spodziewać po niej tego, że będzie starała się go dobić bardziej.
— Pewnie w legowisku uczniów. O ile nikt mi go nie ukradł — rzucił pod nosem, chowając swój pysk bardziej w mech, nawet na nią nie patrząc.
— Hm — wydała z siebie krótkie mruknięcie.
Po chwili usłyszał jak jej kroki oddalają się. Od razu odetchnął z ulgą, a nawet jeszcze zerknął czy rzeczywiście ta sobie poszła. Tak. Zniknęła. I liczył, że nie wróci za prędko.
***
*ten sam dzień*
Ku jego rozczarowaniu wróciła niedługo potem. Usłyszał zbliżające się kroki i już jego sierść na karku uniosła się z podirytowania. Czy naprawdę tak trudno jest pojąć, aby dano mu spokój?! Zamiast jednak na nią nakrzyczeć, że ośmieliła się wrócić, kronikarka zrobiła coś zaskakującego, że powstrzymał się od wrogiego komentarza. Podeszła do niego, upuszczając pod swe łapy bursztyn.
Zamrugał zaskoczony. Co tu... Co tu się odwalało?! Jego bursztyn! Spojrzał na nią pytająco, wyciągając z pewnym wahaniem łapę po przedmiot. Obserwująca Żmija nie powstrzymała go przed tym, więc zgarnął szybko kamyk, uśmiechając się pod nosem. Przyjrzał mu się z uwagą, podziwiając jego piękno i niczym sroka, która dojrzała błyskotkę, schował go pod swoje futerko, aby mu go nie odebrano.
— Nie spodziewałem się tego po tobie... O co ci chodzi? — Spojrzał na nią podejrzliwie, bo jak nic jej zachowanie było... dziwne.
— A co, nie można już czegoś zrobić? Sam chciałeś, by służyć, to ci przynajmniej bursztyn przyniosłam — stwierdziła, siadając, a na jej pysk wstąpił nieokreślony uśmiech.
— Owszem... ale nie rozkazałem ci go przynieść... Czyli jednak... chcesz mi służyć? — był zdezorientowany jej zachowaniem. Czemu to zrobiła? Jaki miała prawdziwy cel? Ten uśmiech sugerował, że coś knuła, ale... co?
— Nie — odparła stanowczo, ale nie zmieniła wyrazu pyska. — Po prostu taka mała przysługa.
— Przysługa... — Skrzywił się na informację, że jednak nie ma co liczyć na sługusa. — Nie pojmuję czemu niby miałabyś to robić bezinteresownie.
Kąciki jej pyska uniosły się jeszcze bardziej. No co za! Czemu tak głupio się uśmiechała?! Czemu nie potrafiła odpowiedzieć na jego pytanie?! Chciała być tajemnicza? No... to jej nie wychodziło, bo jedynie czuł jak narasta w nim frustracja.
— No? Widzę, że coś knujesz. Mów! — rozkazał podirytowany jej tajemniczym zachowaniem.
— A nic, nic. — miauknęła, obracając lekko głowę. — Albo tak właściwie... — zaczęła powoli — Wiesz co? Przydałyby ci się lekcje wychowania.
— Czego? — zdumiał się. — Znam etykietę. Wiem jak prezentować się dumnie i należycie do mej pozycji. Mama mnie tego nauczyła — poinformował ją sądząc, że to miała na myśli.
— Ah, nie o to mi chodziło. Przynajmniej nie to do końca, bo to też składa się na dobre wychowanie, ale jest tylko jego cząstką — odparła, nie zdradzając szczegółów.
— Nie rozumiem...
— Nie wiedziałeś co to znaczy "proszę". Istnieje jeszcze wiele słów i ogólnie przyjmowanych reguł, które są stosowane w kontaktach między kocich, których pewnie nie znasz. No i... masz temperament — dodała.
Zmrużył oczy. Owszem... Miał temperament. Mamusia mówiła, że był ognisty niczym dziadka Rozżarzonego Płomienia. Był z niego dumny. Dawał mu poczucie siły i władzy. A zresztą... pewnie nie o to się rozchodziło. Zainteresowało go to co mówiła o innych słowach i sprawach, które były przez niego niepojmowane. Chciała go w tym uświadomić? Że niby to sprawi, że będzie bardziej... tolerowany?
— I co z tego będę miał jeśli się tego nauczę, co? Moja kara dobiegnie końca? — prychnął niedowierzająco.
— Na pewno przyspieszy to jej zakończenie. Jak zrobisz porządne postępy to będę szeptać dobre słówka na uszy naszej starej Różyczki.
Zrobił smętną minę, kogoś kto zastanawiał się czy to cierpienie było warte ryzyka. No bo... Na serio? Jakieś nowe zasady? Nowa nauka? Ale to było... bezsensu! Jednakże... Nie chciał siedzieć wieczności w żłobku jako kociak. Miał zostać liderem! W takim tempie to nie było szans na tą posadę przed osiągnięciem przez niego wieku starucha.
— Chyba i tak nie mam wyboru... Ale zrobię wszystko, aby nie kopać dziur. Obiecaj mi to — zażądał. Chciał mieć pewność, że jeśli pójdzie na ugodę to ta rzeczywiście wstawi się za nim u liderki, powodując zniesienie tej głupiej kary. A zresztą... Słuchanie Obserwującej Żmii było lepsze od kopania dziur. Mógł się przemęczyć. Przynajmniej będzie miał wymówkę, że się uczy i może liderka przestanie go ciągać do tuneli i zmuszać do kopania dołu.
— Jak skończymy nasze lekcje i będziesz gotowy, zasugeruję Róży, by zniosła ci karę. Obiecuję.
Kiwnął niepewnie głową na znak, że zrozumiał. Miał pewne wątpliwości czy to mu się spodoba, bo nie oszukujmy się. To była Żmija. Już tak go upokorzyła, że wstydził się samego siebie. A co musiała myśleć o nim mamusia? Nawet nie chciał tego wiedzieć!
Nie miał jednak ochoty się kłócić, ponieważ wiedział, że mogło to się skończyć ponownym kopaniem dołów. Nie był w stanie tego przeżyć. Wręcz z obrzydzenia cały się trząsł!
Usiadł powoli, chociaż jego sylwetka wciąż prezentowała sobą żałość i rozpacz. W końcu wszystko runęło!
— Chce to skończyć jak najszybciej, więc mów — rozkazał, bardziej zmęczonym niż władczym tonem.
<Droga mentorko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz