Instynktownie skuliła uszy w reakcji na jego podniesiony głos. Rozumiała powód bulwersu, ale w trosce o jej słuch mógł darować sobie krzyki.
— Ale jesteś szczupły, wiesz... Zawsze mogła cię nazwać każdym kolorem futra, który nie jest rudy. To by cię chyba bardziej zabolało, prawda? — podsunęła niechętnie, bo przecież "Maleństwo" nie było aż takie złe.
— Nie — miauknął zirytowany. — Czarny, niebieski czy każdy inny kolor brzmi lepiej niż... niż to. To jest takie upokarzające! Czuje jak pale się ze wstydu, gdy mam wyjść ze żłobka — wyznał niezadowolony.
— To nie wychodź — mruknęła odruchowo, ale widząc jego zmęczone spojrzenie poprawiła się. — Naprawdę nie brzmi aż tak upokarzająco. To imię jest całkiem... Urocze — stwierdziła.
— Urocze, a przez to upokarzające. Brzmi jak imię dla kocięcia, mysiego móżdżka. Nie ma w nim siły. Nie zdziwię się, jak wszyscy w obozie zaczną ze mnie drwić bardziej. — Wziął głęboki oddech. — M-m-mogę patyka? — poprosił, co ją zaskoczyło, ale nie skomentowała tego.
Skinęła spokojnie głową i podeszła po drewniany kijek, leżący tuż za nią. Była gotowa na takie sytuacje. Zgarnęła go w pysk i podsunęła mu.
— Jeśli zaczną z ciebie drwić, to wina ich braku dojrzałości i tego, że nigdy nie wyrośli z kocięcego okresu — odparła.
Nie odpowiedział na to, od razu wgryzając się w przyniesiony przedmiot. Gryzł go, wyżywając się na nim i przenosząc na niego swój cały ból, żal i wściekłość. W końcu ten pękł na wiele drobnych kawałeczków.
Dźwięk rozszedł się po okolicy. Tygrysia Smuga z westchnięciem rozejrzała się po wnętrzu żłobka, zmartwiona zachowaniem rudego. Niegdyś wydawało jej się, że zrobili ogromne postępy. Teraz na nowo wracali do punktu wyjścia.
Czarna mogłaby dać jej większą swobodę, na zasadzie odpuszczeniu Żarowi paru rzeczy. Srebrna wiedziała, jak do niego podejść i liderka na ten moment jej to tylko utrudniała.
— Spokojnie, nie mamy aż tyle patyków — upomniała, widząc, jak dalej maltretuje gałązkę.
Spojrzał na nią, wypluwając resztki tego, co miał w pysku, wprost pod jej łapy.
— Gdybym mógł wyjść poza obóz, to mógłbym znaleźć sobie coś na zastępstwo — poinformował ją.
— Możemy się raz przejść czy coś — zaproponowała bez namysłu. — Z tym że proszę cię Żar, ufam ci na tyle, by cię stąd wyciągnąć na dłuższą chwilę, więc nie szastaj moją dobrocią i nie kombinuj nic — poprosiła.
— Naprawdę sądzisz, że Kamienna Gwiazda pozwoli nam wyjść z obozu? - Posłał jej zmęczone spojrzenie, bez nadziei i wiary, że ten jej pomysł wypali.
— Pozwoli. Poproszę ładnie i będę odpowiadać za ciebie. Zresztą, jakbyś uciekł, to pewnie... Nie robiłaby z tego awantury — mruknęła. — To znaczy, byłaby zła na mnie, ale nie płakałaby za tobą.
— Dobrze. To idź do niej. Ja tu poczekam — orzekł, kładąc łeb na łapach.
Niebieskooka wyszła ze spokojnym wyrazem pyska, starając się nie pokazać po sobie wątpliwości. Musiała tylko znaleźć czarną, przedstawić jej swoją propozycję wraz z zaletami takowej sytuacji, a potem mogła wrócić i choć na moment wyrwać kocura z ciasnej kociarni.
— Ale jesteś szczupły, wiesz... Zawsze mogła cię nazwać każdym kolorem futra, który nie jest rudy. To by cię chyba bardziej zabolało, prawda? — podsunęła niechętnie, bo przecież "Maleństwo" nie było aż takie złe.
— Nie — miauknął zirytowany. — Czarny, niebieski czy każdy inny kolor brzmi lepiej niż... niż to. To jest takie upokarzające! Czuje jak pale się ze wstydu, gdy mam wyjść ze żłobka — wyznał niezadowolony.
— To nie wychodź — mruknęła odruchowo, ale widząc jego zmęczone spojrzenie poprawiła się. — Naprawdę nie brzmi aż tak upokarzająco. To imię jest całkiem... Urocze — stwierdziła.
— Urocze, a przez to upokarzające. Brzmi jak imię dla kocięcia, mysiego móżdżka. Nie ma w nim siły. Nie zdziwię się, jak wszyscy w obozie zaczną ze mnie drwić bardziej. — Wziął głęboki oddech. — M-m-mogę patyka? — poprosił, co ją zaskoczyło, ale nie skomentowała tego.
Skinęła spokojnie głową i podeszła po drewniany kijek, leżący tuż za nią. Była gotowa na takie sytuacje. Zgarnęła go w pysk i podsunęła mu.
— Jeśli zaczną z ciebie drwić, to wina ich braku dojrzałości i tego, że nigdy nie wyrośli z kocięcego okresu — odparła.
Nie odpowiedział na to, od razu wgryzając się w przyniesiony przedmiot. Gryzł go, wyżywając się na nim i przenosząc na niego swój cały ból, żal i wściekłość. W końcu ten pękł na wiele drobnych kawałeczków.
Dźwięk rozszedł się po okolicy. Tygrysia Smuga z westchnięciem rozejrzała się po wnętrzu żłobka, zmartwiona zachowaniem rudego. Niegdyś wydawało jej się, że zrobili ogromne postępy. Teraz na nowo wracali do punktu wyjścia.
Czarna mogłaby dać jej większą swobodę, na zasadzie odpuszczeniu Żarowi paru rzeczy. Srebrna wiedziała, jak do niego podejść i liderka na ten moment jej to tylko utrudniała.
— Spokojnie, nie mamy aż tyle patyków — upomniała, widząc, jak dalej maltretuje gałązkę.
Spojrzał na nią, wypluwając resztki tego, co miał w pysku, wprost pod jej łapy.
— Gdybym mógł wyjść poza obóz, to mógłbym znaleźć sobie coś na zastępstwo — poinformował ją.
— Możemy się raz przejść czy coś — zaproponowała bez namysłu. — Z tym że proszę cię Żar, ufam ci na tyle, by cię stąd wyciągnąć na dłuższą chwilę, więc nie szastaj moją dobrocią i nie kombinuj nic — poprosiła.
— Naprawdę sądzisz, że Kamienna Gwiazda pozwoli nam wyjść z obozu? - Posłał jej zmęczone spojrzenie, bez nadziei i wiary, że ten jej pomysł wypali.
— Pozwoli. Poproszę ładnie i będę odpowiadać za ciebie. Zresztą, jakbyś uciekł, to pewnie... Nie robiłaby z tego awantury — mruknęła. — To znaczy, byłaby zła na mnie, ale nie płakałaby za tobą.
— Dobrze. To idź do niej. Ja tu poczekam — orzekł, kładąc łeb na łapach.
Niebieskooka wyszła ze spokojnym wyrazem pyska, starając się nie pokazać po sobie wątpliwości. Musiała tylko znaleźć czarną, przedstawić jej swoją propozycję wraz z zaletami takowej sytuacji, a potem mogła wrócić i choć na moment wyrwać kocura z ciasnej kociarni.
***
Wróciła do rudego kocura z lekkim uśmiechem na pysku. Poszła lepiej, niż się spodziewała. Liderka nawet nie stawiała żadnych warunków, po prostu się zgodziła.
— Wstawaj ponuraku, spacer nas czeka — orzekła z wesołością. Po drodze do kociarni znalazła opiekę dla swoich dzieci na czas ich podróży, więc nie musiała się martwić, że zostaną same.
Rudy uniósł łeb, gapiąc się na nią tak, jakby widział ducha.
— Co takiego? Nie wkręcasz mnie?
— Nie — odparła, kręcąc głową dla potwierdzenia swych słów. — Muszę ci przyznać, że sama jestem w szoku.
Wstał powoli i wyszedł za nią ze żłobka. Rozglądał się z pewną paniką w oczach.
— I możemy sobie iść? Sami? — dopytywał.
— Tak! — rzekła z lekko uniesionym od ekscytacji głosem, co było do niej niepodobne. — Tylko we dwoje, bez żadnych opiekunów siedzących ci na ogonie — dodała spokojniej.
<Żar?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz