Z samego rana wyruszył na patrol z kilkoma kotami. Senny Pysk, Stokrotkowa Polana, Trójoka Wrona. Większość klanu, na jego nieszczęście, była skończonymi durniami. Przemierzali właśnie blisko z granicą Klifiaków. Wolał się upewnić, że żadna łapa jej nie przekroczyła. Nie zdziwiłby się, gdyby ktoś zechciał zabić któregoś z potomków Rysiej Pogoni. Nie widział jednak nic, co by go zaskoczyło. Strumień w kilku miejscach miał dziury w lodzie, które prawdopodobnie zrobiły jego dzieciaki podczas ich bezmyślnej walki.
Nic nowego.
Coś innego jednak zwróciło jego uwagę. Nastroszył futro, gdy stare drzewo, niemal pozbawione już praktycznie igieł, zaczęło nieprzyjemnie trzeszczeć. Lider nastawił uszy i natychmiast wysunął pazury, spoglądając na Senny Pysk, która nieświadoma zagrożenia, stała właśnie pod tym drzewem.
— WIEJ STAMTĄD — ryknął, jednak idiotka zamiast posłuchać polecenia, podkuliła pod siebie ogon, jakby bała się, że przywódca zaraz się na nią rzuci.
Słabe korzenie dłużej nie wytrzymały. Drzewo powaliło się, przygniatając wojowniczkę, która ledwo zdążyła unieść łapę. Na chwilę po zgnieceniu wciąż żyła, ale czarny van nawet nie obrócił się, by jej pomóc. Zasłużyła. Swoją głupotą nie mogła się spodziewać innego rezultatu.
Czy było mu jej żal? No może trochę. Była całkiem dobrą wojowniczką, ale miał wielu jej dorównujących.
Westchnął, patrząc zmrużonymi oczami na ciało.
— Zabierzcie ją do obozu — wydał tylko polecenie, wyprzedzając dwójkę kultystów, która natychmiast złapała kotkę i zaczęła ją podnosić, wyciągając spod drzewa.
* * *
Patrzył ze skały przemówień, jak koty zbierają się nad ciałem Sennej, które zostało wyniesione na środek obozu. Ośnieżona Łąka rzuciła się do przodu, podczas gdy Stokrotka tłumaczyła klanowiczom, jak doszło do nieszczęśliwego wypadku.
Lider cierpliwie czekał, aż ostatnie koty przestaną czuwać nad ciałem zmarłej, a kiedy to się stało, zszedł ze skały. Kilku wojowników podniosło umarlaka i zaczęło wynosić je poza obóz. Van błądził wzrokiem po zebranych kotach, obserwując, jak wykopują dół i wrzucają ją do środka. Wydał z siebie parę słów kondolencji dla najbliższych, jakby jakkolwiek obchodziła go śmierć wojowniczki, a gdy wszyscy się już rozeszli, kazał zostać kilku kultystom.
Sosna rzuciła mu pytające spojrzenie.
— Ciało nie może się zmarnować — odparł jedynie, a na pysku burej pojawił się obrzydliwy uśmiech. Razem z pozostałymi kultystami rozkopała najpierw warstwę śniegu, a potem ziemię, by dokopać się do pochowanej kotki. Każdy z nich wziął po kawałku, jednak van kazał im odczekać chwilę, nim wrócą do obozu.
Gdy dokończyli zakopywać z powrotem ciało Sennej, mógł w końcu odpocząć. Była to jednak jedna z wielu rzeczy, jakie zamierzał zrobić.
Zbyt długo już czekał.
* * *
Odszukał wzrokiem Jadowite Serce. Rudy był dobrym wojownikiem. Miał cięty język i odwagę, by stanąć do walki, gdy jest taka potrzeba. A co to oznaczało? Że będzie dobrym kandydatem do zrobienia potomstwa. Nowego pokolenia silnych kociąt. Może nawet i kultystów, jeśli wyjdą prawidłowo.
Skinął głową Stokrotkowej Polanie.
— Matka będzie z ciebie dumna — miauknął do niej, nim skierował się w stronę Jada.
Kocur od razu uniósł brew.
— Co cię do mnie sprowadza?
— Niewątpliwie jesteś jednym z lepszych wojowników, mimo że nie najlepszym — rozpoczął, przyglądając się uważnie wojownikowi. Oceniając jego każdy ruch. — Dlatego przychodzę z pewną wieścią. Zrobisz klanowi kocięta. Stokrotkowa Polana urodzi silnych wojowników, z twoją pomocą.
Jadowite Serce niemal od razu stanął sztorcem, jeżąc się.
— Pojebało cię? Nie ma mowy! — syknął, zbliżając się krok w stronę przywódcy.
On jednak nie drgnął. Zaśmiał się cicho na ten ruch. Sądził, że Jad był mądrzejszy. Najwidoczniej się co do niego mylił.
— Radziłbym ci się wycofać z tych słów. Masz jeszcze szansę — odparł, nim strzepnął ogonem. Na to Jad jedynie prychnął.
— Wsadź sobie w dupę tą swoją propozycję. Nie chcę mieć dzieciaków tylko dlatego, że jakiemuś liderowi się w głowie poprzewracało.
— Mój drogi, to nie była propozycja. To był rozkaz — wymruczał jedynie z odrobiną gniewu w głosie. Był mimo wszystko... zirytowany, że taki wojownik zmarnował swoją szansę. No cóż. Jego problem. Nie zamierzał marnować czasu dla takich niewychowanych idiotów. — A podnoszenie na mnie głosu i stawianie się mi, było ogromnym błędem, Jadowite Serce.
Zanim Jad zdążył chociażby rzucić mu zaskoczone spojrzenie, przywódca obrócił się, zmierzając w kierunku miejsca przemówień. Skoro był taki chytry... W porządku. Może zacznie doceniać to co miał, gdy zrozumie, ile Omen mu zaoferował. Mógł korzystać z jego dóbr, spłodzić silne dzieci, a zamiast tego... Może paść z głodu.
— Klanie Wilka! — zawołał, spojrzeniem błądząc po tłumie, który wychodził ze swoich legowisk. Widział rosnący strach wśród niektórych z nich. Szczególnie wzrok Jadowitego Serca, który wpatrywał się intensywnie w lidera, jak gdyby już planował jak rzucić się mu do gardła. — W naszym klanie jest zdrajca, niegodny korzystania z dóbr klanu i praw wojownika. Wykazał się brakiem szacunku i kwestionowaniem rozkazów własnego przywódcy. Odmówił wykonania polecenia, które mogłoby dodatkowo sprawić, by nasze szeregi stały się silniejsze, szczególnie w tej ciężkiej porze. Ktoś tak nieużyteczny i plugawy, nie nadaje się, żeby stać wśród nas wszystkich. Jadowite Serce, zostaniesz wygnany.
Szepty jak błyskawica rozniosły się po zebranych. Niektórzy z niepokojem, inni z gniewem, jeszcze inni zwyczajnym zainteresowaniem, spoglądali raz to na wygnańca, raz na lidera, a raz jeszcze na tłum, wymieniając ze sobą krótkie zdania.
On jednak zignorował ich, nie spuszczając wzroku z rudego.
— Od dzisiaj, do końca twojego życia, nie jesteś już więcej mile widziany w Klanie Wilka. A jeśli ktokolwiek zobaczy cię na naszym terytorium, ma prawo cię zabić i obowiązek przegnać.
Wojownik otworzył pysk, a zaskoczone ślepia rzucały spojrzenie w tłum, jak gdyby szukał w nim poparcia. Jedynie Dymne Niebo wydał z siebie zduszony dźwięk, zaskoczony tym nagłym zwrotem akcji. Skazaniec jednak nawet nie poszczycił lidera spojrzeniem, zanim obrócił się i zniknął w wyjściu z obozu.
Dobrze.
Nie zasługiwał na bycie Wilczakiem.
Koty zdawały się już rozchodzić, jednak to nie był koniec. Miał jeszcze wiele do powiedzenia. Dość siedzenia na dupie. Musiał zrobić z tego klanu coś większego i lepszego od pozostałych trzech. Obiecał coś mentorowi.
W miarę jak mówił, w oczach niektórych zebranych widział wzrastające zaskoczenie, niepewność, czy nawet strach. A on? On czuł tylko satysfakcję. Dosyć byli poniżani... Teraz nie miał zamiaru pozwolić, by Wilczacy kiedykolwiek jeszcze znaleźli się w niewoli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz